Recenzja gry PS4

Mega Man 11 (2018)
Koji Oda
Ben Diskin

Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj

Pół żartem, pół serio, ale fucha scenarzysty przy serii z Mega Manem musi być robotą marzeń i zastanawiam się, czy fabuły kolejnych części to jakiś żart zrozumiały jedynie dla opowiadającego, czy
"Mega Man 11" - recenzja
Pół żartem, pół serio, ale fucha scenarzysty przy serii z Mega Manem musi być robotą marzeń i zastanawiam się, czy fabuły kolejnych części to jakiś żart zrozumiały jedynie dla opowiadającego, czy może ich schematyczna powtarzalność wynika z nieznanego mi elementu kultury japońskiej – ale na swój sposób to doceniam. Nie będę kozaczył, nie znam wszystkich odsłon serii, bo by mi życia na to nie starczyło, lecz zdaje się, że punkt wyjścia niemal każdej z nich (o ile nie wszystkich) można podsumować następująco: doktor Wily znowu nawywijał i trzeba spuścić mu prewencyjny łomot. "Mega Man 11" wyjątkiem nie jest, ale z drugiej strony nie o fabułę tu się przecież rozchodzi, poza tym każdy Batman musi mieć swojego Jokera.



Tyle że tutaj mamy istny powrót do przeszłości, który wyjaśnia pochodzenie ustrojstwa będącego dla rozgrywki – przynajmniej w założeniu – kluczowym, a mianowicie Double Gearu. Wily przed laty skonstruował urządzenie pozwalające podrasować możliwości dowolnego sprzętu, lecz, jak zwykle, tak zwane środowisko akademickie wypięło się na niego. O zniewadze tej przypomina sobie po latach, leci do kwatery doktora Lighta, gdzie podbiera mu roboty, sprowadza je na złą drogę i rzuca wyzwanie Mega Manowi. I to wszystko. Po krótkim wjeździe pojawia się plansza z dostępnymi etapami, które możemy przechodzić w dowolnej kolejności. Wybieramy i zaczynamy.



Osiem lat przerwy od ostatniej odsłony i zniknięcie designera Kenjiego Inafune budziły zrozumiałe obawy, lecz "Mega Man 11" to nieodrodne dziecię swojego ojca. Choć delikatnie zmieniła się kreska, a sam tytułowy bohater nareszcie przeszedł mutację (mowa o angielskim dubbingu), sama rozgrywka pozostała praktycznie niezmieniona. Ba, chyba najlepszym tego dowodem są puste przyciski na padzie, bo potrzebujemy zaledwie kilku, lecz tym razem i tak są to nie tylko "skacz" i "strzelaj". Rzeczony Double Gear został bowiem zaadaptowany przez doktora Lighta i zbroja naszego dzielnego rycerzyka wyposażona jest teraz w dodatkowe tryby działania: Power, który podnosi osiągi ręcznego działka (oraz broni nabywanych później) oraz Speed, funkcję spowalniającą czas, a może raczej przyśpieszającą naszego gieroja. Nie można jednak przeginać, bo przegrzejemy silnik i wtedy z owego sprzętu nie będziemy mogli korzystać przez dłuższy czas.



Ale nie są to rzeczy niezbędne, kto chce sobie pograć po staremu i jest masochistą, może pozostać przy podstawowej armatce. Sam często, w ferworze walki, zapominałem o nowych opcjach. Poza owym dynksem nic chyba już starego wyjadacza nie zaskoczy. Każdy poziom to inny robot do ubicia, a nagrodą za jego pokonanie jest dodatkowy sprzęt. Same batalie z bossami wymagają nie lada sprawności i pomyślunku, przez co są szalenie satysfakcjonujące, niekiedy bardziej niż samo przechodzenie poprzedzającego bitkę levelu. Ich design jest bowiem nierówny – i nie chodzi o z sekundy na sekundę wyśrubowujący się poziom trudności – i częstokroć nieciekawy. Niby każdy robot ma swój motyw (na przykład u Bounce Mana będziemy odbijać się od piłeczek-kangurek, a u Acid Mana unikać kałuż z kwasem) i jest ładnie i kolorowo, lecz trochę nudnawo, a kiedy już się coś dzieje, to nierzadko dzieje się za dużo. Punkty kontrole rozmieszczone są bez ładu i składu, a niekiedy każe nam się powtarzać zbyt długie odcinki, co skutkuje nielichą frustracją i przekreśla poprzednie osiągnięcie. Może to wynikać z tego, że "Mega Man 11" stawia na wyuczenie się danego etapu i perfekcyjne wymierzanie każdego ruchu, mistrzowskie opanowanie czasu, a także przestrzeni, przez co często czułem się jak przepuszczony przez wyżymaczkę, mimo że powinienem był raczej mieć radochę z gry. Zresztą zdawało mi się, że Mega Man nie zawsze odpowiednio szybko reagował na moje polecenia, ale nie jestem pewien, czy to jakiś lag, czy po prostu mój starczy refleks. Tak czy inaczej, po pokonaniu metalowej ferajny na końcu czeka na nas, oczywiście, sam doktor Wily, któremu musimy nakopać i który powróci w kolejnej części.



Słowem, "Mega Man 11" to żadna rewolucja, ale i tego pewnie spodziewają się weterani, dla nich będzie to wyczekiwany powrót na stare śmieci. Dla nowicjuszy (dla których przewidziano niższy poziom trudności; nie mylić z niskim) obcowanie z recenzowaną grą raczej fenomenu serii nie wyjaśni, a kiedy będą mieli dość, z czystym sercem polecam im rewelacyjne "The Messenger", czyli (retro) platformówkę roku. Podsumowując: solidny sequel, przyzwoita gra. Tylko tyle i aż tyle.
1 10
Moja ocena:
6
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones