Uważa się, że dwie najważniejsze kwestie podejmowane przez sztukę to miłość i śmierć oraz, że gdyby zredukować większość tekstów kultury do podstaw, pozostałby tak naprawdę tylko Eros lub
Uważa się, że dwie najważniejsze kwestie podejmowane przez sztukę to miłość i śmierć oraz, że gdyby zredukować większość tekstów kultury do podstaw, pozostałby tak naprawdę tylko Eros lub Thanatos. Magnus von Horn stworzył wybitny, atmosferyczny film o obydwu tych tematach, w którym zachwyca każdy detal, a zegarmistrzowska precyzja w doborze środków artystycznych niezwykle imponuje. W każdej sekundzie filmu czuć, że Szwed doskonale wiedział co chce opowiedzieć i jakich zabiegów należało użyć dla najlepszego efektu, dzięki czemu z kameralnego arthouse'u wyszedł film totalny. Świetnie zadziałało wybranie kina gatunkowego, decyzja padła na to, żeby zrealizować film w formule kina grozy inspirowanego niemieckim ekspresjonizmem z wychyleniem społeczno-psychologicznym. Ekspresjonizm w swoim programie zakładał grube kreski, baśniową przesadność frazy i graniczność sytuacji. Dokładnie to otrzymaliśmy i to też wywołało pewne kontrowersje wśród odbiorców. Pojawiły się zarzuty, że spienięża ludzkie cierpienia, że to czarnowidztwo, że nie da się go obejrzeć drugi raz, bo jest zbyt ciężki. Niesprawiedliwe są to sądy, bo w kategoriach wrażliwości społecznej i empatii akurat trudno "Dziewczynie z igłą" dorównać. Jest jednak ziarno prawdy w tym, że jest to obraz, w którym nasycenie okrucieństwem oraz siła nacisku kół historii na bohaterów wydają się wręcz nieprawdopodobne. Mimo tego nie czuć w tym ostentacji – otrzymujemy przewrotną wręcz subtelność niedopowiedzeń. Co więcej reżyser postanawia zostawić nas z happy endem – bo jak sam przyznał – w innym przypadku robienie takiego filmu nie miałoby sensu. Co prawda to gorzkie szczęśliwe zakończenie przychodzi do bohaterów dopiero po zakończeniu niezwykle mrocznej podróży, która zdaje się nigdy do końca nie zabliźnić, ale jednak przychodzi.
Von Horn nie wypiera niewygody i nie pozwala na odwrócenie wzroku od cierpienia i dokładnie to samo musi robić widz podczas seansu: iść i patrzeć. O swoich inspiracjach reżyser mówi wprost i też są one bardzo zasadne – wśród tych filmowych wymienia "Lighthouse" Roberta Eggersa, "Egzorcystę" Williama Friedkina i "Olivera Twista" Davida Leana. Z każdego z nich wyciąga coś charakterystycznego: atmosferę, filozoficzną kwestię zła, wrażliwość społeczną, wreszcie pomysły realizacyjne, które zostały użyte z wielkim wysmakowaniem. Od spektakularnych ról Karoline (Vic Carmen Sonne) i Dagmar (Trine Dyrholm), przez niesamowite zdjęcia Michała Dymka, absolutnie wybitną ścieżkę dźwiękową Puce Mary, kończąc na wspaniałych kostiumach Małgorzaty Fudali i scenografii Jagny Dobesz. Zadziałało wszystko. Grawitacja świata przedstawionego zasysa widza bezwzględnie, za co należą się laury uznania dla twórcy "Sweat", gdyż wybory personalne były całkowicie trafione.
"Dziewczyna z igłą" w swoim zamyśle miała być horrorem, ale stała się dramatem psychologicznym, kinem społecznym, czarną baśnią. To rozmycie granic dało piorunujący efekt, ale co właściwie spowodowało taką przewrotność materii filmowej? Prawdopodobnie największą rolę odegrało wyjątkowe pogłębienie postaci i szerokość spojrzenia na splątania międzyludzkie. Nie patrzymy na puste kukły, które powodują przerażenie swoją nieprzewidywalnością, ale na pełnokrwistych bohaterów uwikłanych w ponurą i niepowstrzymaną mechanikę determinizmu, z którą próbują toczyć nierówną walkę. Okoliczności są brutalne, ale bohaterowie nie są zredukowani do roli ofiar czy oprawców. Są wielowymiarowi, niejednoznaczni i niezwykle ludzcy w swoich działaniach.
Doskonale to widać w postaci głównej bohaterki, Karoline, która coraz silniej dotykana przez los, w walce o swoją sprawczość, sama dopuszcza się czynów bliskich bezduszności. Tutaj na myśl przychodzi scena, w której wyrzuca swojego męża Petera (Besir Zeciri). Niezwykle precyzyjnie i zarazem przejmująco rozpisano tragiczną złożoność motywacji obojga bohaterów, bo rozumiemy czemu Karoline tak reaguje - jej aktualna sytuacja, utrata mieszkania, koszmarne warunki bytowe są wynikiem wielomiesięcznej ciszy ze strony Petera, który kazał jej wierzyć, że nie żyje. Poza tym przed chwilą pojawiła się dla niej szansa na nowe życie u boku Jørgena (Joachim Fjelstrup), przystojnego właściciela fabryki, z którym zdążyła zajść w ciążę. Czekała wystarczająco długo. Jednocześnie patrząc na twarz Petera nie potrzebujemy dodatkowego wyjaśnienia dla powodów jego rocznego milczenia.
Równie złożona jest Dagmar, realizująca w ujęciu baśniowym archetyp czarownicy. Zło, którego się dopuszcza w jej optyce jest wyższą koniecznością, a ona jest jedynie wykonawczynią, ręką potrzeby. Z jednej strony popełnia zbrodnie z perspektywy nadczłowieka, reinterpretuje moralność w imię wypaczonego rozumienia interesu społecznego. Z drugiej, niczym Raskolnikow, przygniata ją ciężar popełnianych zbrodni, więc próbuje go utopić w eterze i nafcie. Von Horn i Line Langebek Knudsen nie idą w swoim opowiadaniu na łatwiznę. Nie próbują z Dagmar zrobić jednowymiarowej psychopatki, nie próbują zrobić z niej wytworu okrutnego świata, nie próbują też nam sprzedać taniego true crime. Ani nie potępiają, ani nie rozgrzeszają, a jedynie przyglądają się i próbują zrozumieć, bez wpadania w niezdrową fascynację.
W warunkach polskich w naturalny sposób film interpretowany jest w kontekście sporu o legalność aborcji. Sam reżyser zdecydowanie deklaruje się po stronie pro-choice jednak jak sam zaznaczył, to nie jest film o aborcji. W sposób oczywisty ten aspekt w filmie funkcjonuje jako pewna figura, ale podobnie jak wątek kryminalny jest raczej rekwizytem narracyjnym zanurzonym w czarnej wodzie psychologii i socjologii. Tak jak w "Zbrodni i karze" nie chodzi o to, że student zabił lichwiarkę, ale przede wszystkim o stare filozoficzne pytanie: skąd jest zło? W tym sensie "Dziewczyna z igłą" nie jest filmem interwencyjnym, choć oczywiście może stać się kolejnym asumptem dla dyskusji o prawo do wyboru. Kluczem dla tej opowieści jest jednak wszystko to co w bohaterach i poza nimi, co doprowadza ich do konkretnych decyzji, działań i pomyłek. W tym wielowymiarowym i intertekstualnym świecie, aż samo narzuca się pytanie, które wypowiada Elene w Eggersowskim "Nosferatu": czy zło jest w nas czy pochodzi z zewnątrz?