Recenzja filmu

Bo się boi (2023)
Ari Aster
Joaquin Phoenix
Patti LuPone

Ma mama mami

Trzeci pełnometrażowy film Ariego Astera to w jakimś sensie jego najbardziej okrutne dzieło. Niemoc jest tu tematem i naczelną zasadą narracji.
Ma mama mami
Beau boi się wielu rzeczy. Tłumów nie lubi, narkotykom nie ufa, bez leków żyć nie potrafi, choroba jest mu wierną towarzyszką. Szerokim łukiem omija brutalnych mężczyzn, piękne kobiety go trwożą, a orgazm może zabić. Beau najbardziej boi się jednak własnej matki (Patti LuPone jako inkarnacja Glorii Swanson z "Bulwaru Zachodzącego Słońca"). To jej krzyk usłyszał najpierw, był przecież jego sprawcą. Pewnie dlatego wypluła go z siebie prosto na podłogę. I później dawczyni życia nie dała mu żyć. Nadal jednak ją kocha, jak przystało na chłopca ukrytego w ciele czterdziestokilkulatka, który -  zanim nauczył się mówić - został pozbawiony głosu. Gdy zatem dowiaduje się, że rodzicielka straciła głowę (!), a na pogrzeb – zgodnie z żydowskim zwyczajem – musi dotrzeć w ciągu 24 godzin, grom spada z nieba, a piekło uchyla wrota. Jak się okaże, matka Beau nadal dyrygować nim będzie z zaświatów, a podróż mężczyzny na rodzinne przedmieścia zamieni się w wędrówkę umysłu obciążonego matczynymi kajdanami.



Na podróż złożą się trzy, różniące się emocjonalnym i wizualnym tonem,  historie. Nasz bohater z zamieszkiwanej przezeń miejskiej anarchii trafi do fałszywie idyllicznych przedmieść, stamtąd zaś ucieknie do leśnej komuny, lecz nad całością i tak dominować będzie tyranka, gorgona, oskarżycielka. Choć mogłoby się wydawać, że spotkania z różnymi wcieleniami nadobecnej matki, nieobecnego ojca i niebyłych kochanek niczym psychodrama zdejmą z bohatera psychiczne ciężary, terapia oznacza przecież rozmowę, a na tę tutaj składają się nie słowa, a spazmy wykluczające jakiekolwiek uzdrowienie. Fantasmagoria o żydowskiej winie, seksualnym niespełnieniu, synowskim buncie i macierzyńskich okropnościach została pomyślana jako horror wiecznie rozedrganej psyche i jako czarna komedia z brutalnym pechem jako sprężyną zdarzeń. Jeśli jest tu chwila na baśniowe wytchnienie, czar zaraz pryska. Na ekranie granice między postrzępionymi wspomnieniami, lękami i dziedziczonymi traumami oraz zniekształconą przez znerwicowany umysł rzeczywistością nie istnieją. Przed ekranem nerwowy śmiech jest nam jedyną obroną. Nie mówcie, że nie ostrzegałem.



Trzeci pełnometrażowy film Ariego Astera to w jakimś sensie jego najbardziej okrutne dzieło. Niemoc jest tu tematem i naczelną zasadą narracji. Bohater niczego nie inicjuje, raczej reaguje na wszechobecny pech, a reakcja najczęściej oznacza ucieczkę, która tym bardziej ujawnia bezsilność Beau. W tym zaklętym kole Joaquin Phoenix idealnie się odnajduje. Operator Paweł Pogorzelski za radą reżysera-scenarzysty nie ogranicza się w celebracji Phoeniksowego składowiska mamrotów i skomleń, z przesadnie powyginaną twarzą aktora, jego wiecznie zdziwionymi oczami i pokrzywioną posturą. Wedle uznania, gwiazda "Jokera" jest największą siłą lub największą słabością "Bo się boi". Ocena zależeć będzie od widzowskiej tolerancji na pesymistyczną wizję człowieka, który zamiast próbować rozjaśnić mroki duszy, jest przez nie pochłaniany. W swojej fantasmagorii Aster nie potrafi lub nie chce wyjść poza udręczoną mentalność. Dając wgląd w umysł, nie daje wglądu w życiową codzienność. Czy Beau jest paranoikiem, czy nim nie jest? To nieistotne, bowiem – odmiennie niż Charlie Kaufman, patron tego rodzaju kina – Aster wrzuca nas w odmęty chorej percepcji, zamiast zainteresować jej pęknięciami. Swojego bohatera traktuje tym samym jak marionetkę, której odbiera zdolność działania, krytycznego myślenia i autorefleksji głębszej niż narcystyczne narzekactwo.

Wszystko to sprawia, że odmieniany przez koszmarne przypadki kompleks Edypa okazuje się nie interpretacyjną wskazówką, a zredukowaną psychoanalityczną kliszą. Horror umysłu z kolei okazuje się precyzyjnym w konstrukcji, lecz pozbawionym życia katalogiem symboli. Owszem, Aster nadal jest po równo fachurą i artystą, mocarzem o obłąkanej wyobraźni, zdolnym emocjonalnie drapać swojego widza. Daje nam dzieło arcybogate w inscenizacji, wybitne w obrębie poszczególnych scen, dźwiękowo nie dające chwili wytchnienia (Bobby Krlic) i, mimo trzech godzin seansu, precyzyjne w konstrukcji. Do tego mocno autoreferencyjne, oparte na mitologicznych matrycach, wyraźnie inspirowane historią kina. Sięgając po ulubione motywy i stawiając je w nowym świetle (jeśli za takie uznać historię wymyśloną jeszcze przed pełnometrażowym debiutem), ogranicza się jednak do aktu oskarżenia i niebezpiecznie zbliża się do jałowej tyrady: świat jest okrutny, winna jest matka, ratunku brak. Asterowi zaczyna ciążyć teza o niestabilności międzyludzkich związków i rodzinnym mroku, od których – przynajmniej na ekranie – nie znajduje ucieczki. Może jest kpiarzem i prowokatorem z bardzo czarnym poczuciem humoru. A może, nawet jako artysta o tak bogatej i dziwacznej wyobraźni, ujawnia w końcu własne myślowe ograniczenia? Jak by nie było, od produktów jego chorej wyobraźni szybko się nie uwolnicie.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Wybitny Joaquin Phoenix dźwigający niczym nieskrępowany artystyczny, psychoanalityczny wyrzyg Ariego... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones