Recenzja filmu

Drapacz chmur (2018)
Rawson Marshall Thurber
Dwayne Johnson
Neve Campbell

Taśmą po szkle

"Drapacz chmur" to pomimo wielu wad sympatyczna letnia rozrywka - po kajaczku, piwku, markecie. Jest jak randka w walącym się budynku - szybka, intensywna i bez zbędnego gadania.
Stal, bardzo dużo stali. Szkło, całe mnóstwo szkła. Do tego ogień, wysokość, Dwayne Johnson uczepiony krawędzi budynku i dwa punkty przykuwające wzrok: błysk determinacji w oku i błysk obrączki na palcu. Plakat reklamujący "Drapacz chmur" to bryk idealny - w jednym kadrze ściska godzinę czterdzieści intensywnego ruchu. Nowy letni blockbuster czerpie swoją energię z ekstremalnej gimnastyki, a fabularnym kołem zamachowym jest tu Rodzina - pisana przez „R” wielkie jak Burj Khalifa i Empire State Building razem wzięte. To dziecko "Płonącego wieżowca" i "Szklanej pułapki", które wydano na świat tylko po to, żeby The Rock mógł podciągać się na żurawiu budowlanym, raczej nie zdefiniuje na nowo ram gatunku. Jeśli jednak sukces mierzymy siłą nacisku pośladków na kinowy fotel, to "Drapacz chmur" radzi sobie nieźle. Utkany z ciągłego "dziania się", mięśniem, ogniem i poturbowaną gębą przysłania piętrzące się luki fabularne i zwyczajne niedorzeczności.



A jest się o co przyczepić. Johnson wciela się w rolę Willa Sawyera, speca od bezpieczeństwa po przejściach. Ten były marines stracił nogę podczas akcji odbijania zakładników, a na wojskowej emeryturze nie chodzi na strzelnicę, tylko dzieli czas między ukochaną rodzinę - żonę i dwójkę dzieci - a prywatną firmę. Dzięki dawnym przyjaźniom łapie w końcu naprawdę grube zlecenie - ma skontrolować systemy bezpieczeństwa w najwyższym budynku świata, tak zwanej "Perle". Mieszcząca się w Hong Kongu wieża to nie tylko blisko kilometr wysokości, ale również samonapędzająca się ekologiczna maszyna i świat w pigułce - dziesiątki pięter centrów handlowych, luksusowych mieszkań, ogrodów i nowoczesnej infrastruktury. Ikona współczesnego hiperkapitalizmu ma tylko jedną "drobną" wadę - nierozgarniętego właściciela. Miliarder Zhao Long Ji zainwestował w najnowocześniejsze oprogramowanie - przeciwpożarowe, antyterrorystyczne itd. - a jednocześnie dopuścił, żeby wszystkie systemy dawało się obsługiwać z jednego tabletu. Rzeczony tablet dostaje w swoje kamienna łapska The Rock, po czym umieszcza w najmocniejszym sejfie świata - kieszeni własnej marynarki. Kłopoty nie mają żadnych szans.



Wiadomo, naciągana fabuła ma tutaj czysto pretekstowy charakter - jest jakiś (oprócz tabletu) mało istotny McGuffin i grupa złych ludzi (z aż trzech globalnych syndykatów!), którzy dla jego zdobycia są skłonni podpalić kilometr szkła i stali. Przede wszystkim chodzi jednak o wygenerowanie ruchu po linii prostej - The Rock ma się przemieszczać z dowolnego punktu A do punktu B, czyli w kierunku rodziny uwięzionej na wysokich piętrach płonącego drapacza chmur. Wszystko, co pomiędzy, sprowadza się do surwiwalowych atrakcji: strzelania, wspinania (pamiętajmy, że bez jednej nogi!), skakania, omijania morderczych wiatraków i płonących przepaści. Ciężką protezą można zablokować tytanowe drzwi albo złamać komuś szczękę. Kule latają chmarami, ale nie imają się człowieka-skały. W tym wysokokalorycznym spiętrzeniu absurdu jest również miejsce na zdrowy dystans. Wszyscy, a już w szczególności Johnson, doskonale znają reguły gry i ani przez chwilę nie próbują udawać, że są czymś więcej niż krótką przerwą między zakupami w sieciówce a obiadem w McDonaldzie. W jednej z najbardziej spektakularnych scen The Rock komponuje prowizoryczną asekurację z liny i chińskich posągów, następnie owija sobie łapska taśmą izolacyjną i dosłownie przykleja się - niczym Spider-Man z nadwagą - do szklanej elewacji budynku. Zanim jednak postawi pierwszy krok na wąskim gzymsie, wypowie z wyraźną moralną ulgą: "Jezu, jakie to jest głupie!".




Rzeczywiście, jest. Ale przecież od maszyny generującej wysokie napięcia nikt nie oczekuje gry w szachy. Jeśli jesteśmy w stanie wysiedzieć dłużej niż godzinę na filmie pozbawionym choćby krzty oryginalności, to jest to bez wątpienia zasługa adrenaliny. A ciśnienia nie podniosą nam dobre dialogi czy racjonalna historia, tylko wszystkie te głupie rzeczy, których nigdy nie powtórzylibyśmy sami w domu - bieganie po dźwigu budowlanym bez zabezpieczeń, jazda kilkadziesiąt pięter w dół zerwaną windą, wyjmowanie dwudziestocentymetrowych kawałków stali z własnych ramion. Wysyłamy więc w zastępstwie Dwayne'a Johnsona – i z takim awatarem bawimy się dobrze. Problem w tym, że jeszcze kilka podobnych filmów, a The Rock podzieli (o ile już do tego nie doszło) los wszystkich Stevenów Seagalów tego świata - zamieni się we własną karykaturę, człowieka jednego zadania, jednej miny i jednego obrazka. Trochę szkoda na to jego charyzmy.


"Drapacz chmur" to mimo wszystko sympatyczna letnia rozrywka - po kajaczku, piwku, markecie. Jest jak randka w walącym się budynku - szybka, intensywna i bez zbędnego gadania.
1 10
Moja ocena:
6
Publicysta, eseista, krytyk filmowy. Stały współpracownik Filmwebu, o kinie, sztuce i społeczeństwie pisze dla "Dwutygodnika", "Czasu Kultury", "Krytyki Politycznej", "Szumu" i innych. Z wykształcenia... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Wysoki, nowoczesny budynek okupowany przez grupę uzbrojonych po zęby nikczemników i stawiający jej czoła... czytaj więcej
Dwayne Johnsonto aktor, który naprawdę ma swoje przysłowiowe "pięć minut". I pomyśleć, że zaczął, tak jak... czytaj więcej
"Drapacz chmur" jest typowym przykładem wakacyjnego kina akcji. Myślę, że głównym powodem, dla którego... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones