Zdjęcia są tu absolutnie fenomenalne. Najbardziej utkwił mi w głowie ten jeden, upiorny kadr ze sceny w alejce. Po całym kinie przeszedł odczuwalny dreszcz przerażenia i sam też, poruszony,
Mój pierwszy seans kinowy w tym roku i od razu wylosował się heavy. Ciężki, bo i tematyka ciężka, o czym – tak się złożyło – zupełnie przed seansem nie wiedziałem, poszedłem w ciemno. Wręcz przyznam, że gdybym doczytał o tym filmie przed seansem, prawdopodobnie sam bym się do niego zniechęcił i uznał, że to kolejna smutna historia, która ma wygrywać nagrody na festiwalach. Dzieło Magnusa von Horna nie jest jednym z nich.
Wizualna deprecha przypomina mi trochę twórczość Beli Tarra, gdzie kluczem do zrozumienia decyzji bohaterów jest zrozumienie sytuacji, w jakiej się znajdują. Mamy tu oczywiście kontrastowość, jak ktoś to ładnie ujął, "tych, którzy mają wiele opcji do wyboru i tych, którzy będą szczęśliwi, mając jedną". Koncept dobra i zła oraz "słusznego postępowania" dość często zmienia formę, a granice rozmywają się w otchłani wszechogarniającej szarości, która wypełnia świat przedstawiony.
Zdjęcia są tu absolutnie fenomenalne. Najbardziej utkwił mi w głowie ten jeden, upiorny kadr ze sceny w alejce. Po całym kinie przeszedł odczuwalny dreszcz przerażenia i sam też, poruszony, miałem ochotę zasłonić ręką usta. Michał Dymek (zdjęcia) wie, jak operować światłem, by stworzyć ten posępny, czarno-biały feel świata przedstawionego. Nierzadko wizualnie odnosi się do malarstwa czy też wczesnego kina lat 20. i 30.
Siadła mi też bardzo narracja, która zapewnia sporo elastyczności w swoich niedopowiedzeniach. Wiemy wszystko, co wiedzieć powinniśmy, ale jeśli zechcemy dogłębnie przyjrzeć się postaciom i ich motywom, to jest tam zawsze przestrzeń na moralną szarą strefę, którą możemy sobie dopowiedzieć. Prawdziwe wydarzenia, którymi się inspirowano, przełożone są na język filmu z manierą, która sugeruje mi, że ktoś pochylił się nad tym tematem, zrobił research i miał na ten film koncept, który się sprawdzi. I sprawdził się.