Para wprowadza się do apartamentu hotelowego w Las Vegas. On jest geniuszem komputerowym, właściwie już milionerem, ona jest striptizerką w nocnym klubie (o jakże znamiennej nazwie - "Puszka
Para wprowadza się do apartamentu hotelowego w Las Vegas. On jest geniuszem komputerowym, właściwie już milionerem, ona jest striptizerką w nocnym klubie (o jakże znamiennej nazwie - "Puszka Pandory"). On potrzebuje kobiety, więc oferuje jej 10 tys. dolarów za spędzenie z nim trzech nocy w Vegas. Ona się zgadza, jednak ma parę warunków: maksimum 4 godziny dziennie erotycznej gry i żadnej penetracji. W czasie wspólnej wyprawy bohaterowie poznają się, rozmawiają, spotykają z ludźmi, bawią się w zakontraktowane erotyczne gierki. Jednak już po pierwszej nocy sprawy się komplikują. Okazuje się, że reguły w kontaktach międzyludzkich nie są czymś, czego zawsze udaje się trzymać i że tak naprawdę w życiu nie chodzi o pieniądze. Tak po krótce można streścić najnowszy film Wayne'a Wanga, "Centrum świata". Owiany niemalże legendarnymi pogłoskami o śmiałych scenach erotycznych, film porusza stary jak świat temat - "chłopak spotyka dziewczynę". Wang uprościł problem stawiając przed sobą dwoje ludzi, którzy nie mają ze sobą prawie nic wspólnego, wyjął ich z ich środowisk i włożył do nierealnej rzeczywistości Las Vegas. Seks staje się centrum ich świata, ale nawet ucieczka w seks nie pozwala odciąć się od ich osobowości, marzeń, niepewności. Choć ich układ rodzi się z czysto egoistycznych pobudek - on chce odskoczni od porno internetowego, ona szuka ekstra kaski - ich spotkanie, jak we wszystkich lepszych tego typu historiach jest podróżą do własnego ja. "Centrum świata" to film o kontakcie międzyludzkim, który staje się normalnym rynkowym towarem. Bohaterowie zgadzają się na to, uczestniczą w transakcji. I nie odnosi się to tylko do wzajemnych stosunków, ale ich życia w ogóle. Richard jest komputerowcem, którego internetowa firma umożliwia kontakt z innymi przez sieć, a za dostęp do niej płaci się przecież pieniądze. Florence jest striptizerką kontrolującą międzyludzkie relacje i sprzedającą je za "60 dolarów za 2 piosenki". Oboje nie tylko godzą się, ale i czują się komfortowo w swoich rolach do czasu, gdy nagle znajdują się poza swoim codziennym środowiskiem. W tak nierealistycznym miejscu jak Las Vegas dopadają ich bowiem zwyczajne, głęboko skrywane ludzkie potrzeby i sprawiają, że nic nie idzie już zgodnie z planem. Dziewczyna broni się przed uczuciami i ucieka, nie chcąc bliskiej relacji z kimś, kto za to płaci. Mężczyzna zaś bierze zwykłą sympatię i fizyczny pociąg za coś dużo głębszego. Skąd miałby jednak wiedzieć, że miłość to coś więcej? Z internetu? Samotność, izolacja, niemożność nawiązania bezpośredniego kontaktu z innymi ludźmi - to socjologiczny portret człowieka naszych czasów. Wayne Wang dowodzi nam, że ludzie nie są się w stanie porozumieć nawet w tak podstawowej dla przetrwania gatunku sferze jak seks. Czy można tu w ogóle mówić o miłości? Z drugiej strony to film o transakcji, nie o seksie samym w sobie. Główna bohaterka dochodzi szybko do tego wniosku i wyjątkowo to mężczyzna jest tym, który zatraca się w sytuacji, której sam był pomysłodawcą. Przyjdzie mu płacić wysoką cenę za to, że fantazjuje, zdając sobie jednocześnie sprawę, jak surrealistyczne i puste jest jego życie. Ludzie, którzy płacą za seks są przegrani choćby nie wiadomo, jakie sumy zawierało ich konto bankowe. "Centrum świata" przypomina wiele filmów. To jak "Pretty Woman" wyjęta z hollywoodzkiego świata, gdzie wszystko kończy się dobrze. To jak "Ostatnie tango w Paryżu", tyle że dziejące się w bardziej cynicznych czasach, gdzie miłość się zdewaluowała i nie musi być już okupiona śmiercią, bo nie jest tego warta. Większość z widzów będzie jednak zawiedziona i to z rożnych powodów. Jedni będą czuli żal, że to nie kolejna "Pretty woman" z happyendem. Inni będą czuli rozczarowanie, że w filmie, którego głównym tematem jest seks, jest go tak mało. Jeszcze inni odczują nijakość obrazu, który nie ma właściwie nic wspólnego z romansem ani pornografią. Fabuła, choć wykazuje dbałość o szczegóły, czyniące ją bardziej wiarygodną, ma zbyt częste braki w narracji, by utrzymać widza w niesłabnącym zainteresowaniu. Sposób kręcenia z ręki, cyfrowa kamera, urywane zdjęcia, niespodziewane zbliżenia niemalże rodem z "Blair Witch Project", w założeniu mające nadawać realizm scenom i przywołać pewne uczucie podglądania bohaterów, ostatecznie rażą niż zdają się nadawać artystyczna wartość. Dialogi są "sąsiedzkie", bliskie rzeczywistości, co nadaje obrazowi realizmu, jednak częsty brak narracji powoduje, że widz odrywa się od akcji. Zakończenie też nie tworzy jakiegoś specjalnego przesłania, jakby zabrakło na nią pomysłu. Mimo wszystko można się w filmie doszukać opisu człowieka naszych czasów. Głównie dzieje się to za sprawą dobrej gry Petera Saarsgarda, który stworzył postać bardzo prawdziwego meżczyzny-chłopca, któremu przyszło przeżyć wielkie rozczarowanie. Jego bezsilność jesteśmy w stanie odczuć na własnej skórze. Przyznam jednak, że ja się filmem rozczarowałam. W niczym nie przypominał mi on pozornie lekkich a w rzeczywistości bardzo mądrych i dogłębnych socjologicznych obrazów rodem z "Dymu" czy "Brooklyn boogie". Jednak trudno przejść obok niego obojętnie. Temat emocjonalnego okaleczenia społeczeństwa jest bowiem bliski każdemu z nas, wszyscy żyjąc swoim szybkim życiem jesteśmy dotknięci tym kalectwem. W przypadku "Centrum świata" jest to jednak własna refleksja, bowiem w filmie tej głębi nie zobaczymy. A szkoda...