Recenzja filmu

Prometeusz (2012)
Ridley Scott
Noomi Rapace
Michael Fassbender

Wydmuszka w ładnym opakowaniu

Kiedy kilka lat temu pojawiły się pogłoski, że Ridley Scott planuje nakręcić piątą część "Obcego" zawrzało. Fani kultowej serii o morderczej istocie z kosmosu oszaleli ze szczęścia, równocześnie
Kiedy kilka lat temu pojawiły się pogłoski, że Ridley Scott planuje nakręcić piątą część "Obcego" zawrzało. Fani kultowej serii o morderczej istocie z kosmosu oszaleli ze szczęścia, równocześnie wyrażając obawę o zasadność tej decyzji. Niedługo potem projekt ewoluował – przymierzano się do realizacji prequela, ostatecznie zdecydowano się na film nawiązujący luźno do wydarzeń z klasycznej serii, ale rozgrywający się w tym samym uniwersum. Szczątkowe przedpremierowe informacje, klimatyczne zdjęcia oraz conceptarty, wreszcie imponujące i mroczne trailery zapowiadające nowe dzieło brytyjskiego twórcy jako powrót do kinowej tradycji science fiction z lat 70./80. – wszystko to składało się na obraz głęboki, który nie tylko zachwyci efektami specjalnymi, ale skłoni do refleksji i wciągnie widza w dyskurs filozoficzny. Wszystko to można włożyć między bajki. "Prometeusz" okazał się filmem miałkim, który poraża brakiem logiki, fabularnymi dziurami, zaś zapowiadana jako jego największa zaleta czyli próba odpowiedzi na fundamentalne pytanie – skąd wzięła się ludzkość – okazuje się nie mieć większego znaczenia.

Już otwierająca sekwencja sugeruje widzom, że oto stykają się z filmem, w którym w przeciwieństwie do większości amerykańskich blockbusterów będą mieć do czynienia z inteligentną rozrywką. Oto na szczycie wzgórza stoi Inżynier (czyli przedstawiciel rasy, która zaszczepiła życie na Ziemi) popełniający rytualne samobójstwo. Jego DNA "rozpływa" się w rwącym strumieniu i tak (przynajmniej w zamierzeniu scenarzystów) rozpoczyna się ewolucja. Następnie akcja szybciutko przenosi się do 2087 roku. Grupa badaczy odnajduje w jaskiniach rysunki sugerujące istnienie istot pozaziemskich, które dały początek ludzkości. Wszystko to w otoczce filmowej powagi, okraszone wzniosłą, aczkolwiek stonowaną muzyką. W tym momencie kończą się wszelkie zagadki i rozmyślania – dalej "Prometeusz" zamienia się w coś w rodzaju slashera, a załoga tytułowego statku to grupka imbecyli, których twórcy w coraz bardziej zmyślny sposób zabijają jeden po drugim. Niestety zamiast wyszkolonej kadry i grupy kompetentnych naukowców (czyli ekipy, której widz spodziewał się – w końcu mowa o najważniejszej misji w historii ludzkości) otrzymujemy ignorantów, którzy dopiero na pokładzie dowiadują się co jest ich zadaniem. W przerwach między posiłkami (bliźniacza scena jak z pierwszego "Obcego") i szykowaniem się do wyładunku kłócą się o pieniądze i narzekają na korporację, która ich zatrudniła. Schemat goni schemat. Co gorsza ich zachowania w trakcie eksploracji planety są w dużej mierze idiotyczne i kpią z inteligencji widza, bo oto mamy biologów, którzy do nowo poznanych i niezbadanych istot robią "kici-kici", naukowców, którzy bez żadnych oporów zdejmują hełmy w nieznanym środowisku, czy nawet głównych bohaterów, którzy niczym głupiutkie blondynki z młodzieżowych horrorów wchodzą w najciemniejsze i najniebezpieczniejsze zakątki wprost pod topór mordercy. A to tylko czubek góry lodowej. Wszystko to składa się na obraz wielce irytujący i odciągający widza od meritum dzieła.

Największą słabością "Prometeusza" jest jednak główna oś fabularna, czyli wspomniane wcześniej poszukiwanie odpowiedzi na pytanie o początki ludzkości i cel, w jakim została wykreowana przez Inżynierów. I niestety największym rozczarowaniem jest brak jakichkolwiek odpowiedzi. Wszystko opiera się tylko na mglistych przypuszczeniach lub niedzielnej filozofii uprawianej przez Elizabeth Shaw (główną bohaterkę), która na szyi nosi krzyżyk będący kością niezgody w debatach na temat genezy rasy ludzkiej. Od twórcy legendarnego niemal "Łowcy androidów", który dziś stawiany jest za wzór intelektualnego dyskursu w konwencji science-fiction można, a w zasadzie należy wymagać czegoś więcej aniżeli oklepanego i ogranego w wielu innych produkcjach tematu (m.in. "Misja na Marsa"), który dodatkowo został potraktowany po macoszemu (zdaje się, że licząc na ogromne zyski zdecydowano się na otwarcie furtki do kontynuacji, która powinna wyjaśnić więcej).

Dość już jednak narzekania. Recenzenckim obowiązkiem jest wszakże znalezienie również zalet omawianej produkcji. I dzieło Ridleya Scotta zdecydowanie je posiada. Już pierwsze zajawki prezentowały pieczołowicie wykreowany świat, który na kinowym ekranie, z efektami 3D potrafi zachwycić publikę swoim rozmachem. Podobnie wysoki poziom prezentuje scenografia oraz wyposażenie statku – tu widać na co twórcy wydali blisko 150 milionów dolarów, bo film potrafi urzec. Kawał dobrej roboty wykonał również polski operator Dariusz Wolski. Również całkiem przyzwoicie poradziła sobie gwiazdorska obsada aktorska, choć ich dokonania zostają przesłonione przez głupawą gromadkę współtowarzyszy podróży. Niemniej Fassbender czy Theron znów pokazali dlaczego należą do hollywoodzkiej śmietanki.

"Prometeusz" to niestety filmowa wydmuszka w pięknym opakowaniu. Dzieło wysoce rozczarowujące, nie spełniające oczekiwań fanów tetralogii o "Obcym", które zjadło własny ogon. Pozostaje tylko liczyć, że przemontowanie obrazu i dodanie usuniętych scen (takowe już krążą po sieci) dadzą mu drugie życie i podobnie jak uznany za kicz w chwili premiery "Łowca androidów" stanie się klasykiem. Póki co – nie polecam.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Prometeusz" to kolejny po prawie trzydziestoletniej przerwie film science fiction Ridleya Scotta i jeden... czytaj więcej
"Prometeusz" reżyserii Ridleya Scotta był zdecydowanie jedną z najbardziej oczekiwanych premier roku... czytaj więcej
Historia stara jak kino – dobry pomysł, zły scenarzysta i reżyser, który nie dostrzega (lub nie chce... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones