Druga część historii Ojca Świętego pod kilkoma względami przewyższa jakością pierwszy film. Jest dużo bardziej spójna. Nowe postacie wnoszą dużo więcej do fabuły i mają mniej tandetne dialogi.
Ponad rok po sukcesie "Karola. Człowieka, który został papieżem", Karol Wojtyła pod postacią Piotra Adamczyka ponownie zawitał do polskich kin. Za reżyserię tak jak i w poprzednim przypadku odpowiadał Giacomo Battiato, który ponownie był również autorem scenariusza. Powrócił również Ennio Morricone jako autor muzyki i Giovanni Mammolotti jako główny scenograf. Zmieniło się jedynie otoczenie i główny temat. Watykan zastąpił Kraków, a fikcyjne postacie zostały zastąpione przez autentyczne.
Mamy październik roku 1978. Karol Wojtyła (Piotr Adamczyk) zostaje wybrany na papieża. Swój pontyfikat rozpoczyna od walki o lepszy los zwykłych ludzi. Udaje się do Meksyku i Afryki, gdzie prości ludzie są prześladowani. Staje się coraz bardziej uciążliwy dla władz komunistycznych, które planują go wyeliminować.
Zasadnicza różnica między drugą częścią a pierwszą polega na tym, że jest tutaj dużo mniej zbędnych bohaterów oraz wątków, a co za tym idzie, fabuła jest spójniejsza. 90% postaci w filmie jest autentyczne. Pojawia się m.in. arcybiskup Oscar Romero (Carlos Kaniowsky), Matka Teresa (Adriana Asti), kardynał Agostino Casaroli (Alberto Cracco) czy papieski lekarz Renato Buzzonetti (Michele Placido). Każda z nich stanowi istotną część fabuły, a ich dialogi są przyzwoicie napisane. Wyjątek stanowi jedynie Wojciech Jaruzelski (Paolo Maria Scalondro), który kompletnie nie przypomina swojego pierwowzoru i jest raptem ciekawostką. Podobnie jak w przypadku pierwszej części, karykaturalnie prezentują się komuniści, pełniący tutaj rolę głównych antagonistów. W dodatku scenarzysta wykazuje się niekonsekwencją, porzucając ich wątek, zaraz po nieudanej próbie zamachu na papieża. Sam atak i to, co wydarzyło się zaraz po nim, to najlepszy wątek całej produkcji. Jest ciekawy, dramatyczny i dobrze poprowadzony. Alkis Zanis wypada bardzo przekonująco w roli Aliego Agcy. Jego rozmowa z Janem Pawłem II, to jedna z lepszych scen filmu. Podobnie jak telefoniczne pożegnanie kardynała Stefana Wyszyńskiego (Lech Mackiewicz) z Ojcem Świętym. Bardzo dobrym pomysłem było wprowadzenie postaci doktor Julii Ritter (Leslie Hope), która jako jedna z nielicznych w sposób merytoryczny nie zgadza się z przekonaniami Wojtyły. Niestety, wiele postaci, zostało tutaj kompletnie niewykorzystanych. Wspominałem już o generalne Jaruzelskim. Podobnie rzecz się ma z księdzem Jerzym Popiełuszko (Fabrice Scott), który pojawia się epizodycznie, nic szczególnego nie wnosząc.
Słabym elementem produkcji jest zdecydowanie scenariusz. Battiato ma olbrzymie problemy z chronologią. Jest tutaj także masa absurdalnych scen jak, chociażby ucieczka Agcy z więzienia czy dosadne kazanie Ojca Świętego, tuż przed tłumem radykalnych rewolucjonistów z bronią w rękach i to zaledwie kilka scen po nieudanej próbie zamachu na niego. Co do Piotra Adamczyka to z pełnym przekonaniem, trzeba stwierdzić, że podołał postawionemu przed nim wyzwaniu. Jego rola w drugiej części jest dużo bardziej fizyczna niż w poprzedniej. Mając wówczas zaledwie 30-kilka lat, znakomicie wcielił się w mocno schorowanego, a od pewnego momentu wręcz umierającego 80-latka. Produkcja miała kosztować blisko 50 milionów złotych, ciężko jednak to dostrzec na ekranie. Twórcy w wielu momentach podpierają się tanim green screenem, który wygląda strasznie tandetnie. Najgorzej pod tym względem prezentują się sceny z Paryża.
Nierówną formę prezentuje Ennio Morricone. Są momenty, kiedy zachwyca i nadaje poszczególnym scenom odpowiedni wydźwięk, ale są również takie, gdzie niesamowicie irytuje. Słabym elementem jest także charakteryzacja. Papież, mimo iż przybywa mu coraz więcej lat, przez dłuższy czas w ogóle się nie zmienia. Dopiero na chwilę przed śmiercią, faktycznie przypomina człowieka po 80.
Druga część historii Ojca Świętego pod kilkoma względami przewyższa jakością pierwszy film. Jest dużo bardziej spójna. Nowe postacie wnoszą dużo więcej do fabuły i mają mniej tandetne dialogi. Całościowo jest to jednak przedsięwzięcie dość karkołomne, gdzie jest mnóstwo kiczu i niedokładności. Pomimo to dobrze się je ogląda. Emocje i zaangażowanie Adamczyka wynagradza niedostatki, dzięki czemu cała dylogia spełnia, swoją rolę, dając nam mało ambitne, ale ciekawe i angażujące pięć i pół godziny seansu.