Dotychczas myślałem, że największym fanem "Gladiatora" na świecie jest Ralph z "Sopranos". Teraz wysunął nam się na prowadzenie nowy czempion, bo jak się okazało, to "Gladiator 2" jest
Dotychczas myślałem, że największym fanem "Gladiatora" na świecie jest Ralph z "Sopranos". Teraz wysunął nam się na prowadzenie nowy czempion, bo jak się okazało, to "Gladiator 2" jest największym fanem "Gladiatora". Wspomina o tym już w otwierającej sekwencji, przypominając nam losy walecznego Maximusa, tak jakby ktokolwiek z nas potrzebował jakiejkolwiek powtórki z filmu, który znamy na pamięć. Później mamy tego więcej, od nawiązań i odniesień, poprzez cytaty, aż po wklejone sceny z pierwszej części z narzuconym filtrem, żebyśmy wiedzieli, że to się już wydarzyło. Sen o sequelu, jak sen o Rzymie - powinien zostać w naszych głowach.
W teorii nie mamy na co narzekać, bo jak na poprawną kontynuację przystało, mamy więcej tego, co było wcześniej. Zamiast Joaquina mamy dwóch, co jak się okazuje ze wzoru Phoenixa, dwie połówki nie dają całości. Tutaj chyba najbardziej zmarnowany potencjał na coś ciekawszego, bo o cesarzowym duo jedynie się mówi w kontekście tyraństwa i rozpusty, ale za bardzo tego nie widzimy. Ich szczytem wyuzdania był pół-fetyszowy chłopiec niewolnik, zamiast klasycznej kobiety. Aż się prosi ten motyw o jakieś większe, bardziej odważne szaleństwo, tym bardziej że kurde macie tego Kaligulę w historii, którym można się śmiało inspirować. I taki był zakładam pomysł, ale dostarczyli go w wersji light.
Sporo osób narzekało na małpy i rekiny, gdzie osobiście nie miałem z nimi problemu. Wyglądały momentami wątpliwie, pewnie, ale to i tak kropla w morzu tego, co mi nie pasowało w tym filmie, więc przymykałem oko i byłem wręcz zadowolony, że przynajmniej zobaczyłem coś nowego. Niemniej jest to ważny aspekt, nad którym warto się pochylić, bo coś z tymi walkami było nie tak i to nie małpy były problemem.
Od mojego seansu minęło już trochę czasu i próbuję sobie przypomnieć jakąkolwiek scenę w czasie walki, jakiekolwiek uderzenie miecza, które nie było bezpośrednio powiązane z Paulem Mescalem. Osoby, które obejrzały, zachęcam do tego samego - gwarantuję, że nic w głowie nie znajdziecie. I według mnie jest to problem który sprawia, że wszystkie te bitwy na arenie wypadły bez większego polotu.
Weźmy te małpy, skoro już przy nich ciągle krążymy. Cała walka jest z perspektywy protagonisty, niemalże w stu procentach, co jest ok, w teorii. W praktyce jednak tych małp jest sporo, wojowników jest sporo i widz jest zamknięty w tej jednowymiarowej perspektywie, nie mając zupełnie pojęcia co dzieje się naokoło, a później walka się kończy i przechodzimy dalej. Ok.
Dla mnie to nie działa z wielu powodów. Oczywiście jestem świadom tego, że Mescal przeżyje, ponieważ jest na plakacie, więc jako widz raczej nie będę czuł tych stawek i zagrożenia, przynajmniej w pierwszej połowie filmu. Dodatkowe sceny, gdzie inni wojownicy umierają, obrywają, bądź też męczą się z oponentami - poszerzają skalę.
I Ridley Scott dobrze wie, jak budować tę skalą, bo robił to wielokrotnie, ale najwidoczniej zapomniał w tym odcinku. Jedynka obfitowała w mnogość detali, które pamiętam i budowały mi to zagrożenie na ekranie. Pamiętam tego pana, który się posiusiał przed walką, pamiętam jak radził sobie Djimon na arenie, pamiętam tego jednego lepszego gladiatora, który jak dostał strzałą w nogę to miałem “uuu, to będzie cięższa walka”; pamiętam też panią, którą rydwan przeciął na pół. Są to pierdoły, ale wpływają na seans znacząco.
Z innych przykładów rzuciłbym dla porównania Helmowym Jarem, czyli niemalże perfekcyjnie zekranizowaną bitwą na dużą skalę. Jest ciemno, leje, chaos, nic nie widać, ale widzowie i tak wszystko wiedzą. Wiemy, gdzie są nasi bohaterowie, wiemy gdzie jest słaby punkt w murze, gdzie jest ten mostek z boku, gdzie lądują drabiny, kto gdzie stoi względem kogo, wiemy kiedy leci ten jeden ork z pochodnią i że teraz to jest najważniejsze i trzeba do niego strzelać.
"Gladiator 2" paradoksalnie ma większe stawki niż jedynka, ale nie potrafi ich wizualnie wesprzeć, bo o tych stawkach jedynie się mówi. Albo nawet się nie mówi, tylko cytuje Marka Aureliusza. A chodzi przecież o cały Rzym, despotyczne rządy, o heroizm, zemstę, chciwość, siłę, honor, władzę.
Być może problem tkwi w tym, że pomimo prostoty tych motywów jest ich po prostu za dużo? Wątek Lucjusza (Mescal) i Acaciusa (Pascal) mógłby być jedyną osią tego filmu, lepiej zbudowaną (bo i mało mamy tego Pascala mimo wszystko) i to by wystarczyło. Swoją drogą nie rozumiem, dlaczego Pedro nie jest protagonistą, wszyscy go uwielbiamy i kibicujemy mu, odkąd widzieliśmy go w "Grze o Tron". Chcemy Pedra i igrzysk.
Wydaje mi się, że Glad 1 był prostszy i to działało na jego korzyść. Mieliśmy po prostu męża zgwałconej żony, ojca zamordowanego syna Maximusa Decimusa Meridiusa, który rzucił rękawicę imperium i miło się mu kibicowało. Tutaj mamy Pedro Pascala, który przechodzi moralne dylematy, mamy Paula Mescala, który zaczyna od zemsty ale później zmieniają mu się priorytety kilka razy. Mamy Connie Nielsen, która jak w jedynce przeprowadza nas przez kluczowe zwroty fabularne. No i mamy Denzela, który tak dobrze się bawi na planie, że prawie udało mu się zarazić mnie tą zabawą przez osmozę. Prawie.