Recenzja filmu

Dziewczyny z Dubaju® (2021)
Maria Sadowska
Paulina Gałązka
Katarzyna Figura

365 dni w Dubaju

Film Marii Sadowskiej pokazuje, jak seksbiznes kusi młode kobiety uwięzione w beznadziei Polski między końcem transformacji a akcesją do Unii Europejskiej. Jak łudzi obietnicą łatwych, wielkich
365 dni w Dubaju
źródło: Materiały prasowe
Dobra wiadomość jest taka, że "Dziewczyny z Dubaju" nie są filmem tak złym, jak można było się spodziewać po zapowiedziach i zwiastunie. Zła, że z pewnością nie są filmem dobrym, a nawet trzymającym się jakiejś przyzwoitej przeciętnej. Jest tam kilka ciekawych reżyserskich i scenariuszowych pomysłów, które zostają jednak zajechane przez nietrzymające się żadnej logiki zwroty akcji, słabiutkie dialogi, ciągłe powtarzanie tych samych formalnych chwytów, wreszcie przez zupełnie gubiącą rytm opowieści rozwlekłość narracji. Dwie i pół godziny, jakie trwa film, bez żadnej szkody dla historii można by skrócić do 90-100 minut - a nawet skrócić by zdecydowanie należało. Mimo sensacyjnego tematu "Dziewczyny..." są bowiem filmem, który potrafi solidnie wynudzić.

Co w filmie zasługuje w takim razie na dobre słowo? Przede wszystkim próba zmierzenia się z tematem pracy seksualnej, pokazanie związanych z nią systemowych, społeczno-ekonomicznych mechanizmów. Przez ten świat prowadzi nas Emi (Paulina Gałązka), młoda dziewczyna dorastająca w niewielkiej miejscowości "gdzieś pod Szczecinem", która marzy o wielkim świecie, symbolizowanym przez błyszczące okładki kolorowych magazynów. Emi trafia na konkurs piękności w Szczecinie, tam zwraca uwagę bogatego starszego mężczyzny oraz organizatorki, Doroty. Jak się okazuje, Dorota zajmuje się "kojarzeniem" młodych, atrakcyjnych kobiet i zamożnych mężczyzn z polskiej elity: gwiazd sportu, przedsiębiorców, celebrytów, polityków. Emi trafia pod skrzydła Doroty, staje się jej pracownicą, ale chce więcej. W trakcie pobytu z polskimi klientami we Francji widzi z oddali przyjęcie organizowane przez bajecznie bogatych Arabów na jachcie. Marzy, by się tam dostać.


Film Marii Sadowskiej pokazuje, jak seksbiznes kusi młode kobiety uwięzione w beznadziei Polski między końcem transformacji a akcesją do Unii Europejskiej. Jak łudzi obietnicą łatwych, wielkich pieniędzy, wspaniałej przygody w egzotycznych lokacjach, a następnie bezwzględnie je wykorzystuje: emocjonalnie, finansowo, seksualnie. Emi dzięki swojemu sprytowi i inteligencji długo radzi sobie całkiem sprawnie w tym świecie, z dziewczyny do towarzystwa zmienia się w osobę organizującą pracę innym dziewczynom, najpierw wspólnie z Dorotą, później bez jej pomocy. Ale i ona będzie musiała zapłacić cenę za swoje wybory.

Twórcy "Dziewczyn z Dubaju" nie próbują bronić Emi, ale nie chcą jej też potępiać – co jest dobrym artystycznym wyborem. Gdy w jednej z ostatnich scen wydaje się rozpoczynać sąd nad bohaterką, stolik zostaje sprytnie odwrócony. Zamiast potępienia lub usprawiedliwienia film chce nam pomóc zrozumieć Emi, a Paulinie Gałązce, co prawda z szeregiem wpadek po drodze, w zasadzie udaje się pod tym względem obronić swoją rolę.



Niestety, te plusy filmu przesłaniają jego o wiele liczniejsze minusy. Gdy tylko zaczynamy jakoś się do "Dziewczyn z Dubaju" przekonywać, uderza nas w scena wybijająca skalę we wskaźnikach żenady – koneserom złego kina polecam zwłaszcza sekwencję ostatniej orgii w Dubaju, wyglądającej jak remake "Salo, czyli 120 dni Sodomy" Pasoliniego zrobiony przez Patryka Vegę. Estetycznie przez większość filmu jesteśmy w okolicach "365 dni". Podobnie jak polski kandydat do Złotej Maliny, "Dziewczyny..." pełne są topornego aspiration porn – jeśli chodziło o jakieś wywrotowe przechwycenie i przenicowanie tej estetyki, to niestety nie bardzo wyszło.

W jednej ze scen Emi mówi, że o kobietach takich, jak ona "nikt nigdy nie nakręci filmu". Nie jest to prawda. Filmów o pracownicach seksualnych jest przecież całkiem sporo, w bardzo różnych konwencjach. Od mających podnieść na duchy love story (jak "Pretty Woman") przez przygnębiające kino społeczne pokazujące ciemne strony pracy seksualnej na najniższych szczeblach hierarchii społecznej po filmy próbujące spojrzeć na problem w chłodny, odczarowany sposób, poza panikami moralnymi i tanim sentymentalizmem. W tej ostatniej kategorii na uwagę zasługuje choćby "Dziewczyna zawodowa" Stevena Soderbergha, gdzie Sasha Grey wciela się w luksusową dziewczynę do towarzystwa na Manhattanie, prowadzącą normalną, mieszczańską egzystencję u boku chłopaka-trenera osobistego. Na podstawie filmu powstał serial, którego pierwszego sezon – potem niestety zaczęło się psuć – dorównywał filmowemu oryginałowi, a Riley Keough jako ambitna studentka prawa z Chicago zaczynająca dorabiać sobie jako kobieta do towarzystwa, stworzyła jedną z ciekawszych kreacji w telewizji ubiegłej dekady.



Twórcy "Dziewczyn z Dubaju" mieli wybuchowy wyjściowy materiał. Można z tego było nakręcić chłodny, naturalistyczny, moralnie wieloznaczny film w stylu "Dziewczyny zawodowej", wywrotową feministyczną satyrę, poważny moralitet. Niestety, mimo widocznych i godnych pochwały ambicji wyszło coś bliżej osadzonych w świecie luksusowej seks-pracy "Kobiet mafii" w estetycznym kluczu adaptacji prozy Blanki Lipińskiej.
1 10
Moja ocena:
4
Filmoznawca, politolog, eseista. Pisze o filmie, sztukach wizualnych, literaturze, komentuje polityczną bieżączkę. Członek zespołu Krytyki Politycznej. Współautor i redaktor wielu książek filmowych,... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones