Recenzja filmu

Braterstwo wilków (2001)
Christophe Gans
Samuel Le Bihan
Mark Dacascos

W pogoni za bestią

Od czasu premiery <a href="fbinfo.xml?aa=628" class="text"><b>"Matrixa"</b></a> w roku 1999 na świecie rozpoczęła moda na filmy karate i na filmowców z Hong Kongu. Co kilka miesięcy na nasze
Od czasu premiery "Matrixa" w roku 1999 na świecie rozpoczęła moda na filmy karate i na filmowców z Hong Kongu. Co kilka miesięcy na nasze ekrany trafiają obrazy, które są dowodem na to, iż fascynacja "Matrixem" nadal trwa. W zeszłym roku oglądaliśmy m.in. "Mission: Impossible 2" oraz "X-Men" a tego lata dystrybutorzy przygotowali dla nas "Braterstwo wilków", największy przebój francuskich kin ostatnich miesięcy. Na ten film czekałem z ogromną niecierpliwością. Od dnia jego premiery na wielu internetowych stronach pojawiały się jego rewelacyjne recenzje a opublikowane w sieci zwiastuny potwierdzały jedynie, że projekt Christophe Gansa jest wart zobaczenia. Teraz projekcję mam już za sobą i pisząc ten tekst biję się z myślami. Z jednej bowiem strony "Braterstwo wilków" to niesamowite widowisko, opatrzone doskonałymi zdjęciami, w którym udział wzięli wspaniali aktorzy, z drugiej jednak strony jest to obraz pełen błędów, który nie do końca spełnił pokładane w nim moje oczekiwania. Akcja filmu rozpoczyna się w roku 1766 we Francji, w której władzę sprawuje Ludwik XV. Do niewielkiej wioski na południu kraju przybywa Gregoire de Fronsac, młody naukowiec, przyrodnik i podróżnik. Towarzyszy mu Mani, Indianin z plemienia Irokezów, którego Fronsac poznał w czasie, gdy służył w Ameryce. Obaj zostali wysłani przez króla aby odnaleźć i zabić Bestię z Gevaudan, tajemnicze monstrum, które od miesięcy terroryzowało okolicę zabijając bezbronnych wieśniaków. Na miejscu bohaterowie rozpoczynają szczegółowe badania i szybko przekonują się, że potwór nie działa samodzielnie, ale ma swojego Pana, na którego polecenia działa i zabija wskazane przez niego ofiary. Niestety, w ich teorię nikt nie wierzy... Brzmi to może nieco nieprawdopodobnie, ale należy zaznaczyć, iż ów potwór nie jest bynajmniej wytworem wyobraźni scenarzystów a jego istnienie zostało w starannie udokumentowane. Bestia z Gevaudan szalała przez ponad 3 lata (1764-1767) i w tym czasie zabiła ponad 100 ludzi a kolejnych 30 raniła. Mimo wielu prób oraz kilku wysłanych przez ekspedycji monstrum zabił dopiero w czerwcu 1767 r. miejscowy wieśniak Jean Chatsel. Niestety, do dziś nie wiadomo, czym był ów potwór. Chatsel zawiózł co prawda zwłoki bestii do Luwru, gdyż sam król chciał je zobaczyć, ale ponieważ nie zabezpieczył ciała to na miejsce dowiózł je w takim stopniu rozkładu, że jego identyfikacja nie była już możliwa. Przyczyniło się to oczywiście do powstania wokół potwora całej masy legend, które do dnia dzisiejszego zaowocowały kilkoma filmami dokumentalnymi, książkami i były inspiracją dla wielu innych twórców. Jednym z nich jest Christophe Gans, reżyser "Braterstwa wilków", który postanowił wykorzystać historię Bestii z Gevaudan i na jej podstawie nakręcić kostiumowy obraz będący połączeniem kina przygodowego, akcji i horroru. Do współpracy Gans zaprosił m.in. specjalistów z Jim Henson's Creature Shop, którzy stworzyli ekranowego potwora a także pracujących w Hong Kongu: Philipa Kwoka, koordynatora pracy kaskaderów i Davida Wu, montażystę mającego na swoim koncie prace przy jednych z najlepszych filmów Johna Woo: "Był sobie złodziej" oraz "Dzieci triady". Wydaje się wyniku ich pracy nie mógł powstać film zły, to prawda, ale mógł powstać obraz niedoskonały, jakim jest właśnie "Braterstwo wilków". Przede wszystkim film Gansa jest za długi. Trwa prawie 2 i pół godziny a prawdziwego tempa nabiera dopiero po godzinie projekcji. To stanowczo za późno. Jeżeli obraz zostałby skrócony co najmniej o 30 minut z całą pewnością wyszłoby to mu na dobre. Irytujące jest także zbyt częste, jak na mój gust, wykorzystywanie przez twórców zwolnionych zdjęć. Pojawiają się one w większości scen i tak na dobrą sprawę nie wiadomo jaki cel chciał osiągnąć reżyser przez nadmierne ich stosowanie. Może nie są to zbyt poważne wady, ale skutecznie psują odbiór filmu i w zasadniczy sposób wpłynęły one moją ocenę. Na szczęście do niczego więcej w przypadku omawianego obrazu nie można się przyczepić. Aktorzy doskonale wywiązują się z powierzonych im ról (największe brawa należą się Vincentowi Cassell), zdjęcia Dana Laustsena umiejętnie budują nastrój i klimat obrazu a potęguje go niezła muzyka Josepha LoDuca (trylogia "Martwe zło"). Na uwagę zasługują również sceny walki, za choreografię których odpowiedzialny był wspomniany wcześniej Philip Kwok. Widać wyraźnie, że są one inspirowane takimi filmami jak "Matrix", czy "Przyczajony tygrys...", choć na szczęście Gans nie przegiął i nie kazał XVIII-wiecznym bohaterom skakać na kilka metrów w górę i balansować na czubkach drzew. "Braterstwo wilków" to film niezły, ale niestety nie wolny od błędów. Moim zdaniem warto zobaczyć, choć niekoniecznie w kinie, wystarczy na wideo. Pieniądze mniejsze a wrażenia te same, no i można sobie przewinąć dłużyzny. :)
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Akcja filmu toczy się we Francji za czasów panowania Ludwika XV. Fabułę oparto na historycznych,... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones