Recenzja filmu

Drapacz chmur (2018)
Rawson Marshall Thurber
Dwayne Johnson
Neve Campbell

Sięgnąć nieba - zejść do piekła

Nakręcić film akcji tak obciążony przesytem tandetnego efekciarstwa i grający kartami tak wyświechtanych rozwiązań, a zarazem tak sprawnie działający, jak ten to jednak spory wyczyn. Nie brakuje
Wysoki, nowoczesny budynek okupowany przez grupę uzbrojonych po zęby nikczemników i stawiający jej czoła bohater. Chyba jednak skądś już to znamy... Ciężko o amatorów kina akcji, którym powyższy, uproszczony opis fabuły niczego nie powie. Któż nie wstrzymywał oddechu śledząc solową, antyterrorystyczną partyzantkę funkcjonariusza policji Johna McClane'a, w pomnikowej „Szklanej pułapce”? Remake pozycji Johna McTiernana byłby co najmniej zbędny, bo ta nie postarzała się nawet o minutę, który to fakt pozostaje praktycznie bez znaczenia dla współczesnego przemysłu filmowego, odcinającego często ostrzonymi nożycami kupony od glorii i chwały owianych legendą tytułów sprzed lat. Jako że rebootowanie takiego filmu jest ryzykowne właśnie z tego względu Rawson Marshall Thurber postanowił udawać, że zrobił zupełnie nowy, bo przecież zawsze można umieścić akcję w jeszcze większym i jeszcze nowocześniejszym wieżowcu, przeciwstawić grupie terrorystów jeszcze większego i lepiej wyszkolonego pana i żeby było jeszcze ciekawiej zatopić to wszystko w jeszcze głębszym oceanie płomieni i jeszcze gęstszej chmurze potłuczonego szkła. W końcu film od zawsze był sztuką oszukiwania widza, ale czy twórcy „Drapacza Chmur” owa zwyczajnie się udała? I tak i nie.

Okrzyknięcie Dwayne'a „The Rocka” Johnsona spadkobiercą Arnolda Schwarzeneggera pozornie nie dziwi. Facet ma sylwetkę, dobrze sprawdza się w zaklinających wzmożoną sekrecję adrenaliny akcyjniakach, a do tego, w sporym przeciwieństwie do starszego kolegi po fachu, potrafi wykazać się jednak pewną grą aktorską. Co prawda Arnie grywał w filmach, którym produkcje z udziałem The Rocka nie dorastają do pięt, ale ciężko oczekiwać, że ktoś po raz wtóry wynajdzie przysłowiowe koło. Mięśniak o ciemnej karnacji wciela się tym razem w postać weterana wojennego i byłego bossa jednostki FBI, Willa Sawyera, który traci nogę i zostaje ciężko ranny w akcji odbicia małego chłopca z rąk ojca, którym na domiar złego okazuje się osoba nieprzypadkowa, bo jego kolega z pracy. Tego przynajmniej możemy domyślić się z dialogów, bo również odpowiedzialny za scenariusz reżyser nie udziela nam praktycznie żadnych informacji. Można dopatrywać się tutaj pierwszej wady filmu, ale z uwagi na marginalność wątku niekoniecznie trzeba. Tym bardziej, że okazji po temu naprawdę nie zabraknie.


Były żołnierz odpoczywa od nadstawiania karku parając się profesją specjalisty do spraw bezpieczeństwa. Ma zbadać pod tym kątem „Perłę”– wzniesiony w Chinach supernowoczesny wieżowiec łączący w sobie stopień zaawansowania współczesnej technologii z proekologiczną filozofią i bazującą na niej wydajnością ekonomiczną. W tym celu leci tam wraz z żoną i dwojgiem dzieci, którym budynek oferuje szereg atrakcji, nie wyłączając dokarmiania pand w zorganizowanym na wyższych piętrach parku. Nie przewidzieli tego terroryści planujący sabotaż inwestycji poprzez postawienie tejże w płomieniach. Właśnie w tym miejscu dochodzi do przecięcia ścieżek. Wrobiony we wspomniane podpalenie Will musi nie tylko uciec siłom wymiaru sprawiedliwości, ale i również wyciągnąć jakoś swoją rodzinę tak z rąk bandytów, jak i okowów ognia.


Kino sensacyjne to takie, któremu naiwne rozwiązania fabularne wybacza się niemal programowo. W większości przypadków chodzi przecież głównie o dobrą zabawę, ale gdy fakt pisania scenariusza pod brawurowość efektów uwidacznia się ponad wszelką wątpliwość ciężko o stuprocentowo udany seans. Nie wiadomo czemu konstruktor „Perły”, Zhao Long Ji (z tą rolą mierzy się Chin Han), powierza pełną kontrolę nad skomputeryzowanym wieżowcem posiadaczowi jednego tabletu, bo nawet jeśli jest nim wyszkolony adept sztuki wojennej o imponującej muskulaturze wydaje się to posunięciem, mówiąc najoględniej, ryzykownym. Nie bardzo też wiadomo dlaczego terroryści decydują się akurat na spowodowanie pożaru budowli, skoro po to, czego chcą mogą sięgnąć w sposób dalece bardziej bezpośredni. Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że sami przebywają przecież na jej terenie. Najważniejsze, że twórcy mają pretekst do pokazania pościgów i strzelanin w anturażu płomieni trawiących owoc najnowocześniejszej techniki. Twardziela tropiącego przestępców w płonącym budynku już widzieliśmy, ale kulturystę z protezą nogi tropiącego przestępców w jeszcze wyższym i jeszcze intensywniej płonącym budynku jeszcze nie, więc w czym problem?


Drapacz chmur” został zaprojektowany z myślą o dwóch pokoleniach miłośników kina strzelanego. Pierwsze to oczywiście to, które na krawędzi fotela śledziło przejęcie Nakatomi Plaza przez Hansa Grubera i jego świtę, które przytula z nostalgią w oczach swoją starą kasetę VHS z wyblakłą okładką i które wyruszy do kina z nadzieją na przeżycie czegoś porównywalnego na dużym ekranie dziś. Drugie to rzecz jasna to młodsze, dla którego przegapienie seansu którejkolwiek odsłony „Szybkich i wściekłych” jest grzechem tak samo niewybaczalnym, jak odstąpienie od pomysłu naszpikowania filmu akcji efektami CGI i myślę, że to właśnie jego przedstawiciele goszcząc w „Drapaczu chmur” dostaną to, po co przyszli... niestety z nawiązką. W tym filmie niemal wszystkiego jest za dużo. Widowiskowość, zwłaszcza w produkcjach „męskich”, niewątpliwie się chwali, ale gdy pewna granica dobrego smaku zostaje przekroczona film staje się niezamierzoną – czyli nawet w tej kategorii nieudaną – parodią.  


W tym miejscu nie zamierzam szczędzić słów pochwały, bo nie bardzo wiem jak twórcy tego dokonali, ale „Drapacz chmur” trzyma w niezłym napięciu i to od początku do końca. Nakręcić film akcji tak obciążony przesytem tandetnego efekciarstwa i grający kartami tak wyświechtanych rozwiązań, a zarazem tak sprawnie działający, jak ten to jednak spory wyczyn. Nie brakuje tu również naprawdę świetnych scen. Sekwencja opanowania „Perły” przez złoczyńców jest tak umiejętnie przejaskrawiona, że aż kapitalna. Do tego zmyślnie zaserwowano w niej mocną, choć nie wytrącającą z rytmu, intruzję gatunkową. Również nie tak znów do końca sobie a muzom pojawiają się nowe technologie, bo całkiem sprawnie wykorzystano je w scenie finałowej, która nawet jeśli czerpie garściami z tego, co już było, robi to w sposób przekonujący. Niektórzy dopatrują się też w „Drapaczu chmur” swego rodzaju przypowieści o ludzkiej determinacji w obliczu walki o to, co kochamy najbardziej i nie jest to błędem, choć rodzina Willa została tu pokazana w sposób tak bardzo laurkowy, że owo drugie dno jest zwyczajnie płytkie. Najnowszy film Rawsona Marshalla Thurbera i Dwayne'a Johnsona – będącego również współproducentem – to encyklopedyczny wręcz przykład taniej rozrywki na dużym ekranie. Nigdzie nie napisałem jednak, że nie warto jej zażyć.  
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Dwayne Johnsonto aktor, który naprawdę ma swoje przysłowiowe "pięć minut". I pomyśleć, że zaczął, tak jak... czytaj więcej
"Drapacz chmur" jest typowym przykładem wakacyjnego kina akcji. Myślę, że głównym powodem, dla którego... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones