Recenzja wyd. DVD filmu

Anniyan (2005)
S. Shankar
Vikram
Sada

Strzeżcie się... porządek musi być.

"Jeżeli jedna osoba jest perfekcyjna, czy kraj może być perfekcyjny? Jeżeli jedna osoba stosuje się do zasad prawa i porządku, czy inni też się zastosują? Jeżeli ktoś ma nad sobą kontrolę, czy
"Jeżeli jedna osoba jest perfekcyjna, czy kraj może być perfekcyjny? Jeżeli jedna osoba stosuje się do zasad prawa i porządku, czy inni też się zastosują? Jeżeli ktoś ma nad sobą kontrolę, czy złamie zasady? Czemu nie wszyscy są dobrzy? Czy to źle być w porządku? Podziel się z nim swoim problemem. On jest tutaj, by rozwiązać twoje problemy". Tak mniej więcej brzmi opis filmu na jego oficjalnej stronie. Tytuł można przetłumaczyć jako "obcy, cudzoziemiec". Dlaczego? Otóż główny bohater ma bardzo bogatą osobowość. A w skrócie: Nieśmiały i naiwny prawnik, brahmin Ramanujam "Ambi" Iyengar (Vikram), jest zazwyczaj spokojnym, kulturalnym i poczciwym człowiekiem. Jest też wręcz uosobieniem ładu i porządku. Skrupulatnie przestrzega wszelkich przepisów i wpada we wściekłość przy najmniejszym objawie nieprzestrzegania zasad prawa, chcąc wszystkich dookoła pozywać do sądu. Ale ma również swoją tajemniczą i mroczną stronę, która się ujawnia od czasu do czasu. Jako diaboliczny Anniyan makabrycznie wymierza sprawiedliwość łamiącym prawo, zaś jako uwodzicielski Remo stara się zdobyć względy pięknej Nandini (Sada), która jest nieczuła na awanse poczciwego Ambiego... To mój pierwszy film tamilski, ale na pewno nie ostatni. Szczerze mówiąc - jestem w szoku. Bardzo pozytywnym. Ten film nadaje się znakomicie na grupowe oglądanie w sprawdzonym towarzystwie, najlepiej pod wpływem czegoś mocniejszego i kategorycznie bez obecności dzieci, jako, że momentami na ekranie mamy solidną dawkę brutalności, a chwilami również obrzydliwości.  Vikram jest naprawdę świetny w swoich trzech rolach, trzech różnych postaciach o 3 zupełnie różnych osobowościach, stylach ubioru, uczesania i zachowania. Na dodatek wydaje się mieć za każdym razem inną figurę... Jako Ambi jest zgarbiony, stłamszony, nieśmiały i wstydliwy wobec ukochanej kobiety (przez 8 lat nie śmie jej wyjawić swoich uczuć!), całą postawą wyraża tę nieśmiałość, frustrację i brak siły przebicia. Ponadto ubiera się nieciekawie w urzędnicze ubrania, a z tyłu głowy nosi mało twarzowy czarny koczek. Jednocześnie jak coś mu się nie spodoba, Ambi potrafi być nieziemsko upierdliwy i czepliwy, totalnie utrudniając innym życie. Koszmar. Trudno się dziwić, że kiedy wreszcie ma odwagę wyznać swoje uczucia (w postaci podania!), jego podanie zostaje odrzucone. Jako uwodzicielski kochanek Remo ma brązowe dłuższe loki, namiętny głos, niebieskie oczy, w ruchach miękkość Casanovy i męską pewność siebie oraz typowe, wystudiowane gesty, którymi zdobywa serce Nandini. No i wyraz twarzy typu "jestem cudowny, wszystkie dziewczyny mnie kochają". Natomiast jako Anniyan... To ciemna, ponura, groźna postać o morderczych instynktach, nadludzkich umiejętnościach, wiedzy i sile, ponurym i groźnym głosie i rozbieganym spojrzeniu ciemnych oczu, łypiących przerażająco zza zasłony długiej fryzury. Jej pojawieniu się towarzyszą za każdym razem sanskryckie śpiewy. Niesamowity i genialny jest w tym wcieleniu. Szczerze mówiąc, nie dziwię się aktorowi, który powiedział, że to była najtrudniejsza rola w jego karierze. Ale udało mu się perfencyjnie. Równie świetny jest jego przyjaciel, praktyczny wesołek, który pomaga mu zdobyć piękną Nandini, a jednocześnie wraz z policją tropi morderczego Anniyana oraz ponury, zawzięty policjant (Prakash Raj), z którego brata - oszusta Anniyan zrobił obiadowe danie główne. Przez cały film nie wiedziałyśmy z siostrą, czy się śmiać, czy właściwie powinnyśmy się zacząć bać. Ale przez większość czasu miałyśmy szczerą głupawkę, niezależnie od tego, które wcielenie Vikrama się pojawiało w danym momencie na ekranie. Czegoś tak absurdalnego i nierealnego dawno już nie widziałam (pominąwszy mój ukochany, chwilami równie nierealny, choć w całkowicie innym stylu, rozkoszny "Jestem przy tobie"...) Dwie pierwsze postacie są jeszcze w miarę normalne, chociaż już jako Remo główny bohater ma, oprócz uroku, również nadprzyrodzoną szybkość i skoczność. Ale jako Anniyan... to faktycznie połączenie "Kosiarza umysłów", "Matrixa" i "Siedem". Anniyan siłę czerpie z komputera (bardzo malowniczo mu leci moc po wirtualnym kręgosłupie), lata jak Neo, walczy jak bohaterka "Kill Bill" i morduje według klucza. Tym razem kluczem jest księga Garuda Puranam, zawierająca opis potwornych kar za wszystkie grzechy, które można popełnić. Kar moim zdaniem raczej niewspółmiernych do win. Bo czyż karą adekwatną za złe karmienie pasażerów w pociągu może być usmażenie żywcem? Nawet w panierce? Może wydawać się to śmieszne czy absurdalne, ale dawka brutalności jest tu naprawdę duża, zarówno podczas kar wymierzanych tym złym i wrednym przez jakże szlachetnego pod względem pobudek Anniyana, jak i podczas przesłuchania Ambiego przez brata jednej z ofiar - policjanta. Przesłuchania, które właściwie jest raczej makabrycznym samosądem dokonywanym za pomocą jakichś potwornych narzędzi (z maczugą włącznie), podtapiania w wodzie z solą i zamrażania żywcem... To chyba raczej nie jest standardowe działanie i wyposażenie policyjnych pokojów przesłuchań w Indiach. Ten film to szaleńcze pomieszanie gatunków. To połączenie romansu, filmu o wydźwięku społecznym, thrillera, czy wręcz horroru oraz komedii, przetykane kolorowymi musicalowymi piosenkami. Pełna masala. Przeskakuje od komedii do horroru, od romantycznych, bardzo odważnych i nie zawoalowanych w treści śpiewów do makabrycznych mordów. Mordów usprawiedliwianych dobrem społecznym i zaprowadzaniem porządków w kraju pełnym fabrycznych bubli, codziennego braku kultury, ogólnej znieczulicy, różnej maści krwiopijców wykorzystujących biednych ludzi i skorumpowanych, leniwych urzędników, zwalających odpowiedzialność jeden na drugiego. Brzmi znajomo? Brzmi. U nas też by się przydał porządek w tym zakresie, niekoniecznie jednak zaprowadzony tymi metodami. Zresztą nie zanosi się na to, żeby się u nas taki przytajony Anniyan-społecznik kiedykolwiek pojawił z zamiarem posprzątania kraju. Film jest świetnie nakręcony, zdjęcia są bardzo ciekawie zrobione, momentami podobne nieco w stylu do "Matrixa". Faktycznie, może trochę za długo trwała walka w szkole sztuk walki, tym bardziej, że były tam użyte wielokrotnie te same efekty specjalne w stylu matrixowo-killbillowym, ale poza tym nie mam zastrzeżeń. Niejakie zastrzeżenia mam za to do treści piosenek - czegoś tak durnego pod względem tekstu jeszcze nie widziałam... Muzyka świetna, natychmiast wpada w ucho, bardzo mi się podobała, ale teksty... Pierwsza piosenka jest jeszcze normalna - typowa, o miłości, kręcona w przepięknej scenerii, w pełnym polu holenderskich tulipanów i wiatraków. Ale później zaczyna się coraz ciekawiej, coraz odważniej pod względem tekstów, za to z coraz mniejszym sensem. A ukoronowaniem wszystkiego są 2 piosenki: pochwalna na temat sponsorów filmu, w której przewija się Nokia, Aiwa i Apple oraz taka cudownie kolorowa, ukwiecona, o dziewczynie z fryzurą na wronę... Ta ostatnia doprowadziła nas do kolejnych spazmów, kiedy się okazało, że tańczące dziewczęta faktycznie we włosy wplecione mają wrony... Ale ogólnie, biorąc pod uwagę słowa większości piosenek, odnoszę wrażenie, że ktoś to wszystko pisał na ciężkim haju, składając przypadkowe zestawy ze słów, które mu pierwsze przyszły na myśl, byle mu do rymu pasowały. Chociaż patrząc na film pod kątem całości i nie uruchamiając zanadto logicznego myślenia, można stwierdzić z całą pewnością, że to jest cudowne, szalone, zakręcone dzieło w bardzo ciekawej konwencji i absurdalne, bezsensowne piosenki znakomicie tutaj pasują. Trudno to wszystko opisać - to trzeba po prostu zobaczyć. To kolejny film, który najlepiej oglądać w wypróbowanym towarzystwie i z butelką dobrego wina pod ręką, bawi wtedy do łez. Ja po nim miałam chrypę ze śmiechu i na pewno go jeszcze kiedyś obejrzę, gromadnie, bo wtedy efekt jest znacznie mocniejszy.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?