Recenzja filmu

Hiacynt (2021)
Piotr Domalewski
Tomasz Ziętek

Mroczne przejście

Choć twórcy nie odmalowują szczegółowo politycznych kontekstów akcji "Hiacynt"  (jest to zresztą sprawa wciąż nieopracowana dogłębnie przez historyków), jej skutki subtelnie prześwitują przez
Mroczne przejście
Złoty czas Tomasza Ziętka trwa w najlepsze. W ostatnich latach aktor dał kilka brawurowych występów na drugim planie w najlepszych rodzimych produkcjach ("Demon", "Cicha noc", "Boże ciało"), ale dopiero teraz patrzymy na prawdziwe narodziny gwiazdy. W kinach nie zdążył jeszcze ostygnąć "Żeby nie było śladów", pieczołowicie rekonstruujący okoliczności i pokłosie śmierci Grzegorza Przemyka, a na Netfliksie już możemy oglądać "Hiacynta", w którym postać grana przez Ziętka prowadzi nas dosłownie przez każdą scenę filmu, ani na chwilę nie schodząc na dalszy plan. Innymi słowy – to  film pomyślany tak, abyśmy wiedzieli dokładnie tyle, ile wie protagonista. Ten prosty koncept – choć rzadko stosowany w polskim kinie z taką precyzją – doskonale wpisuje się w ramy gatunkowe, w które oprawiony jest najnowszy film Piotra Domalewskiego, a więc strukturę kryminalnego thrillera i zakradającego się doń melodramatu.


Jest listopad 1985 roku, Milicja Obywatelska pod auspicjami bezpieki rozpoczyna tytułową akcję "Hiacynt" – prowokację polegającą na łapankach, przesłuchaniach i szantażowaniu homoseksualnych mężczyzn. Stanowi ona historyczne tło zarówno dla detektywistycznej intrygi, jak i osobistego dramatu głównego bohatera. Młodego i niedoświadczonego milicjanta Roberta (Ziętek) poznajemy, kiedy razem ze swoim porywczym partnerem (brawurowy Tomasz Schuchardt jako archetypiczny "zły glina") zostaje przydzielony do sprawy morderstwa dobrze sytuowanego mężczyzny – jak się okazuje powiązanego ze środowiskiem gejów. Dynamiczna ekspozycja sprawnie nakreśla główną oś konfliktu: przełożeni Roberta, w tym jego apodyktyczny ojciec (Marek Kalita), bardziej od schwytania prawdziwego mordercy pragną znaleźć kozła ofiarnego i wyciszyć sprawę. Bohater, nie godząc się na to, podejmuje więc śledztwo na własną rękę. Podczas jednej z obław poznaje młodego studenta Arka (Hubert Miłkowski), którego czyni swoim informatorem w queerowym środowisku. Z czasem – niczym w rasowym filmie noir – relacja ta wpłynie nie tylko na zawodowe życie Roberta.

"Hiacynt" ma zatem dwa pędy. Początkowo w górę pnie się ten kryminalny, zwiastując imponujące grono kwiatów. Stopniowo jednak przyćmiewa go drugi pęd, psychologiczno-uczuciowy, rozkwitający w znacznie bardziej angażujący sposób. Jednocześnie nie czyni to głównej intrygi miałkiej czy nieistotnej. Nawet jeśli napięcie nie osiąga takiego poziomu, jaki zwiastuje początkowe rozstawienie figur, film Domalewskiego broni się jako kryminał przede wszystkim za sprawą aury i stylistyki. Wizualnie przywodzi na myśl wyrafinowane i mroczne thrillery Davida Finchera, z "Siedem" i "Zodiakiem" na czele. Oszczędnie też operuje szarością, zazwyczaj kluczową w gamie barwnej filmów opowiadających o opresyjności mechanizmów państwowych PRL-u. Tutaj kolorystyczną dominantą są ciemne brązy i czerń, na tle których wyłaniają się postacie skąpane w żółtawym lub zielonkawym świetle, przeważnie sztucznym. Większość późnojesiennych scen rozgrywa się zresztą wieczorami lub pod osłoną nocy, a nawet poranek zdaje się z trudem przebijać przez posępne chmury. Protagoniście ani razu nie dane jest stanąć w pełnym słońcu.

Ta estetyczna nokturnowość znakomicie buduje też emocjonalny trzon "Hiacynta" – potęguje wrażenie wszechobecnej konspiracji i poczucia zagrożenia towarzyszącym ówczesnej społeczności LGBT+, ale udziela się też prowadzącemu nielegalne śledztwo bohaterowi. Kluczowe wydarzanie rozgrywają się zawsze gdzieś na boku: w ciemnym zaułku, na moście, za zamkniętymi drzwiami czy w ustronnych dokach – tylko tam bohaterowie mogą być sobą, choć i wtedy nie opuszcza ich defetyzm. W jednej ze scen Arek zwierza się Robertowi na temat działań milicji: "Spisują nas, łapią i śledzą. Niedługo zakażą się spotykać" i dodaje z goryczą, że "Polacy nie lubią jak inni Polacy są szczęśliwi". W takich momentach film ujawnia zarówno swoją ponadczasowość, jak i społeczne zaangażowanie, tak bliskie kinu Domalewskiego


Bo choć twórcy nie odmalowują szczegółowo politycznych kontekstów akcji "Hiacynt"  (jest to zresztą sprawa wciąż nieopracowana dogłębnie przez historyków), jej skutki subtelnie prześwitują przez fabułę, budując łączność z teraźniejszością. Represje, jakie spotykały w latach 80. osoby homoseksualne, w niektórych ludziach wprawdzie pogłębiły sprzeciw i przebudziły polskiego, powstańczego ducha. Jednak dla większości członków społeczności LGBT+ oznaczały zamknięcie w jeszcze głębszej szafie, uniemożliwiając przekucie doświadczanego wstydu w zbiorową dumę, jak działo się to w wielu krajach Zachodu. Dziś, gdy oparte na sojuszu tronu i ołtarza państwo ponownie robi krok w tył w kwestii równouprawnienia osób nieheteronormatywnych (ustawa zakazująca marszów równości już czeka w sejmowej kolejce, a retoryczne gromy mające piętnować "tęczową zarazę" rykoszetem w formie kamieni trafiają w uczestników parad), film Domalewskiego jest sygnałem ostrzegawczym. Jest też próbą wypełnienia, czy raczej zasygnalizowania białych kart w historii, inicjującą być może rodzime kino queerowe. 

Akcja "Hiacynt" nawiązywała rzecz jasna do mitologicznej postaci i kojarzyć się miała pejoratywnie ze zniewieściałością kochanka boga Apolla. Młodzieńcowi nazwę zawdzięcza też intensywnie pachnący kwiat, którego kształt przypomina pełną pukli głowę. Nieprzypadkowo jeden z bohaterów filmu, student Arek o złotorudych, kędzierzawych włosach, jest niemalże wyjęty z nowożytnych płócien obrazujących historię starogreckiego Hiacynta, przypominając tym samym, że melodramat wyrasta tu ponad kryminał.

Jakkolwiek kliszowo to zabrzmi, "Hiacynt" jest filmem ważnym i potrzebnym, a przy tym niebywale przystępnym. I chociaż obietnica Fincherowskiego thrillera nie zostaje w pełni dotrzymana, to jako osobę ceniącą ekranową szczerość uczuć i społeczny rezonans kina wyżej od precyzji filmowego opowiadania całkowicie urzekła mnie niesztampowość i emocjonalna głębia tej opowieści. Być może wcale nie potrzebowaliśmy doskonałego kryminału. Z pewnością jednak potrzebowaliśmy takiego bohatera jak grany przez Ziętka Robert.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?