Recenzja filmu

Gantz (2010)
Shinsuke Sato
Ken'ichi Matsuyama
Kazunari Ninomiya

Nie zadzieraj z Miłosierdziem

Gdyby sprawdzić, jakie mangi w ciągu ostatnich lat były w Japonii najpopularniejsze, dzieło Hiroyi Oku o frapującym tytule "Gantz" na pewno znalazłoby się na liście. Fantastycznie sprzedająca się
Gdyby sprawdzić, jakie mangi w ciągu ostatnich lat były w Japonii najpopularniejsze, dzieło Hiroyi Oku o frapującym tytule "Gantz" na pewno znalazłoby się na liście. Fantastycznie sprzedająca się seria doczekała się zekranizowania w postaci anime, a w ubiegłym roku – filmów live action. O czym opowiada "Gantz"? Otóż bohaterem jest student Kei Kurono, samolubny, cyniczny osobnik, który wraz z dawnym znajomym – Masaru Kato, ginie pod kołami pociągu. Ku swojemu zdumieniu, obaj panowie budzą się w jednym kawałku w dziwnym apartamencie, w środku którego znajduje się wielka czarna kula. Kula ta – tytułowy Gantz – wyświetlając słowa na swej gładkiej powierzchni, twierdzi, że życie dwójki bohaterów (a także innych osób, które również trafiły do pokoju po rzekomej śmierci) należy do niej. Gantz wyposaża swych podwładnych w kombinezony bojowe i futurystyczną broń i objaśnia reguły makabrycznej gry: zabić wskazane cele – kryjących się na Ziemi kosmitów.

Tak pokrótce można przedstawić początek "Gantza". Interesujący koncept, obiecujący możliwość ukazania przemian psychicznych bohaterów postawionych w tak niecodziennej sytuacji, szansa na naprawdę epicki rozmach opowieści…. zostały w mojej ocenie przez autora zaprzepaszczone. Manga "Gantz" szybko przeistoczyła się w bezkompromisową rzeź, w której potencjalne interesujące wątki są albo potraktowane po macoszemu ("wampiry"…) lub do tej pory nie wyjaśnione (czym jest Gantz i kto za nim stoi?!)…

Ale dość już o mandze. Jak wypada pierwszy z dwóch live-action filmów, "Gantz"? Jednym słowem: średnio. Reżyser Shinsuke Sato wziął na warsztat scenariusz mangi i mocno go okroił, z konieczności czyniąc m.in. sceny walki znacznie skromniejszymi, oraz ograniczając przemoc do minimum. Niestety, zmienił także przedstawiony w mandze portret Kurono. Kilka scen przedstawia nam, że Kei to – cytuję – "taki niewidzialny typ", bez śladu cynizmu i pewnej perwersji, jaka cechował się jego "papierowy" odpowiednik. Tak jak w mandze, przez walki na śmierć i życie urządzane przez Gantza bohater przechodzi przemianę, najpierw upajając się możliwościami kombinezonu i emocjami związanymi z polowaniem, potem, poprzez pewne zdarzenia, dorastając i decydując się zrobić wszystko, by pozostałych "Gantzerów" utrzymać przy życiu. Metamorfoza Kurono przedstawiona w filmie na całej linii przegrywa z tą uwiecznioną na kartach komiksu. Choć zdarzają się w filmie momenty "dojrzewania" (m.in. końcówka na stacji), Kurono nie jest interesującą postacią. Do tego gdy w pewnym momencie filmu staje się on aroganckim "myśliwym" zachłyśniętym walką, nie wiadomo tak naprawdę, dlaczego tak się stało. Manga dała nam wyczerpujące i zrozumiałe wytłumaczenie tego faktu, film zaś – zdaje się – zupełnie o tym zapomniał.

Również problemem jest aktor grający rolę Kurono, Kazunari Ninomiya. Nie jest beznadziejny, ale z wyglądu nie pasuje do głównego bohatera. Ninomiya wygląda jak połączenie Jessego Eisenberga i Jamiego Bella, podczas gdy mangowy Kei to przystojny chłopak z wypisaną na twarzy zadziornością. Nie lepiej jest w przypadku Kato, granego przez Kenichiego Matsuyamę. Wydawać by się mogło, że aktor grający "L’a" w aktorskiej wersji "Death Note’a", wie, jak zagrać zajmującą postać. Nie w tym przypadku. Lecz wina leży też po stronie twórców – Kato nawet w mandze był postacią szlachetną, dobrą, z widocznym bólem biorącą udział w rozgrywkach Gantza, ale niezbyt interesującą. Pozostali aktorzy nie pokazali niczego specjalnego. Wspomnieć należy tylko o Kanacie Hongo, który jest niemożliwie irytujący jako Nishi, szczególnie ze swoją manierą niezamykania ust po wypowiedzi.

Co trzeba oddać filmowi – wygląda on znakomicie. Gra świateł, praca kamery są fenomenalne. Podziw budzą także efekty specjalne, niezwykle harmonijnie współgrające z obrazem (walka z posągami i boginią Miłosierdzia pod koniec filmu - niesamowita) oraz pieczołowicie odtworzone kombinezony i broń z mangi. Patrzy się na to wszystko z ogromną przyjemnością, jednak zdarzają się sekwencje zrobione niezbyt dobrze (początek filmu i śmierć bohaterów na torach – czy którykolwiek z widzów NIE miał wrażenia, że Kato specjalnie wciągnął Kurono pod pociąg?)

Jako całość – "Gantz" nie jest dziełem wybitnym, nie jest też całkowicie beznadziejny. Shinsuke Sato starał się przystosować materiał z komiksu do filmu i wyszło mu w porządku, ale też z kilkoma niekonsekwencjami i dłużyznami. Scenariusz jest najsłabszą stroną filmu, drugą zaś niezbyt zajmująca gra aktorów. Film zawodzi we wzbudzaniu zainteresowania widza losami bohaterów, przez co staje się typowym "popcorn flick" – filmem, który ogląda się tylko dla akcji, a w momentach wolniejszych wzdycha się, mamrocząc pod nosem: "no ile jeszcze? Zacznijcie w końcu zabijać"… Ale takie filmy też są dobre i potrzebne, prawda?. W tej roli "Gantz" sprawdza się całkiem nieźle.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones