Recenzja filmu

Melasa (2012)
Carlos Lechuga

W domach z betonu

Poczucie niezainteresowania tym, co dzieje się dookoła, rośnie. Łatwo się mu poddać. Nakręcenie filmu o świecie, w którym nic się nie dzieje i nic wydarzyć się nie może, to wyzwanie, któremu
"Melasa" Carlosa Lechugi jest porównywana do "Miłości" Michaela Haneke. Zazdroszczę wyobraźni tym, którzy takie analogie wymyślają, choć zgadzam się, że jest to film o miłości bezwarunkowej i niemożliwej. Przed Moniką (Yuliet Cruz) i Aldo (Armando Miguel Gomez) nie stoi też żaden konkretny antagonista. Jest nim raczej świat zniszczony agresywną, kapitalistyczną gospodarką. Nie ma w nim miejsca na miłość. Miłość to kaprys i fanaberia. Fanaberią jest już scena otwierająca film. Ujęcie nagiej pary uprawiającej seks w opuszczonej hali nieczynnej cukrowni chciałoby zapowiadać, że przed nami jedna z owych pięknych arthousowych historii, od których nie będzie można oderwać wzroku. Nic bardziej mylnego. Na dobry arthouse w świecie Lechugi miejsca też zabrakło. "Melasa" się dłuży i drażni, a kolejne mikrozwroty akcji do niczego nie prowadzą. Trudno się pozbyć wrażenia, że gdyby bohaterowie zaczęli działać w pojedynkę, wszystko mogłoby się ułożyć i nabrać tempa. Dla nich najważniejsze jest jednak bycie razem. Małżeńska relacja krępuje ich ruchy, ale oni zdają się lubić to skrępowanie. Dzięki niemu nic nie muszą. Bezpiecznie stoją w miejscu. Wraz z nimi na narracyjnych mieliznach tkwi też historia.



Jest nudno. Poruszająca się na wózku inwalidzkim, zgorzkniała matka Moniki Abuela (Ana Gloria Buduen) ziewa. Patchworkowa rodzina je lunch na świeżym powietrzu. Jest z nimi też córka Moniki z pierwszego małżeństwa, otyła Laura (Carolina Marquez). Nastolatka nie akceptuje Aldo, ale i nie ma w kwestii jego relacji z matką nic (ciekawego) do powiedzenia. Może zresztą jest jej ona obojętna? Poczucie niezainteresowania tym, co dzieje się dookoła, rośnie. Łatwo się mu poddać. Nakręcenie filmu o świecie, w którym nic się nie dzieje i nic wydarzyć się nie może, to wyzwanie, któremu urodzony w Hawanie reżyser zupełnie nie podołał. Nie udało mu się też wpisać w historię optymistycznego przesłania, o którym mówi w swoim reżyserskim oświadczeniu. Bycie we dwoje nie niesie nadziei, ale jest główną przyczyną dramatu bohaterów. Kolejne nieudane próby ułożenia sobie wspólnego życia, jakie bezradnie podejmują kobieta i mężczyzna, zapowiadają, że dla tych, którzy związek postawią na pierwszym miejscu, nie będzie happy endu. Monika i Aldo nie potrafią iść do przodu, są przywiązani do ziemi, przeszłości, utraconych nadziei. Jakie mają ku temu powody? Nie wiadomo, bo narracja tonie w marazmie codziennych wydarzeń i nie ma co liczyć na pogłębienie portretów psychologicznych dwóch papierowych postaci.

Na co dzień Abuela cynicznym wzrokiem obserwuje córkę, która uparcie chodzi do nieczynnej cukrowni i czeka tam, aż manna spadnie z nieba. Aldo jest nauczycielem, ale kiedy okazuje się, że nie ma już kogo uczyć, zaczyna desperacko szukać nowej pracy. Zobowiązał się utrzymać rodzinę Moniki. Byłby gotowy wyjechać w tym celu do Hawany, ale żona powstrzymuje go przed podjęciem nielegalnej pracy w mieście. Lepiej, żeby wykonywał ją w wiosce, gdzie w chwilach finansowych kryzysów będą mogli się nawzajem pocieszać, uprawiając smutny seks. To hołd złożony małym radościom? Monika nie ma ich za wiele, więc celebruje każdy moment, w którym nie męczą ją myśli o niepewnej przyszłości. Ojciec jej córki wyjechał do Nikaragui i pewnie ułożył sobie tam życie. Jej nie stać na zmianę. Próby, które podejmuje, owocują poczuciem goryczy i wstydu.



Aktorzy Lechugi nieźle dają sobie radę z portretowaniem tych emocji. Do twarzy im z obojętnością, bo to uczucie, które nie wymaga zaangażowania. Nie angażuje też styl realizacji filmu. Egzotyczne kubańskie pejzaże i niemal postapokaliptyczne krajobrazy pozamykanych fabryk, które kiedyś przetwarzały trzcinę cukrową, nie współgrają z historią. Nie oddają duchoty rodzącej się w filmach, których bohaterowie uporczywie biją się z myślami. Nie przypominają pustyni obfitującej wyłącznie w fatamorgany. Nie pełnią roli drugoplanowego bohatera filmowej opowieści, choć społeczno-polityczne zmiany na Kubie są w niej katalizatorem zdarzeń. Może "Melasa" jest zbyt hermetyczna dla europejskiego widza, ale jeśli istotnie tak jest – byłby to wyłącznie dowód kolejnej reżyserskiej wpadki. Zróbmy jednak test. Wyrzućmy z równania kulturowe i społeczne konteksty, w jakie wpisana jest relacja Moniki i Alda. Czy w filmie zostaje chociaż moc melodramatycznej historii dwojga kochanków? Nie. Nuda i niespełnienie uporczywie grają pierwsze skrzypce.
1 10
Moja ocena:
3
Rocznik '86. Ukończyła filmoznawstwo na UJ, dziennikarka, krytyczka filmowa, programerka Krakowskiego Festiwalu Filmowego. Jako wolny strzelec współpracuje z portalami Filmweb.pl, Dwutygodnik.com i... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones