Recenzja filmu

Amalia. Królowa fado (2008)
Carlos Coelho da Silva
Sandra Barata Belo

Telenowela i saudade

Twórcy nie wydobywają z fado saudade, żadnego autentycznego smutku, tęsknoty, a jedynie atakują nas sentymentalizmem na miarę telenoweli.
Amália Rodrigues, najsłynniejsza fadista, portugalska duma narodowa, prędzej czy później musiała stać się bohaterką filmu. Materiału z jej prawie 80-letniego życia starczyłoby na kilka porządnych biografii: olśniewająca uroda, kariera od kopciuszka do ulubienicy ludu (i dyktatora), burzliwe romanse, emigracja, porzucenie sceny, problemy zdrowotne i rodzinne. "Amalia. Królowa fado" to próba ujęcia najważniejszych prywatnych i artystycznych doświadczeń pieśniarki w ramy jednej, epickiej opowieści. Niestety – próba nie do końca udana.
 
Film zaczyna się obiecująco. Dumną kobietę na scenie wielkiej sali koncertowej widownia obrzuca epitetami: – Faszystka! – krzyczą. – Nie ma już twojego Salazara! Amália, nie tracąc pewności siebie, przekrzykując publiczność, zaczyna donośnie śpiewać. Sala milknie pod wrażeniem jej głosu. Jesteśmy świadkami pierwszego występu Amalii po upadku dyktatury, którym najlepiej ilustruje ona swoje obowiązujące długie lata credo: – Interesuje mnie fado, nie polityka. Ta retrospekcja powróci jeszcze w filmie kilkakrotnie, jednak "Amalia..." nie koncentruje się na uwikłaniu bohaterki w politykę. Nie wpisuje jej też w kontekst historyczny, nie stawia pytań o znaczenie twórczości. Raczej maluje przed nami kolorową, nieszkodliwą pocztówkę. Znalazło się na niej miejsce na widoki portu, biednej lizbońskiej dzielnicy i jej barów (tu Amália dorastała i początkowo występowała), jak i panoramę Nowego Jorku czy obrazki z eleganckich bankietów z czasów rozkwitu kariery. Czyli trochę portugalskiej cepeliady oraz lepszego życia, na które my, maluczcy, zawsze lubimy popatrzeć.

Oczywiście jest też muzyka – ona broni się bez towarzyszących jej obrazków. W wykonaniu Amálii pięknie brzmią nie tylko poetyckie utwory skomponowane specjalnie dla niej, ale też zwyczajne, sentymentalne pieśni o utraconej miłości. Innymi słowy, poezja i ludowe przyśpiewki w fado królowej wypadają równie przejmująco. Potrafi tak samo wzruszyć zamożną publikę w sali koncertowej, wyśpiewując "Com que Voz", jak i biedotę, dla której występuje na wolnym powietrzu i zawodzi"o tych, co zbijają deski na moją trumnę". Niestety na widzach filmu to zapośredniczone przedstawienie raczej nie wywrze dobrego wrażenia. Twórcy nie wydobywają z fado saudade, żadnego autentycznego smutku, tęsknoty, a jedynie atakują nas sentymentalizmem na miarę telenoweli.

Także postaci bohaterki, mimo dobrej roli Sandry Barata Belo i jej fizycznego podobieństwa do prawdziwej Amálii, nie udało się ciekawie odtworzyć. Choć w 127 minut filmu (ciągnących się chwilami niemiłosiernie) zmieszczono wiele zdarzeń z różnych etapów życia piosenkarki, wcale nie poznajemy artystki bliżej. Pomiędzy jednym nieszczęśliwym romansem a drugim pada parę banałów o tym, że śpiewa dla ludzi itp. Tu uroni kilka łez, tam się oburzy, ale wszystko to razem nie tworzy złożonego ani spójnego charakteru artystki. Dodatkowo, pewnie, by pozornie skomplikować swój banalny przekaz, scenarzysta wprowadził klamrę czasową (Amália, już jako starsza kobieta, czeka na lekarską diagnozę i wspomina dawne losy) i wątki równoległe. Tylko te zabiegi – zresztą zupełnie niepotrzebne – odróżniają "Amalię..." od sztampowego biograficznego filmu telewizyjnego. Artystka, uwielbiana i krytykowana, poruszająca tłumy jawi się tu po prostu jako podporządkowana przeznaczeniu, bezładnie szamocząca się i dramatyzująca z mętnie wyjaśnionych powodów.

W efekcie filmowa biografia wypada jak wieczór fado w hotelu na wczasach all inclusive. Kto lubi taką formę rozrywki, temu i "Amalia. Królowa fado" dostarczy wiele "niezapomnianych wrażeń".
1 10 6
Rocznik '82. Absolwentka dziennikarstwa i kulturoznawstwa na UW. Członkini Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych FIPRESCI. Wyróżniona w konkursie im. Krzysztofa Mętraka. Publikuje w "Kinie",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?