Recenzja filmu

Underworld: Bunt Lykanów (2009)
Patrick Tatopoulos
Rhona Mitra
Michael Sheen

Od pełni do pełni

Film działa pierwszorzędnie na poziomie mrocznego opakowania i nastroju wyjętego z prozy Lovecrafta.
Podczas gdy w "Zmierzchu" wampiry ślą cielęce spojrzenia, miłują się i grają w baseball, bohaterowie nowego "Underworldu" rozrywają tętnice, masakrują wrogów oraz uprawiają ostry seks nad przepaścią. Oba filmy przeznaczone są dla nastolatków, ale to ten drugi wyraża prawdziwy stan młodego umysłu domagającego się ekstremalnych wrażeń i ekstatycznej miłości podanych z mocą Drakuli opitego krwią Supermana. "Bunt Lykanów" stanowi prequel produkcji z 2003 roku, z której dowiadywaliśmy się, jak to wampiry walczą z wilkołakami we współczesnym świecie. Nowy film cofa się do średniowiecza, by ukazać źródło konfliktu. A było to tak.... Zły przywódca krwiopijców, Viktor (Nighy), postanawia ocalić dziecko pochodzące ze związku człowieka z wilkołakiem, aby uczynić je protoplastą Lykanów - gatunku przyszłych niewolników. Kilkadziesiąt lat później Lucjan (Sheen) służy wraz z pobratymcami w wampirzym zamku, romansując na boku z córką Viktora, Sonją (Mitra). Mężczyźnie marzy się wolność, ale, aby ją osiągnąć, będzie musiał stanąć na czele rewolty przeciwko swym panom. Na stanowisku reżysera zasiadł doświadczony scenograf, co od razu może nam sporo powiedzieć na temat "Buntu Lykanów". Film działa pierwszorzędnie na poziomie mrocznego opakowania i nastroju wyjętego z prozy Lovecrafta. Tatopoulos nie bawi się za to w szczegóły dotyczące realiów historycznych, więc średniowieczne wampirzyce chodzą w wydekoltowanych sukienkach rodem z dekadenckich kolekcji domów mody. Gdy "Underworld" oświetlany jest wyłącznie blaskiem księżyca, robi wrażenie jako fascynująca baśń z tragicznym wątkiem miłosnym rodem z Szekspira. Gdy jednak wstaje słońce, napięcie spada niemal do zera. Wygląda na to, że twórcy, kręcąc film o wampirach, sami nabawili się przypadłości swoich bohaterów i uczulili się na światło. Szkoda więc, iż nie przejęli od wąpierzy umiejętności wysysania finansowych soków od wytwórni - poza finałową bitwą obrazowi brakuje nieco epickiego oddechu, zaś sceny akcji kręcone są głównie w zbliżeniach, co zaburza odbiór. Wszystko to rekompensują jednak nadzwyczaj dobre kreacje aktorskie znanych z poprzednich części Sheena i Nighy'ego. Pierwszy mimo słabych warunków fizycznych manewruje sprawnie między wilkołackim mesjaszem a romantycznym kochankiem. To właśnie dzięki niemu kluczowa scena "Buntu" wygrywa bez fałszów i stanowi ładną podbudowę emocjonalną obrazu. Z kolei Nighy wciąż jest zimny, okrutny i zwyczajnie fajny. Tak jak sam film.
1 10
Moja ocena:
7
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Czego młody widz pragnie na dużym ekranie, aby wyjść z kina usatysfakcjonowanym? Przede wszystkim łbów... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones