Recenzja filmu

Delta (2008)
Kornél Mundruczó
Félix Lajkó
Orsolya Tóth

Mało, o wiele za dużo

W małej wiosce wszyscy znają wszystkich, świat jest uporządkowany i każdy ma swoje miejsce. Kiedy zatem w tej zamkniętej strukturze pojawia się nowy element, prowadzi to do zmian, zaburza
W małej wiosce wszyscy znają wszystkich, świat jest uporządkowany i każdy ma swoje miejsce. Kiedy zatem w tej zamkniętej strukturze pojawia się nowy element, prowadzi to do zmian, zaburza naturalny bieg zdarzeń i rodzi agresję. Stąd już blisko do tragedii, jeśli ktoś jest mało uważny. On – przybył po latach do domu swego ojca. Nikt na niego nie czekał, nikt nie chce go przyjąć, wszyscy chcieliby się go pozbyć. Z jednym wyjątkiem – jego siostrą. Ta nie kryje radości z jego powrotu. Jednak jej uczucie zdaje się wybiegać daleko poza to, co przywykło się nazywać siostrzaną miłością. Dziewczyna ciągle przebywa w towarzystwie brata, pomaga mu budować dom, który jeszcze bardziej antagonizuje społeczność. Pierwszy wybuch wrogości następuje, kiedy bohaterka wyprowadza się od matki – zostaje zgwałcona przez ojczyma. Choć zdarzenie to odbiło się mocno na jej zdrowiu, dziewczyna z uporem maniaka trzyma się boku brata. Reżyser nigdy do końca nie pokazuje, czy rzeczywiście są kochankami, czy też nie. Po prawdzie nie ma to jednak większego znaczenia. Liczy się bowiem tylko to, co o nich myślą inni mieszkańcy, a ci zdanie mają wyrobione. Czy w społeczności dwójka outsiderów ma jakąś szansę? Owszem, pod warunkiem jednak, że nie ignorują znaków. Kiedy dochodzi do parapetówki, jest już za późno. Reakcja immunologiczna już się rozpoczęła, a rezultat może być tylko jeden. Węgierska "Delta" została dobrze przyjęta na Zachodzie, a najważniejszym wyróżnieniem była nagroda FIPRESCI na festiwalu w Cannes. Z zainteresowaniem zatem czekałem na premierę obrazu w Polsce. Ku memu zdumieniu zamiast dobrego kina otrzymałem bełkotliwą powiastkę udającą kino minimalistyczne, lecz pozbawioną samodyscypliny, bez której tego typu projekty skazane są na porażkę. Gdyby nie inne europejskie produkcje ubiegłego roku, po "Delcie" miałbym mocne obawy o stan kina na naszym kontynencie, a tak uważam to tylko za nieudany wybryk. Kornél Mundruczó próbuje ograniczyć formę, a jednocześnie zmaksymalizować treść. Jednak co chwilę sam rozsadza budowaną przez siebie konstrukcję wrzucając zupełnie niepotrzebne dialogi. Gdyby jeszcze miały one jakąś istotną wartość fabularną! Tu jednak są tylko laniem wody przez reżysera, który najwyraźniej nie przywykł do ciszy. 90% rozmów można było spokojnie sobie darować, a całą treść można było przekazać obrazami. Ten kardynalny błąd odczuwa się tym boleśniej, że miejscami sam Mundruczó wykorzystuje ciekawe, oszczędne ujęcia. Ale są to tylko przebłyski, nie zaś konsekwentna reżyseria. Węgier dobrze by zrobił, gdyby przyjrzał się bliżej twórczości Argentyńczyka Lisandro Alonso. Widzom spragnionym minimalistycznego kina również sugeruję wybranie "Liverpoolu" niż "Delty".
1 10
Moja ocena:
4
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones