Recenzja filmu

Czarny księżyc (1975)
Louis Malle
Cathryn Harrison
Therese Giehse

Kraina czarów

Otwierający kadr ukazuje nam borsuka, poszukującego pożywienia.
Kobiety i mężczyźni są ulepieni z innej gliny. Tak się przynajmniej może wydawać, obserwując ich wzajemne relacje. Tytuł pewnej poczytnej książki sugeruje nawet, że pochodzą z innych planet. Jak zwał tak zwał, ale coś w tym w istocie jest. Zwłaszcza gdy obserwuje się sposób, w jaki przedstawiciele tych dwóch płci się do siebie odnoszą. Bywa, że jesteśmy skazani na wysłuchiwanie różnych awantur w sąsiednich mieszkaniach. Obie strony okazują sobie całkowity brak szacunku. Nieraz dochodzi wręcz do rękoczynów. O krok dalej poszedł Louis Malle. W swojej pierwszej angielskojęzycznej produkcji "Czarny księżyc" jako tło dla historii posłużył mu zbrojny konflikt pomiędzy kobietami i mężczyznami. Ta swoista wojna domowa nie jest może głównym tematem dzieła, ale stanowi wprowadzenie do akcji pełniąc, jak się wydaje, symboliczną funkcję. Nie wiadomo bowiem, które z wydarzeń zaliczają się do świata realnego, a które do świata fantazji. Obie te rzeczywistości przenikają się, tworząc nastrój rodem z jakiegoś dziwnego snu. Jest to iście bajkowa podróż, budząca skojarzenia z "Alicją w Krainie Czarów".

Otwierający kadr ukazuje nam borsuka, poszukującego pożywienia. Niestety zaraz potrąca go samochód prowadzony przez Lily (Cathryn Harrison), młodą kobietę, która jak się zdaje, ucieka przed zagrożeniem spowodowanym działaniami wojennymi. Po drodze jest świadkiem egzekucji grupy kobiet przez wrogi oddział złożony z mężczyzn. Lily udaje się zbiec, lecz gubi drogę pośród krzewów i łąk. Podążając za tajemniczym jeźdźcem, trafia w końcu do odosobnionej posiadłości. Wydaje się ona opuszczona, jest jednak zamieszkała przez pewne rodzeństwo oraz starszą, przykutą do łóżka, kobietę. Oprócz nich po okolicy biegają ciągle, niewiadomego pochodzenia, nagie dzieci, ganiające świnię. Dom cały jest zresztą opanowany przez liczne zwierzęta, które potrafią mówić ludzkim głosem. Jednym z nich jest ogromnych rozmiarów szczur. Zainteresowanie Lily wzbudza jednak mikry jednorożec. Dziewczyna próbuje bezskutecznie go złapać. Cała ta wesoła ferajna oddaje się różnym, mniej i bardziej dziwnym zajęciom. Wszystko wydaje się mieć swój finał w chwili, gdy z oddali słychać zbliżające się odgłosy eksplozji.

Obraz Malle nie ma konkretnej fabuły. Jeśli ktoś w towarzystwie wspomni, że go oglądał, a zaciekawieni rozmówcy zadadzą odwieczne pytanie "O czym to jest?", to będzie miał poważne kłopoty z określeniem treści w jednym, krótkim zdaniu. Sam reżyser twierdził, że jest to jego najbardziej intymne dokonanie. Wpływ na to mógł mieć fakt, iż film kręcono w jego własnym domu. Lokacja ta z resztą stanowiła główną inspirację do stworzenia "Wschód Czarnego Księżyca (1986)Czarnego księżyca". Można pokusić się o stwierdzenie, że Malle był jedyną osobą, która rozumiała sens i przesłanie produkcji. Twórca zdawał sobie z tego sprawę i chciał pierwotnie wydać film w krótszej, okrojonej wersji. Jest to na pewno problematyczna kwestia, jeśli dany obraz jest zbyt pogmatwany i niejasny dla widza. Trzeba jednak pamiętać, że dzieło to powstało w latach 70., czyli zupełnie innej epoce. Były to czasy, gdy panowała większa rozwiązłość artystyczna. Szaleni reżyserzy mogli śmiało realizować swoje wizje, bez obawy o to, że nikt nie będzie chciał ich oglądać.

Z perspektywy czasu należy przyznać, że seans "Wschód Czarnego Księżyca (1986)Czarnego księżyca" jest wyzwaniem dla współczesnych odbiorców. Jak się zwykło mawiać, nie jest to pozycja dla każdego. Idealnie pasuje do niego popularne w naszych czasach określenie "wtf". Film jest bowiem jednym wielkim mindfuckiem. Łatwo można go oskarżyć o bezcelowość, ale z drugiej strony jest na pewno intrygującym filmowym doświadczeniem. Warto wykazać się cierpliwością i dać mu szansę. Tym bardziej, że jeśli chodzi o samo wykonanie, to prezentuje on wysoki poziom. Jest stylowo i ze smakiem nakręcony, a jedną z jego atrakcji jest udział młodej Cathryn Harrison, która emanuje dziewczęcym urokiem. Cieniem za to rzucać się może sposób traktowania zwierząt przez bohaterów produkcji. Ludzie wrażliwi na okrucieństwo względem nich nie będą raczej zadowoleni ze scen dekapitacji. Ciężko orzec, w jakim stopniu były to realne ujęcia, lecz nie podejrzewałbym reżysera o zbytnie przejmowanie się losem naszych mniejszych braci. Jego film jest pełen metafor i symboli, lecz wydaje się, że jest ich na ekranie za dużo. Pozostawiają zbyt wiele otwartych możliwości interpretacji. Film zatem obecnie może służyć głównie jako ciekawostka i relikt epoki, w której filmowcom o wiele więcej uchodziło.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?