Recenzja gry PS4

Kingdom Hearts III (2019)
Tetsuya Nomura
Tai Yasue

Wyzwolenie Królestwa Serc

Tetsuya Nomura prezentując siedemnaście lat temu pierwszą odsłonę "Kingdom Hearts", chyba nie do końca miał świadomość, jakie piętno odciśnie ta seria na graczach. To, co początkowo zdawało się
"Kingdom Hearts III" - recenzja
Czy Tetsuya Nomura ma szansę zostać nowym Hideo Kojimą? Poglądy w doktrynie są jak zwykle podzielone. Jedni szkalują Kojimę, zarzucając mu przerost formy nad treścią, inni oblewają go peanami sławiącymi geniusz i wyrafinowanie. Podobnie jest z Nomurą, który prezentując siedemnaście lat temu pierwszą odsłonę "Kingdom Hearts", chyba nie do końca miał świadomość, jakie piętno odciśnie ta seria na graczach. To, co początkowo zdawało się nie mieć sensu i być wytworem chorego i pokręconego umysłu, zyskuje swoje zwieńczenie we wspaniałej przygodzie, jaką jest "Kingdom Hearts III"



Trudno pisać o tej grze, nie unikając spoilerów. To przecież finał epopei, z którą większość z nas rozpoczynała przygodę w wieku mocno nastoletnim, jeśli nie dziecięcym. Liczba postaci oraz wątków przeplatających się w kulminacyjnym momencie gry może przyprawić o mocny ból głowy tych, którzy dopiero teraz decydują się postawić swoje pierwsze kroki w magicznym, disnejowskim mash-upie. Bez wprowadzenia, zbędnych dłużyzn i przypominania tego, co działo się "w poprzednim odcinku" rzuceni zostajemy w wydarzenia dziejące się od razu po "Dream Drop Distance". Sora znów został pozbawiony mocy, Mickey i Riku wyruszają na poszukiwania Aquy, a Kairi próbuje udowodnić światu, że jednak do czegoś się nadaje i może godnie sprostać wyzwaniom, jakie czekają na władających kluczami. Gra próbuje co prawda wyjaśniać niektóre zawiłości fabuły, jednak stuprocentową szansę na zrozumienie sekwencji wydarzeń i sieci powiązań istniejących między postaciami mają tak naprawdę tylko ci, którzy zagrali w poprzednie gry z serii lub zapoznali się z jednym z licznych streszczeń dostępnych na YouTubie.



Dotychczas wydane części przyzwyczaiły nas do obecności bardziej klasycznych światów Disneya. Uderzały one w sentyment i nostalgię tych, dla których tradycyjne animacje były nieodłącznym towarzyszem dzieciństwa. Rozbudzały nasze wewnętrzne dzieci, wywoływały łzy wzruszenia w ikonicznych momentach i sprawiały, że z niecierpliwością wyczekiwaliśmy tego, co kryło się za rogiem. "Kingdom Hearts III" nadal zaczepnie spogląda w stronę beztroski, którą kiedyś żyliśmy, skupiając jednocześnie uwagę na naszych potencjalnych pociechach. Bo o ile większość z nas ma sentyment do "Herkulesa" czy też "Toy Story", o tyle zaimplementowanie lokacji z "Wielkiej Szóstki" czy "Krainy Lodu" zdecydowanie bardziej trafi do najmłodszych, marzących o posiadaniu Baymaxa bądź fantazjujących o kreowaniu własnego mroźnego świata. Choć wiadomo, że przy starciu z "Let it go" miękną nawet najtwardsze i najdoroślejsze serca. 



Odwiedzane przez Sorę lokacje zaskakują rozmachem. To wciąż korytarzowo prowadzone miejsca, jednak pozbawione tego drobnego segmentowania, do którego przyzwyczaiły poprzednie części. Zamiast tego otrzymujemy kilka ogromnych połączonych ze sobą lokacji. Już wprowadzenie do gry, w którym staniemy u bram Olimpu, daje nam jasno do zrozumienia, że możemy puścić w niepamięć cukierkową, nieco odrealnioną grafikę z poprzednich części. Twórcy postarali się, by zwiedzane tereny wyglądały bardziej naturalnie i zaprojektowali je z ogromną pieczołowitością. Gorzej niestety z historiami opowiadanymi w poszczególnych królestwach Disneya. Te, w których wydarzenia są nam już znane z oryginalnych dzieł, np. świat Arendelle lub piratów z Karaibów, doskonale wykorzystują dodatkowe postacie Sory i spółki, wpisując je w lubiane przez nas historie i oferując nową, szerszą narrację. Niestety, nie można tego samego powiedzieć o przygodach rozpisanych specjalnie na potrzeby gry. Scenariusz z "Toy Story" pozostawia poczucie niepełności i niedosytu związanego z niedokończeniem opowieści, a i w pozostałych miejscach, w których utworzono nowe wydarzenia, wiele rzeczy wydaje się zrobionych po łebkach.
Pozytywnie zaskakuje wykorzystanie elementów typowych dla danej krainy. Dzięki włosom Roszpunki pobujamy się po drzewach i dotrzemy do trudno dostępnych miejsc, Chudego i Buzza wspomożemy zza sterów mecha dysponującego potężną mocą rażenia, natomiast konflikt między Jackiem Sparrowem a Davy Jonesem rozwiążemy przy pomocy własnego statku, którym będziemy mogli żeglować po wodach okalających Port Royal.



Smutnym rozczarowaniem jest ostateczne rozejście się serii z postaciami z "Final Fantasy". Widoczne są pewne drobne smaczki, pokroju konstelacji Cactuara, czy też zabawek z najnowszej Dissidii, jednak nie ma już mowy o walce ramię w ramię ze Squallem lub Auronem. Taka decyzja dziwi i rozczaruje gros graczy, którym sprzedawano ten tytuł wzniosłymi hasłami zwiastującymi mariaż najwspanialszych bohaterów "Final Fantasy" z postaciami Disneya.

Walka stała się płynniejsza i bardziej dynamiczna. Poszczególne wariacje ciosów skutkują odpaleniem fantastycznych finisherów. Cała magia i urok tkwią w umiejętnym dozowaniu umiejętności i płynnym przełączaniu między keyblade’ami. W jednym starciu wciągniemy Heartless w tryby kolejki górskiej, by chwilę później zalać je kanonadą błyskawic pochodzących z rydwanu zaprzęgniętego w Pegaza. Krótko po tym przywołamy Simbę, by spopielił przeciwników podmuchem ognia, a następnie przybijemy piąteczkę ze Stichem i wykończymy potworki przy pomocy jego digitalizowanego ataku.



Liczba aktywności pobocznych nie powala, ale gwarantuje dodatkowe godziny zabawy. W wielkim uniwersum poszukamy ukrytych skrzyń, emblematów z podobizną Mickey’go, tajemniczych konstelacji i dodatkowych bossów. W przerwach od zmagań ugotujemy przepyszne potrawy ze znanym z "Ratatuja" Remym. Zagramy też w przywodzące na myśl "ruskie jajka" minigry odpalane na podręcznym Gummiphone.

Nie można też zapomnieć o ścieżce dźwiękowej, która jak zwykle stoi na wysokim poziomie. Zanim się obejrzymy, zaczniemy nucić "You've Got a Friend in Me", a motyw przewodni z "Piratów z Karaibów" spowoduje, że krew zacznie szybciej płynąć w żyłach. Nie raz, nie dwa zdarzyło mi się uronić łzę podczas zwykłego słuchania muzyki. Yoko Shimomura nie zawiodła i ponownie wspięła się na wyżyny swojego kunsztu. Z impetem uderza też Utada Hikaru, która tradycyjnie już wykonuje utwory otwierające i zamykające grę. Jej współpraca ze Skrillexem przy "Face my fears" podzieliła fanów, ale końcowe "Don’t think twice" to już klasyczna, rozdzierająca serce ballada.



"Kingdom Hearts III" to jedna z nielicznych gier, które spowodowały u mnie większy przypływ emocji. Rzadko się wzruszam, nie po drodze mi ze zżywaniem się z bohaterami kończonych gier. W przypadku tej serii jest jednak inaczej. To ciepła i przejmująca opowieść o walce z własnymi słabościami, sile przyjaźni i pokonywaniu rozprzestrzeniającej się ciemności. Brzmi sztampowo, ale postacie są na tyle wiarygodne, że po tylu latach przebywania w ich towarzystwie mimowolnie czuje się silną więź. I ma się ochotę krzyczeć "niech cię szlag, Nomura", bo to oczywiście nie koniec opowieści. Kilka supełków zostało zawiązanych, ale niektóre nitki wciąż czekają na swoją kolej.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones