Recenzja filmu

Między nocą a dniem (2011)
Bernardo Arellano
Francisco Cruz
Gabino Rodríguez

Oswojona dżungla

"Między nocą a dniem" szybko skręca w stronę czarno-białej opowiastki. Relacje pomiędzy członkami rodziny zostały narysowane bardzo stereotypowo.
Dla niewielkiego, festiwalowego filmu o wiele lepszym losem jest wzbudzać kontrowersje, oburzenie części widzów, w ogóle jakąkolwiek, nawet negatywną, reakcję. Bo przejście obok tytułu obojętnie to dla niego wyrok. Wyrok w postaci pustawej salki projekcyjnej, a potem – zmierzanie prostą drogą ku zapomnieniu.

To właśnie przypadek meksykańskiego obrazu "Między nocą a dniem". Nie ma w nim nic poruszającego, nietypowego czy intrygującego, czego mógłby się uczepić ziewający widz, nie ma nawet ciekawej stylizacji przykrywającej banalne przesłanie płynące z projektora. Otrzymujemy w nim jedynie znaną dobrze poszukiwaczom festiwalowych wrażeń magmę w postaci spokojnej (albo jak to lubią określać znawcy – "nieśpiesznej") narracji z artystycznymi pretensjami.

Film podąża za postacią Francisco – lekko upośledzonego starszego człowieka wykorzystywanego bez skrupułów przez swoją najbliższą rodzinę. Francisco mieszka z bratem, żoną i synem brata, traktującymi go z nieskrywaną pogardą. Jest przymuszany do wykonywania różnych prac domowych i jedynie za pozwoleniem żony brata w określonych porach może wychodzić na krótkie spacery. Oczywiście mężczyzna odczuwa i rozumie na swój własny sposób o wiele więcej niż jego "bliscy" przypuszczają.
 
Początkowo atmosfera filmu przypomina trochę tę z wybitnego dzieła Carlosa Saury "Anna i wilki", gdzie również w centrum znajdowała się, delikatnie rzecz ujmując, toksyczna rodzina i brat-outsider. W naszym polu widzenia pojawia się kilka ciekawych elementów, na przykład obrzydliwy, nagi szczur, którego Francisco łapie w parku, a potem troskliwie się nim opiekuje i trzyma w pudełku pod łóżkiem. Niestety, porównanie do Saury nie utrzyma się długo w trakcie seansu. "Między nocą a dniem" szybko skręca w stronę czarno-białej opowiastki. Relacje pomiędzy członkami rodziny zostały narysowane bardzo stereotypowo: Francisco to niewinny idiota, wykorzystywany przez do gruntu złą resztę. Nawet jego przeprowadzka do siostry nie przysłuży się dramaturgii. Tam też spotkamy jedynie kolejne osoby lekceważące i źle traktujące bohatera. Jedyną dobrą (oczywiście dobrą bez skazy) osobą w świecie Francisca będzie spotkany w dżungli dziadek, który uratuje bohatera po tym, gdy ten spadnie ze skały. Tym samym świat natury, początkowo groźny, okaże się jedynym wytchnieniem dla wymęczonego i nieakceptowanego przez "normalnych" ludzi człowieka.

Najmocniejszą stroną filmu jest sam główny bohatera – nieefektowny, niefilmogeniczny, a jednak wzbudzający naszą sympatię, a nie wyłącznie litość. Ale nawet taki protagonista nie jest w stanie utrzymać pełnometrażowej opowieści, jeśli jej wydarzenia są tak błahe i sztampowe jak w tym przypadku.
1 10 6
Rocznik '82. Absolwentka dziennikarstwa i kulturoznawstwa na UW. Członkini Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych FIPRESCI. Wyróżniona w konkursie im. Krzysztofa Mętraka. Publikuje w "Kinie",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?