Recenzja filmu

Wołanie (2014)
Marcin Dudziak

Trening dla oka

"Wołanie" Marcina Dudziaka na pewno nie jest filmem dla każdego. Wymaga skupienia, wyłączenia się, spowolnienia tempa. Warto jednak dać mu szansę."Wołanie", nawet jeśli nie jest w pełni udane,
"Wołanie" Marcina Dudziaka na pewno nie jest filmem dla każdego. Wymaga skupienia, wyłączenia się, spowolnienia tempa. Warto jednak dać mu szansę. "Wołanie", nawet jeśli nie jest w pełni udane, miejscami manieryczne i wtórne, stanowi bardzo ciekawą pozycję we współczesnym polskim kinie, ciekawie nawiązującą do tego, co dzieje się w światowym kinie festiwalowym, przede wszystkim do tzw. slow cinema i latynoamerykańskiego minimalizmu. "Wołanie" nasuwa skojarzenia przede wszystkim z filmem Argentyńczyka Lisandro Alonso, "Los Muertos". Tam przez niemal cały seans obserwowaliśmy bohatera, Argentino Vargasa, spływającego prymitywną łódką w górę rzeki w argentyńskim buszu. Tutaj widzimy ojca i syna na spływie pontonem w górę rzeki gdzieś w Bieszczadach.


Dudziak oparł swój film na opowiadaniu Kazimierza Orłosia "Zimorodek", fabuła jest w nim jednak pretekstowa, szczątkowa. Film toczy się prawie bez dialogów. Wiele ujęć (na ogół długich i statycznych) pozbawionych jest jakiejkolwiek dramatycznej akcji. Nie ma też muzyki prowadzącej nas emocjonalnie przez film i "podpowiadającej", co mamy w danym momencie czuć. Widzowie zostają sam na sam z bohaterami i obrazem natury. Ten bowiem wysuwa się na pierwszy plan, słowa – jeśli już jakieś padają – zagłusza szum płynącej rzeki, odgłosy owadów, szum wiatru. Natura stawia naszemu oku i obiektywowi kamery wyraźny opór – w wielu kadrach ciężko w gęstwinie drzew zobaczyć bohaterów, rozpoznać kształty przedmiotów w ciemności. Dudziak nie pozwala na lenistwo w trakcie seansu.

Natura nie dostarcza też w "Wołaniu" spektakularnych atrakcji, film jak najdalszy jest od sensacyjnego widowiska survivalowego. Droga ojca i syna jest żmudna, powtarzalna, oparta na rutynowych czynnościach, niepozbawiona nudy. Ta nuda udziela się także widzowi, jej przepracowanie, zniesienie, staje się w pewnym momencie rodzajem zadania, jakie stawia nam film. Tę monotonię zakłóca jedna scena, kluczowa dla filmu – konfrontacji ojca z trzema "tubylcami". Z kina Alonso przenosi nas ona w rejony bliższe "Ocaleniu" Boormana. Nakręcona z dystansu, nieruchomą kamerą, w kilku ujęciach, buduje niezwykłe napięcie i poczucie zagrożenia – to jedna z najlepszych scen w polskim kinie w tym roku.


Reżyser nie każe jej w żaden sposób komentować bohaterom w dialogach, nie dociska jej, by dopowiedzieć jej interpretację. Pozwala jej wybrzmieć, zmusza nas, by zastanowić się, co znaczy ona dla dalszych relacji ojca i syna. Scena ta stanowi też kluczowy myślowo punkt filmu – stawia pytania o stojącą ponad dobrem i złem naturę i wrzuconego w nią człowieka, "zwierzę moralne". W ogóle film Dudziaka jest dziełem głęboko religijnym. Unika przy tym taniej symboliki czy konfesyjnych treści. Natura i droga bohaterów przez nią nie służą tu jako podpórka dla religijnej metafory – góry są tu po prostu górami, rzeka rzeką, a las lasem. Ale właśnie dzięki temu film ten może służyć jako rodzaj ćwiczenia duchowego, medytacji. Także dla widzów.

Podobno w Chinach młodzież przyklejona przez cały dzień do ekranów komputerów i smartfonów zaczyna cierpieć na specyficzne symptomy chorobowe. Dopadają ją choroby cywilizacyjne na ogół dotykające pięćdziesięciolatków, spada ich libido, zainteresowania dla świata zewnętrznego, ich ciała słabną, wiotczeją, tak jakby komputerowy interfejs zastąpił je jako główne narzędzie komunikacji ze światem. Cierpiący na te symptomy wysyłani są na specjalne obozy, gdzie nie tylko izoluje się ich od wszelkiej elektroniki, ale także poddaje wojskowemu niemal treningowi. Zakwasy, ból stawów, otarte łokcie i potrzaskane kolana mają "przypomnieć" dzieciakom ich ciała, na co dzień projektowane przez mrugające, kolorowe interfejsy i wirtualne światy. "Wołanie" jest dla współczesnego widza odpowiednikiem takiego obozu. Przymusza nas do innego widzenia, innego patrzenia niż dostarczające nadmiaru sensorycznych pobudzeń kino, jakie oglądamy na co dzień. Narzuca naszym oczom i percepcji niełatwy trening. I choć wymaga on wysiłku, a Dudziak, proponując nam swoje ćwiczenia, czasem ułatwia sobie sprawę i posługuje się gotowcami, to warto się im poddać – wolniej patrząc można zobaczyć czasem więcej. 
1 10
Moja ocena:
7
Filmoznawca, politolog, eseista. Pisze o filmie, sztukach wizualnych, literaturze, komentuje polityczną bieżączkę. Członek zespołu Krytyki Politycznej. Współautor i redaktor wielu książek filmowych,... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones