Recenzja filmu

Kamerdyner (2013)
Lee Daniels
Forest Whitaker
Oprah Winfrey

Z punktu widzenia konformisty

Żywot człowieka poczciwego usłany różami zazwyczaj nie jest, ale realizując wizję amerykańskiego snu trzeba przecież wiedzieć, że marzenia o życiowym sukcesie mogą się ziścić, jeśli tylko
Żywot człowieka poczciwego usłany różami zazwyczaj nie jest, ale realizując wizję amerykańskiego snu trzeba przecież wiedzieć, że marzenia o życiowym sukcesie mogą się ziścić, jeśli tylko człowiek będzie ciężko pracować i przeć ciągle naprzód, niezależnie od napotkanych po drodze problemów. Jeśli w tę wizję wpleciemy jeszcze od dekad uciśnionych Afro-Amerykanów, to dostaniemy gotowy przepis na wzniosłą historię o człowieku, który na spokój ducha musiał długo pracować, a służyć kolejno 8-miu prezydentom Stanów Zjednoczonych i jednocześnie borykać się z synem - rewolucjonistą łatwo nie przychodzi.

Najmocniejszym elementem składowym filmu i dość istotnym punktem zwrotnym jest monolog wygłoszony przez Martina Luthera Kinga Jr. (granego przez Nelsana Ellisa), który przemawiając do syna marnotrawnego głównego bohatera (David Oyelowo) tłumaczy mu, że do rewolucji na gruncie rasowym nie tylko potrzebna jest przemoc, walka i głośne skandowanie swoich racji. Istotną sprawą jest tu również pieczołowite i lojalne wykonywanie swoich obowiązków oraz ciężka praca na rzecz pracodawcy, który zwykle jest biały. Swoją postawą człowieka oddanego, rzetelnie i dobrze wykonującego swoją pracę oraz zawsze będącego na czas, czarnoskóry człowiek potrafi wzbudzić w białych poczucie komfortu, zaufania, a czasem wręcz podziwu, przez co z biegiem czasu będzie w stanie ugrać dla czarnej nacji więcej, aniżeli rewolucyjni wywrotowcy, próbujący zmienić społeczny porządek rzeczy od zaraz. Taki właśnie człowiekiem jest protagonista filmu The Butler.  Problem polega jednak na tym, że o ile dobrych, światłych i kulturalnych afro-amerykanów mamy w tym filmie pod dostatkiem, o tyle tych zepsutych lub lekko charakterologicznie skażonych jest już dużo mniej, przez co reżyser (Lee Daniels) idąc trochę na scenariuszowe skróty, próbuje wzbudzić w szerokiej publice współczucie i empatię w stosunku do uciśnionych "kolorowych".

Oparta na faktach historia Cecila Gaines'a (świetny Forest Whitaker), który od małego boryka się z niesprawiedliwością tego świata tracąc ojca w głupi sposób na polu bawełny, przechodzi długoletnią szkołę służby na rzecz białych, trenując się w byciu kamerdynerem. Po latach ciężkiej pracy i dużej ilości szczęścia trafia w końcu do solidnej i elitarnej grupy służących, pracujących w Białym Domu na rzecz kolejnych, przez naród wybieranych prezydentów. Podstawowy priorytet - "nic nie widziałeś, nic nie słyszałeś", czyli niezależnie od tego jakich wydarzeń i rozmów będzie świadkiem nie wolno mu reagować, niezależnie od wszystkiego. Z czasem stanie się to dla Cecila trudne, gdyż jeden z jego synów najpierw przyłączy się do organizacji Freedom Riders, których autobus został autentycznie zaatakowany i spalony przez grupę Ku Klux Klanu w Anniston, a później stanie się członkiem sławetnych Czarnych Panter, co w środowisku administracji publicznej i samej prezydentury będzie stanowić dość gorący temat do dyskusji. Przysłuchując się rozmowom na szczeblu prezydenckim odnośnie reakcji na wywrotowe akcje Czarnych Panter i jego syna, Cecile będzie musiał trzymać emocje na mocnej smyczy i nie dać się sytuacji sprowokować. Z czasem chęć wypowiadania własnych myśli zacznie w nim coraz bardziej kiełkować, jednak wychowany w duchu służalczego poddanego o wzorowej kulturze osobistej największą dla niego represją będzie stanowić jego własna poprawność polityczna.

Film prowadzi się dość utartą już manierą czyli kontrastem pomiędzy życiem zawodowym, a prywatnym. W rodzinnym domu Cecile jest szanowaną głową rodziny. Ma po swojej stronie z początku zagubioną, ale z czasem oddaną żonę (Oprah Winfrey) i drugiego syna (Aml Ameen), który w przeciwieństwie do brata - rewolucjonisty walczącego z własnym krajem, z czasem wstępuje do wojska i jedzie do Wietnamu walczyć za swój kraj. Ze swojej pracy potrafi wszystkich wyżywić i wysłać dzieci na studia. Niestety, w świetle rodzących się konfliktów społecznych i przemian kulturowych nie wychował się na rewolucjonistę ani oponenta wszelkich represji, spływających ze strony "białych panów", co w oczach buńczucznego syna (David Oyelowo) stanowi poważną kość niezgody. Swoje delikatne próby przeforsowania chociażby równości płac wśród pracowników białego domu spływają ciągle na niczym, bo nauczony służyć Cecil wie, że postawić się białemu to w najlepszym wypadku strata pracy, w najgorszym zaś śmierć, która czarnoskórych rodaków w tamtych czasach dosięgała coraz częściej i głośniej.

Niestety, dla samego bohatera i filmu wewnętrzny konflikt konformista-rewolucjonista rozwija się bardzo powoli i niezbyt przekonująco, a relacja dobrego ojca i złego syna ostatecznie została w dosyć przewidywalny i łzawy sposób zwieńczona. Ku pokrzepieniu serc film jest hołdem dla wszystkich, którzy walczyli ze społecznym napiętnowaniem czarnych, czy to na ulicach, czy też w zaciszu prezydenckich gabinetów. Niestety, maniera jednostronnego ukazywania bohaterów ameryki jako praworządnych orędowników pokoju i sprawiedliwości została tu mocno komercyjnie dopieszczona tak, by nie można było powiedzieć o nich ani jednego złego słowa, dlatego film jest na wskroś "amerykański" i choć jak najbardziej znośny, to jednak z czasem nuży i nie zachwyca.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Najpierw Steven Spielberg w swoim "Lincolnie" opowiedział historię prezydenta, który uchwalił XIII.... czytaj więcej
Ubiegły rok 2013 był o tyle ciekawy pod względem filmowym, iż na ekrany kinowe dumnie zawitały dwa... czytaj więcej
Twórcy "Kamerdynera" zabierają nas w podróż w czasie przez prawie sto lat historii Stanów Zjednoczonych i... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones