Recenzja filmu

Colombiana (2011)
Olivier Megaton
Zoe Saldaña
Jordi Mollà

Jak to się robi w Chicago

Film ma jedną niezaprzeczalną zaletę, czyli atletyczną Zoe Saldanę, która mogłaby odebrać Angelinie Jolie miano czołowej heroiny kina akcji.
Cnotą twórców takich filmów jak "Colombiana" jest uczciwość. Nie lubią robić z siebie durniów i ukrywać niewielkich ambicji. Zazwyczaj już w pierwszych scenach produkcji ze swojej stajni Luc Besson wysyła nam jasny komunikat: wóz albo przewóz. Na początku "Colombiany" narkotykowi mafiozi popijają koniak i dyskutują o interesach przy dźwiękach "Ave Maria". Potem mała dziewczynka w sukience i trzewiczkach przedziera się przez slumsy, uciekając przed grupą muskularnych sprinterów i zbirami na motocyklach. O tym, że każda ekipa złoczyńców musi mieć w swoich szeregach mistrza parkouru, a żaden film sensacyjny nie obędzie się bez gonitwy po dachach z dykty, pisać chyba nie muszę. Podobnie jak o tym, że dziewczynka wywiedzie grupę pościgową w pole. Samo życie.

Kiedy nazwana na cześć egzotycznej rośliny dziewczynka, Cataleya, rozkwita, staje się superskuteczną płatną zabójczynią. Działa na usługach wuja z Chicago i rozprawia się z tymi, których pominął system, zaś w wolnych chwilach tropi mordercę swojej rodziny – narkotykowego barona, który przegonił ją za młodu po rodzinnym mieście. Co jakiś czas oprze czoło na pięści i zaduma się nad swym tragicznym losem, by po chwili oddać się dylematom właściwym fanom gier wideo – wejść po cichu czy z hukiem, wybrać pistolet z tłumikiem czy bazookę, zabawić się w mistrza kamuflażu czy wytapetować przeciwnikami pobliską ścianę. Najczęściej pada na wariant "zbójecko-skradankowy", co przekłada się na idiotyczne, choć niepozbawione polotu sceny akcji, z infiltracją strzeżonego przez szeryfów federalnych policyjnego aresztu na czele. Gorzej, kiedy spotkamy Cataleyę na fajrancie. Sceny z udziałem zakochanego w niej malarza (sztywny jak sztaluga Michael Vartan) przywodzą na myśl "Nikitę" Bessona – film, w którym horror ukrywania podwójnej tożsamości miał odpowiednią wagę – tkwił w fabularnym centrum, a nie na peryferiach.   

Bessonowskich autocytatów oraz nawiązań do narracyjnych nowinek kina akcji (scena walki wręcz inspirowana wyczynami panów B – Bonda, Bourne'a i Bauera) jest tu zresztą więcej. Rozpaczliwe próby wciągnięcia widza w intertekstualną grę są jednak nieudolne i nie mają większego sensu – "Colombiany" nie postawicie na półce obok "Leona zawodowca", a nawet obok "Uprowadzonej". Film ma natomiast jedną niezaprzeczalną zaletę, czyli atletyczną Zoe Saldanę w roli głównej, która mogłaby bez trudu odebrać Angelinie Jolie miano czołowej heroiny kina akcji. I choć twórcy momentami przeginają z eksponowaniem jej "kociego" charakteru, a sam utwór jest subtelny jak nazwisko jego reżysera, warto ponownie zobaczyć, "jak to się robi w Chicago".
1 10 6
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Żeński odpowiednik Bonda. Dziewczyna tańcząca ze zbirami. Kobieta-kot... spokojnie, w ten i w inny sposób... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones