Z jednej strony mamy tu portret społeczności ikonizującej surferów i dostrzegającej w sporcie czynnik konsolidacyjny, z drugiej – wstrząsający obraz patriarchalnej kultury.
Dawno, dawno temu, nieopodal wioski Vanimo wylądował Biały Człowiek. Na głowie miał pilotkę, pod nosem wąsy, w dłoniach deskę surfingową. Nie wiedząc, co czyni, podarował tubylcom deskę. Dziś w Papui Nowej Gwinei nie ma ani jednej betonowej drogi, a tylko trzynaście procent dorosłych ma płatną pracę. Wszyscy surfują.
Legendę o desce pamięta jeden z najstarszych mieszkańców. "Surfowałem z białym człowiekiem" – mówi. Teraz fale poskramiają jego synowie i wnukowie. Każdego z nich widzimy najpierw na stylizowanym, "płóciennym" kadrze, który następnie ożywa niczym w superbohaterskim filmie animowanym. Mówią o swoich marzeniach, nadziejach, miłości do fal i oceanie, który, oczywiście, jest jak Kościół. Uśmiechnięci, pewni siebie i swoich umiejętności wachlują się australijską prasą branżową. Prawdziwi bohaterowie. Szkoda, że po godzinach biorą na buty swoje żony – ciekawska kamera zagląda w "Deskach" prawie wszędzie.
Ta podwójna perspektywa organizuje całą akcję dokumentu Adama Pesce'a i stanowi o jego wielkiej wartości. Z jednej strony mamy tu portret społeczności ikonizującej surferów i dostrzegającej w sporcie czynnik konsolidacyjny, z drugiej – wstrząsający obraz patriarchalnej kultury, w której kobiety z rozpaczy wysyłają na plażę policję, by ta aresztowała ich mężów (same też chcą surfować i nie ustają w wysiłku, by dopiąć swego). "Kiedy jesteś kobietą, ocean jest twoim mężczyzną" – zapewniają lokalne "byczki". Ale ta piękna filozofia to tylko miraż – prawdziwe barwy Vanimo pokażą mieszkańcom dopiero przybysze z zewnątrz: przedstawiciel związku surfingowego, międzynarodowi sędziowie i sam Pesce, którego obiektyw ma największą siłę rażenia.
Twórcy dokumentu pojawili się w Vanimo w idealnym momencie. Obserwujemy bowiem próby instytucjonalizacji surfingu. Za sprawą skupienia akcji wokół dwóch rywalizujących klubów – Vanimo i Sunset – film ogląda się trochę jak prolog do wielkiego, sportowego eposu. Jednak dość szybko okazuje się, że choć wzniosłe słowa i wszelkie deklaracje nieśmiertelności brzmią w ustach bohaterów całkiem nieźle, nijak mają się do rzeczywistości. Kiedy w finale filmu mieszana ekipa z Vanimo wylatywała na międzynarodowe zawody, życzyłem im szczęścia, ale podobnie jak Pesce, nie miałem złudzeń – były to pobożne życzenia.
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu