Recenzja filmu

Podróż Chasuke (2015)
SABU
Ken'ichi Matsuyama
Ito Ohno

Okinawa, Miasto Aniołów

W filmie Sabu jest wszystko. Splątane, sparodiowane, ośmieszone, ale i czule ukochane. Stworzone zarówno z myślą o tych, którzy wpadną w ekstazę, dokonując filmoznawczych analiz, jak i o tych,
W wielu nakręconych przez niego filmach pojawiały się motywy losu i przeznaczenia. "Kiedy spoglądam wstecz, widzę wyraźnie, że droga mojej kariery była naznaczona spotkaniami z rozmaitymi ludźmi" – wyznaje Sabu – "Zawsze czułem, że owe znajomości nie są kwestią przypadku. Musiała je kontrolować jakaś zewnętrzna siła. Jestem dziś tym, kim jestem, bo szedłem za znakami, które mi zsyłano". Wiara i doświadczenie zainspirowały Sabu do napisania powieści eksplorującej powyższe wątki. Na jej podstawie powstał film. Nie jest patetyczny ani pretensjonalny, choć ewidentnie mógłby taki być. "Ten No Chasuke" to oparty na wierze w siłę wyższą kolaż cytatów, w którym znajduje się miejsce dla różnych gatunków i opowieści. Najnowszy film japońskiego artysty to gra, w której panuje tylko jedna zasada: kino jest bogiem i innych bóstw nie będziesz miał przed nim.

Akcja "Ten No Chasuke" zaczyna się w niebie. Estetyka owych niebiańskich sekwencji jest nieco kiczowata. W pożółkłej od złocieni, zadymionej przestrzeni skrybowie w białych kimonach pochylają się nad zwojami papieru. Chasuke (Ken'ichi Matsuyama) nazywa ich zespołem scenarzystów, którzy na tempo zapisują bieg ludzkich losów. Jak w filmach Alejandro Gonzáleza Iñárritu albo w "Efekcie motyla" najdrobniejsze zwroty akcji w życiu jednostek wpływają na zmiany wielkiej historii. Niebiańscy scenarzyści lubią się jednak zabawić. Testują ludzi, jednych wystawiają na odstrzał, innych zabierają do krain mlekiem i miodem płynących. Problem pojawia się dopiero, gdy jeden z nich zabija Yuri (Ito Ohno), której losy drugi chciałby kształtować dalej. Sprzeczka. Dziewczyna ma zostać uratowana. Na ziemię zstępuje więc Chasuke. Nikomu nie podlega, więc może aktywnie ingerować w ludzką rzeczywistość i spełnić funkcję script doctora, który uleczy świat przedstawiony.

Sabu buduje go z klisz i ogromu filmowych cytatów. Okinawa momentalnie zaczyna przypominać udziwnione "Miasto Aniołów". Upadły skryba próbujący zapobiec nieszczęśliwemu wypadkowi głównej bohaterki ma też w sobie determinację Alexandra Hartdegena z "Wehikułu czasu" Simona Wellsa. Kiedy w grę zaczyna wchodzić melodramatyzm, przychodzi czas na sparodiowanie kultowych scen romantycznych z "Titanica" Jamesa Camerona i "Uwierz w ducha" Jerry’ego Zuckera. Sabu wyciąga wątki z różnych filmów i buduje z nich świat, w którym na prawach metafilmowej zabawy świat wchodzi z dialog z kinem. Ziemska rzeczywistość miesza się z anielską, cuda z szatańskimi zabawami, a prawda z wirtualną iluzją. Japoński reżyser zszywa rozmaite konwencje grubymi nićmi, montuje szybko i celowo niechlujnie. Nie ma w "Ten No Chasuke" gładkości, klasyki, minimalizmu.

Chaos formalny w pełni oddaje jednak bałagan skonstruowany na poziomie narracji. Logika przyczynowo-skutkowa w filmie Sabu przekracza granice wyobraźni. Jest połączeniem tego, co niewiarygodne z tym, co niespodziewane. Na podobnym koncepcie opierają się filmy Guya Maddina ("The Forbidden Room"). Mnóstwo w nich oniryzmu i surrealizmu; równie wiele, co u Sabu, filmowych cytatów. O ile jednak Kanadyjczyk zabiera nas zwykle w podróż w głębiny swojej psychiki, o tyle Japończyk zdecydowanie bardziej otwiera się na świat. Kpi z niego, zaludniających go bohaterów i proroków. Z Chasuke czyni w końcu uzdrowiciela, który w pojedynkę próbuje naprawić świat – uwolnić go od zła uczynionego jej przez kiepskich scenarzystów. Siłą swoich nadprzyrodzonych możliwości zaczyna leczyć ludzkie wady i upośledzenia. Gromady wiernych, które pielgrzymują pod jego drzwi, przeżyją horror, bo jego jeszcze w filmie Sabu nie było. Komediowy wymiar ma sam Chasuke, który chodzi po ulicach ze znalezionymi na śmietniku sztucznymi skrzydłami. Dramat toczy się w jego głowie. Echa filmu romantycznego pobrzmiewają już w chwili, w której wiadomo, że najwyższą stawką jest miłość. Thrill(er) przeżyją tymczasem widzowie, którym przyjdzie do głowy posmakować tej wybuchowej mieszanki.

W filmie Sabu jest wszystko. Splątane, sparodiowane, ośmieszone, ale i czule ukochane. Stworzone zarówno z myślą o tych, którzy wpadną w ekstazę, dokonując filmoznawczych analiz, jak i o tych, którzy w kinie będą chcieli zapomnieć o bożym świecie i po prostu się zabawić – nieprzytomnie i bez poszanowania dla jakichkolwiek reguł. Na pewno nie każdemu będzie się podobała taka zabawa, ale fani popowej intertekstualnej jazdy bez trzymanki powinni być zachwyceni.
1 10
Moja ocena:
7
Rocznik '86. Ukończyła filmoznawstwo na UJ, dziennikarka, krytyczka filmowa, programerka Krakowskiego Festiwalu Filmowego. Jako wolny strzelec współpracuje z portalami Filmweb.pl, Dwutygodnik.com i... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones