Recenzja filmu

Dziennik cwaniaczka (2010)
Thor Freudenthal
Zachary Gordon
Robert Capron

Szukając siebie

I choć zgorzkniałych "starców" podobne rzeczy mogą kłuć w oczy, nie trudno sobie wyobrazić, że dla młodych widzów komedia o szkolnym horrorze i  o tym, że zawsze warto być sobą, może być
Amerykańska szkoła nie jest szkołą przetrwania – to piekło w czystej postaci. Oczywiście jeśli wierzyć, że wygląda ona tak, jak w hollywoodzkich filmach. Tu szkoła albo jest siedliskiem gangów, miejscem przyszłych masakr, albo też sceną małych dramatów i dramacików, które czasem urastają do rangi tragedii. Niemodne buty, śmiesznie wyglądająca koszulka, wada zgryzu lub – nie daj Bóg – nadwaga mogą być przyczyną społecznego ostracyzmu, którego nie powstydziliby się ateńscy okrutnicy. Tak też wygląda szkolna rzeczywistość widziana oczami Grega (Zachary Gordon), tytułowego bohatera "Dziennika cwaniaczka".

Ów rezolutny młodzian właśnie wybiera się do szkoły średniej. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że rozpoczynając kolejny etap edukacji, bardzo chce zaimponować swoim rówieśnikom. Nic dziwnego – w amerykańskich liceach popularność jest jedyną miarą człowieczeństwa, a bycie outsiderem nie jest w cenie. Greg stara się zatem jak może, by być zauważanym. Dla zdobywania sympatii szkolnego ogółu gotów jest poświęcić przyjaźń swojego kompana, pulchnego Rowleya (Robert Capron). Jak to jednak bywa z tymi, którzy chcą czegoś zbyt mocno, jego wysiłki pełzną na niczym, a zamiast zdobywać nowych przyjaciół, traci jedynego, jakiego kiedykolwiek posiadał.

Tak oto zaczyna się filmowa lekcja udzielana przez Thora Freudenthala. Reżyser "Dziennika cwaniaczka" przenosi na ekran popularne książki Jeffa Kinneya, ale przekładając je na język kina, nie do końca dochowuje wierności ich duchowi. Jego film wciąż bawi i uczy, jest umoralniającą lekcją dla młodych widzów i pocieszeniem dla nieszczęśników, dla których szkoła nie jest najszczęśliwszym momentem dzieciństwa, ale reżyserowi "Dziennika…" nie udaje się przenieść na ekran humorystycznej lekkości opowieści Kinneya. Ten ostatni w przygodach Grega zawarł bowiem nie tylko summę swoich słodko-gorzkich dziecięcych wspomnień, ale też okrasił je sporą dozą humoru, który w kinowej wersji "Dziennika…" traci swoją wyrazistość.

Nie oznacza to jednak, że obraz Freudenthala jest filmem złym. Reżyser "Hotelu dla psów" tym razem zgrzebnie tasuje filmowe schematy, z powodzeniem odnajduje się w konwencji familijnej komedii i grubymi nićmi wszywa do niej wątki inicjacyjne. Ocenianie jego filmu jest jednak zadaniem niewygodnym – produkcje takie jak "Dziennik cwaniaczka" nie są tworzone z myślą o dorosłych, a już z pewnością nie o krytykach – aby trafić do wrażliwości młodych widzów, reżyser wprowadza banalne klisze i trąca melodramatyczne nuty.

I choć zgorzkniałych "starców" podobne rzeczy mogą kłuć w oczy, nietrudno sobie wyobrazić, że dla młodych widzów komedia o szkolnym horrorze i o tym, że zawsze warto być sobą, może być całkiem przyjemną lekturą. Bo "Dziennik cwaniaczka" nie jest wprawdzie "Chłopcami z Placu Broni" Ferenca Molnára, ani nawet "Mikołajkiem" J. J. Sempé i René Goscinnego – ta opowieść nie zmieni raczej życia młodych kinomanów i nie zreformuje ich wrażliwości, ale może zapewnić kilkadziesiąt minut przyzwoitej, niegłupiej rozrywki.
1 10 6
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Żaden tam z niego cwaniaczek. Greg to taki szkolny "normals". Nie buntuje się i nie podlizuje, nie gra na... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones