Recenzja Sezonu 4

Wiedźmin (2019)
Alik Sakharov
Charlotte Brändström
Liam Hemsworth
Henry Cavill

Chrzest ognia

To, co oglądamy, pierwszy raz od dawna wydaje się szczere. Nie próbuje kopiować "Gry o tron", co zawsze wydawało się karkołomnym pomysłem, bo polityka w sadze o Wiedźminie nigdy nie była
Chrzest ognia
Netfliksowy "Wiedźmin" przypomina gorący ziemniak. To wysokobudżetowa produkcja na podstawie kultowej sagi fantasy, popularnej na całym świecie dzięki growym kontynuacjom. Twórcy chcieliby zrobić z niej drugą "Grę o tron", co jednak spotkało się z chłodnym przyjęciem. Serialowi zarzuca się między innymi brak wierności literackiemu pierwowzorowi – po internecie krążą wręcz memy, wedle których scenarzyści nie czytali pięcioksięgu Andrzeja Sapkowskiego. Jedyna naprawdę zaangażowana w produkcję osoba, wcielający się w rolę Geralta Henry Cavill, fan książek i gier o Wiedźminie, odszedł z serialu po nakręceniu sezonu trzeciego. Gdy ogłoszono, że zastąpi go Liam Hemsworth, wśród fanów zawrzało. Wiele wskazywało na to, że najnowsze osiem odcinków z góry skazanych jest na porażkę. Z tym większym zaskoczeniem odkryłem, że czwarty sezon "Wiedźmina" od Netfliksa oglądało mi się lepiej niż poprzednie.


Przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę. Nie przejmuje się tym wiedźmin Geralt (Liam Hemsworth), który rozpoczyna gorączkowe poszukiwania Ciri (Freya Allan) jedynie z Jaskrem (Joey Batey) i łuczniczką Milvą (Meng'er Zhang) u boku. Z czasem kompania się powiększa. Dołączają do niej krasnoludy, gnom, a także tajemniczy Regis (Laurence Fishburne) i pewien niespodziewany sprzymierzeniec. Gdzie indziej Yennefer (Anya Chalotra) łączy siły z innymi czarodziejkami, by stawić czoła rosnącemu w siłę Vilgefortzowi (Mahesh Jadu). Tymczasem Ciri dołącza do bandy Szczurów i wiedzie beztroskie życie wypełnione zabawą, bijatykami i rabunkami.

Może to kwestia obniżonych oczekiwań, wcześniejszych rozczarowań, a może specyficznego klimatu, który wyróżnia nową odsłonę serii na tle poprzedników, ale sezon ten dał mi znacznie więcej radości niż wcześniejsze odcinki. Jest to o tyle ciekawe, że trzecią część sagi o Wiedźminie ("Chrzest ognia") przez długi czas ceniłem mniej niż pozostałe tomy. Bądźmy szczerzy – mimo że wprowadza ona istotne dla serii postacie, to jednak przez większość fabuły bohaterowie siedzą w lesie, jakby autor celowo igrał z oczekiwaniami czytelników łaknących epickich wydarzeń. Ograniczenie akcji i zmiany castingowe sprawiają, że całość ma klimat chałupniczo robionego fanfilmu. Liam Hemsworth może się dwoić i troić, ale nie ma charyzmy Cavilla, więc mimowolnie patrzymy na niego jak na kogoś, kto nie jest Wiedźminem, a bardziej wygląda, jakby przebrał się za Wiedźmina. Oczywiście trochę żartuję, tym bardziej że akurat ten posmak niskobudżetowej produkcji wyszedł momentami serialowi na dobre i nawet ten "Wiedźmin z Temu" jakoś tutaj pasuje. Zwłaszcza że w tym sezonie Geralt znajduje się, że tak to ujmę, na zakręcie, co usprawiedliwia inne podejście do budowania postaci przez nowego aktora.


To, co oglądamy, pierwszy raz od dawna wydaje się szczere. Nie próbuje kopiować "Gry o tron", co zawsze wydawało się karkołomnym pomysłem, bo polityka w sadze o Wiedźminie nigdy nie była najistotniejsza. Zamiast tego stawia na radosną, bezpretensjonalną przygodę, która igra z tropami fantasy (niekiedy w dość bezczelny i zabawny sposób) i w której bohaterowie mają miejsce, żeby pokazać się od najlepszej strony. Są tu oczywiście także momenty, gdy twórcy przypominają nam, że to w pełni profesjonalna produkcja, której daleko do paździerzowego uroku seriali fantasy z lat 90. XX wieku (jak "Herkules", "Xena: Wojownicza księżniczka" czy "Nowe przygody Robin Hooda"). Walki kolejny raz mogą zachwycić dynamiką, choreograficzną precyzją i krwawym wykończeniem – nieważne, przez jak duże różowe okulary nostalgii patrzymy na lata dzieciństwa, żaden serial emitowany na Polsacie nie miał tak fenomenalnie zrealizowanych starć.

Należy też wspomnieć wielką bitwę, która zajmuje niemal cały szósty odcinek. Mamy stawkę, mamy zwroty akcji i postacie, na których nam zależy, a udanej całości dopełnia produkcyjny rozmach – nie żałowano orenów, które zaoszczędzono na wcześniejszych scenach kręconych w pobliskim zagajniku. Wreszcie dostajemy też trochę zabawy formą – w odcinku piątym zgraja z pierwszej łapanki pod wodzą Geralta ma chwilę, by lepiej się poznać. Możemy usłyszeć historie poszczególnych bohaterów, a te ukazane są między innymi jako sekwencja musicalowa czy animowana. Świetny zabieg, który ożywia retrospekcje, ale też potrafi podkreślić charakter bohaterów wspominających przy ognisku wydarzenia z przeszłości i zdobywających się na chwilę szczerości.


Wierne podążanie za książką Sapkowskiego wychodzi serialowi na dobre. Sezon czwarty adaptuje cały "Chrzest ognia" (tom 3.) i pożycza pewne wątki z "Wieży Jaskółki" (tom 4.), co wydaje się usprawiedliwione fabularnie, bo między innymi pozwala zakończyć sezon mocnym cliffhangerem. W jego centrum znajduje się oczywiście nie kto inny, ale tańczący w rytm morderczej muzyki Leo Bonhart. Mimo że wcielający się w niego Sharlto Copley pojawia się na ekranie sporadycznie, to doskonale oddaje nieokiełznane szaleństwo bohatera i czyni postać autentycznie przerażającą przez swoją nieobliczalność. Równie dobrze wypada Laurence Fishburne, i choć przed premierą wylała się na niego fala hejtu (związana głównie z kolorem skóry), to na ekranie trudno oderwać od niego wzrok. Jako Regis jest elokwentny, dobrze wychowany, powściągliwy i odpowiednio tajemniczy – czyli dokładnie taki, jakim wyobraził sobie go Sapkowski, tworząc bohatera będącego przeciwieństwem tego, z czym zwykle kojarzymy postacie jego pokroju (kto czytał albo grał w "Krew i wino", ten wie).


Wydarzenia w czwartym sezonie "Wiedźmina" nabierają tempa. Mniej tu skoków w bok, które prezentują twórczość własną scenarzystów, a więcej podążania za literackim oryginałem. To prawdopodobnie efekt decyzji, żeby zakończyć serial na piątym sezonie, a może po trochu wsłuchanie się w krytyczne głosy fanów i efekt strajku scenarzystów, który dał twórcom więcej czasu na przygotowanie nowych odcinków. Rozpoczęte wcześniej wątki "poboczne" są marginalne i część znajduje tu swój kres, więc wiele wskazuje na to, że w finale twórcy skupią wysiłki przede wszystkim na upchaniu w jeden sezon dwóch najobszerniejszych książek cyklu. Z pewnością nie obejdzie się bez zmian (oby cięcia te były precyzyjne, niczym Geralt wirujący z mieczem w piruetach), ale przecież każda opowieść rządzi się swoimi prawami, co zresztą dobitnie pokazują zmiany – chociażby, obsadowe – poczynione w najnowszych odcinkach. Czy nie taka była esencja opowieści Sapkowskiego, który zaczynał od postmodernistycznych interpretacji znanych baśni, a i w pięcioksięgu prezentował błyskotliwą grę z wytartymi konwencjami fantasy? I jeśli do najnowszego sezonu "Wiedźmina" podejdziemy właśnie jak do zabawy ze znaną historią, to możemy czerpać z oglądania całkiem sporo frajdy. Graj, muzyko!
1 10
Moja ocena sezonu 4:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Wiedźmin
Na "Wiedźmina" od Netflixa czekałem z dużą niecierpliwością. Trailery i filmy z wyborów obsady tylko... czytaj więcej
Recenzja Wiedźmin
Serial, na który czekałem tak długo, którego każdy trailer oglądałem po kilkanaście razy. Serial, dla... czytaj więcej
Recenzja Wiedźmin
Zacznę od tego, że nigdy nie byłem fanem sagi (bądź cyklu, jak to twierdzi autor - Andrzej Sapkowski) o... czytaj więcej