Recenzja filmu
Najważniejsze to pisać
Jean Renoir mawiał, że prawdziwy autor przez całe życie kręci jeden film. Wes Anderson nigdy nie doszukiwał się w tych słowach metafory. Słysząc szlagiery lat 70., widząc symetryczną precyzję kadru, przechadzając się po secesyjnych wnętrzach i tonąc w pastelowym oceanie, odgadujemy po jednej nutce – autor "Genialnego klanu" i "Moonrise Kingdom" żyje, ma się dobrze i dalej kręci swój film. W "Kurierze francuskim" jego formalny wokabularz znajduje najlepsze zastosowanie od lat. Spójrzcie tylko na międzywojenne okładki "New Yorkera" i powiedzcie, że Anderson nie przybywa do nas wehikułem czasu.
Choć tytułowy "Kurier" powstaje jako francuskie wydanie dziennika z Kansas, skojarzenia z kultowym amerykańskim wydawnictwem są więcej niż oczywiste. Nie trzeba czekać na wieńczącą film dedykację dla gigantów formatu Jamesa Baldwina czy Lillian Ross, by w osobie redaktora naczelnego, Arthura Howitzera Jr. (Bill Murray) odkryć założyciela "New Yorkera", Harolda Rossa, zaś w repatriantach z jego zespołu – dziennikarski, powojenny dream team. Howitzer jest tutaj figurą większą niż kino, a jego ludzie – od wyzwolonej znawczyni sztuki J.K.L. Berensen (Tilda Swinton) po wsłuchaną w puls ulicy Lucindę Kremenez (Frances McDormand) – są tylko odrobinę mniejsi niż życie. Jak przekonuje narratorka o miękkim głosie Anjeliki Huston, francuski zespół otwiera Ameryce "okno na świat".
I cóż to jest za świat! W fikcyjnym miasteczku Ennsui-sur-Blasé życie toczy się na szóstym biegu. Za kratami gnije genialny artysta (Benicio Del Toro) uwikłany w romans ze strażniczką i zarazem swoją muzą (Lea Seydoux), na ulicach trwają studenckie protesty dowodzone przez Zefirellego (Timothee Chalamet) i tłumione przez armię policyjnych szachistów, zaś stylizowany na Baldwina, wybitny dziennikarz Roebuck Wright (Jeffrey Wright) rozgryza tajniki pracy wybitnego kucharza, a przy okazji uczestniczy w policyjnej obławie na grupę porywaczy. Chciałbym napisać, że czegoś tu zabrakło, ale jest nawet budżetowa wersja siłacza Zampano i Owen Wilson spadający z roweru w czeluść przejścia podziemnego.
Polityka, społeczeństwo, kultura, sport, kuchnia – tematy rozdzielone, ludzie w terenie, deadline na wczoraj. "Okno na świat" jest przede wszystkim oknem na historię kina i prasy. Ostentacyjnie "fhhhancuska" i umowna scenografia służy Andersonowi głównie do seansów spirytystycznych – po ekranie suną duchy nowofalowców, mistrzów slapsticku, neorealistów oraz legend dziennikarskiego fachu. Kolejne rozdziały filmu odpowiadają kolejnym artykułom z najnowszego wydania "KurieraI choć jakość nowelek jest nierówna, niepodrabialny styl Andersona uszlachetnia wszystkie – być może dlatego, że okazuje się perfekcyjnym, wizualnym ekwiwalentem dla stylizowanego języka artykułów oraz formy samego wydawnictwa. Reżyser wplata w swój film animację stylizowaną na grafiki legendarnej Rei Irvin, korzysta z tekturowej scenografii rodem z "King Konga" Coopera i Shoedsacka, zaś statyczny, przypominający prasową makietę obraz ożywia zaskakującymi kontrapunktami – jak w scenie wywiadu z Roebuckiem Wrightem stylizowanym na pogadanki złotej ery amerykańskiej telewizji.
"Kurier Francuski, Dystrybutor Oszalał z Tak Długim Tytułem" to jednak coś więcej niż landrynka dla oczu i czołobitny hołd. Nagłe zbliżenie na skonfundowaną twarz bohatera sprawdzało się w kinie Andersona jako podtrzymanie napięcia przed puentą dowcipu – podczas dziennikarskiej konfrontacji znaczy jednak więcej. Długie ujęcie śledzące bywało niezłym pomysłem na ekspozycję – tutaj, całkiem dosłownie, rozszerza horyzont prawdy i wyznacza granicę blagi. Zaś tzw. whip pan (czyli błyskawiczny, zmieniający perspektywę ruch kamery) był niezrównanym środkiem komediowym – w najnowszym filmie wykorzystany jest tak, jakby reżyser ciągnął nas za ucho w stronę czegoś znacznie ciekawszego. Wiecie mniej więcej, w którą stronę to wszystko zmierza. "Kurier" może być niezłą, filmoznawczą zabawą, lecz ku mojej prywatnej uciesze, mówi też coś poważnego o dziennikarstwie. Definiuje je jako niezachwianą świadomość czasu i miejsca – bezustanne balansowanie pomiędzy "uczestnictwem w teraźniejszości" a niemożnością ingerencji w opisywaną rzeczywistość oraz poszukiwanie prawdy na drodze żywego dialogu. I być może dzięki tej pojedynczej refleksji Anderson dociera do głębszej prawdy o naturze tej profesji niż tuzin innych reżyserów lamentujących nad śmiercią prasy.
W testamencie Arthura Howitzera Jr. czytamy, że "Kurier" ma zniknąć z powierzchni ziemi wraz z jego ostatnim tchnieniem. To niezbyt wiarygodny test zawodowej etyki, ale bodaj najzabawniejszy żart, na jaki stać Andersona w jego pięknym liście miłosnym do Rossa, "New Yorkera" i prasy, której "już się nie robiPóki ciekawscy tłoczą się przy parapecie, okno na świat musi pozostać otwarte.
Choć tytułowy "Kurier" powstaje jako francuskie wydanie dziennika z Kansas, skojarzenia z kultowym amerykańskim wydawnictwem są więcej niż oczywiste. Nie trzeba czekać na wieńczącą film dedykację dla gigantów formatu Jamesa Baldwina czy Lillian Ross, by w osobie redaktora naczelnego, Arthura Howitzera Jr. (Bill Murray) odkryć założyciela "New Yorkera", Harolda Rossa, zaś w repatriantach z jego zespołu – dziennikarski, powojenny dream team. Howitzer jest tutaj figurą większą niż kino, a jego ludzie – od wyzwolonej znawczyni sztuki J.K.L. Berensen (Tilda Swinton) po wsłuchaną w puls ulicy Lucindę Kremenez (Frances McDormand) – są tylko odrobinę mniejsi niż życie. Jak przekonuje narratorka o miękkim głosie Anjeliki Huston, francuski zespół otwiera Ameryce "okno na świat".
I cóż to jest za świat! W fikcyjnym miasteczku Ennsui-sur-Blasé życie toczy się na szóstym biegu. Za kratami gnije genialny artysta (Benicio Del Toro) uwikłany w romans ze strażniczką i zarazem swoją muzą (Lea Seydoux), na ulicach trwają studenckie protesty dowodzone przez Zefirellego (Timothee Chalamet) i tłumione przez armię policyjnych szachistów, zaś stylizowany na Baldwina, wybitny dziennikarz Roebuck Wright (Jeffrey Wright) rozgryza tajniki pracy wybitnego kucharza, a przy okazji uczestniczy w policyjnej obławie na grupę porywaczy. Chciałbym napisać, że czegoś tu zabrakło, ale jest nawet budżetowa wersja siłacza Zampano i Owen Wilson spadający z roweru w czeluść przejścia podziemnego.
Polityka, społeczeństwo, kultura, sport, kuchnia – tematy rozdzielone, ludzie w terenie, deadline na wczoraj. "Okno na świat" jest przede wszystkim oknem na historię kina i prasy. Ostentacyjnie "fhhhancuska" i umowna scenografia służy Andersonowi głównie do seansów spirytystycznych – po ekranie suną duchy nowofalowców, mistrzów slapsticku, neorealistów oraz legend dziennikarskiego fachu. Kolejne rozdziały filmu odpowiadają kolejnym artykułom z najnowszego wydania "KurieraI choć jakość nowelek jest nierówna, niepodrabialny styl Andersona uszlachetnia wszystkie – być może dlatego, że okazuje się perfekcyjnym, wizualnym ekwiwalentem dla stylizowanego języka artykułów oraz formy samego wydawnictwa. Reżyser wplata w swój film animację stylizowaną na grafiki legendarnej Rei Irvin, korzysta z tekturowej scenografii rodem z "King Konga" Coopera i Shoedsacka, zaś statyczny, przypominający prasową makietę obraz ożywia zaskakującymi kontrapunktami – jak w scenie wywiadu z Roebuckiem Wrightem stylizowanym na pogadanki złotej ery amerykańskiej telewizji.
"Kurier Francuski, Dystrybutor Oszalał z Tak Długim Tytułem" to jednak coś więcej niż landrynka dla oczu i czołobitny hołd. Nagłe zbliżenie na skonfundowaną twarz bohatera sprawdzało się w kinie Andersona jako podtrzymanie napięcia przed puentą dowcipu – podczas dziennikarskiej konfrontacji znaczy jednak więcej. Długie ujęcie śledzące bywało niezłym pomysłem na ekspozycję – tutaj, całkiem dosłownie, rozszerza horyzont prawdy i wyznacza granicę blagi. Zaś tzw. whip pan (czyli błyskawiczny, zmieniający perspektywę ruch kamery) był niezrównanym środkiem komediowym – w najnowszym filmie wykorzystany jest tak, jakby reżyser ciągnął nas za ucho w stronę czegoś znacznie ciekawszego. Wiecie mniej więcej, w którą stronę to wszystko zmierza. "Kurier" może być niezłą, filmoznawczą zabawą, lecz ku mojej prywatnej uciesze, mówi też coś poważnego o dziennikarstwie. Definiuje je jako niezachwianą świadomość czasu i miejsca – bezustanne balansowanie pomiędzy "uczestnictwem w teraźniejszości" a niemożnością ingerencji w opisywaną rzeczywistość oraz poszukiwanie prawdy na drodze żywego dialogu. I być może dzięki tej pojedynczej refleksji Anderson dociera do głębszej prawdy o naturze tej profesji niż tuzin innych reżyserów lamentujących nad śmiercią prasy.
W testamencie Arthura Howitzera Jr. czytamy, że "Kurier" ma zniknąć z powierzchni ziemi wraz z jego ostatnim tchnieniem. To niezbyt wiarygodny test zawodowej etyki, ale bodaj najzabawniejszy żart, na jaki stać Andersona w jego pięknym liście miłosnym do Rossa, "New Yorkera" i prasy, której "już się nie robiPóki ciekawscy tłoczą się przy parapecie, okno na świat musi pozostać otwarte.
Moja ocena:
8
Udostępnij: