Recenzja filmu

Bulion i inne namiętności (2023)
Anh Hung Tran
Juliette Binoche
Benoît Magimel

Być jak Makłowicz

W pewnym sensie "Le passion de Dodin Bouffant" jest trochę jak program Roberta Makłowicza wyreżyserowany przez Erica Rohmera. Ciepły urok polskiego kucharza i zachęcająca miłość do jedzenia
Być jak Makłowicz
Ludzie kochają oglądać jedzenie. Kolejne filmy, seriale i programy kulinarne obnażają dualistyczny paradoks zjawiska; na pyszne danie składa się rzecz jasna także jego estetyka, choć dla widzów dostępny jest jedynie element wizualny. Kolejne wyszukane potrawy na sterylnych talerzach wjeżdżają na stół, pornograficzne oko kamery zachwyca się każdym najdrobniejszym detalem ułożenia składników. Widzimy parujące piękno jedzenia, w apetycznej mgiełce zawiera się cała ulotna esencja kulinarnych aromatów, pieczołowicie przygotowanej mieszanki przypraw, tłuszczy i sosów. A jednak, cienki ekran telewizora oddziela nas od możliwości konsumpcji, a lampa kinowego projektora przypomina o ułudzie bliskości wymarzonego dania; niby na wyciągnięcie ręki, ale nigdy na wyciągnięcie języka. I choć sympatyczna pani kucharz przeprowadziła nas za rękę przez wszystkie kroki kulinarnego abecadła, a przepis na prezentowany smakowity posiłek wyświetla się gdzieś z boku ekranu, osobiście nie znam nikogo, kto ogląda te programy z motywacją powtórzenia procesu w obrębie własnej kuchni. Kręci nas statyczna obserwacja, niemal perwersyjna przyjemność złudzenia, że oto ktoś tworzy specjalnie dla nas coś niezwykłego. To, że kulinarny dar nie zmaterializuje się magicznie przed nami po napisach końcowych, jest tu sprawą drugorzędną.

Jeśli szukać podobieństw pomiędzy "Le Passion de Dodin Bouffant" a poetyką programów o gotowaniu, dużo bliżej mu będzie do spokojnego podglądactwa gastronomicznej maestrii spod znaku "Ewa Gotuje" niż przedramatyzowanej frustracji "Hell's Kitchen" czy innego "Master Chefa". I choć pozornie śmieszne wydaje się zestawianie zwycięzcy nagrody reżyserskiej na tegorocznym festiwalu w Cannes z kucharskimi produkcjami stacji TVN Style, uwierzcie, proszę, na moment w sensowność tego porównania. Nowy film Trana Anh Hunga to ponad dwugodzinna obserwacja kulinarnego procesu, którego fabuła wypływa bezpośrednio z gotowanych wywarów, szatkowanych warzyw i peklowanych mięsiw. To, co dzieje się w kuchni, jest dla reżysera porównywalnie istotne z tym, czyimi rękami jest przygotowywane. Adaptowana przez Trana powieść Marcela Rouffa, "Życie i pasja Dodina Bouffanta", przenosi nas do XIX-wiecznego zamku francuskiego gourmeta (Benoit Magimel), dyrygującego drewnianą łyżką swojej zaufanej kucharce (Juliette Binoche). Książkowy pierwowzór jest dla reżysera jedynie punktem wyjścia; sam opowiada, że o swoim filmie myśli dużo bardziej jako o prequelu powieści, zgłębiającym niedookreśloną relację pomiędzy smakoszem i gotującą dla niego kobietą. Stąd pewnie we francuskim oryginalnym tytule filmu, "Le passion de Dodin Bouffant", brakuje wprowadzonego przez Rouffa "życia” – "Pot-au-feu" (pod takim tytułem film funkcjonował na festiwalu w Cannes) nie będzie szczególnie zainteresowany przeszłością bohaterów, odrzuci biografię, kwestię ich pochodzenia, kontekst, próby psychoanalizy. Charakterologiczne nuty smakowe wyprowadzi raczej z kulinarnego tu i teraz; małych scen zbliżeń, sugestywnych grymasów i, przede wszystkim, temperamentu przy kuchennym blacie.

Gotowanie jest dla Trana kluczowe, znacznie ważniejsze niż późniejszy proces satysfakcjonującej konsumpcji. Otwierająca, prawie 40-minutowa sekwencja przygotowywania uczty dla czekających w salonie przyjaciół Bouffanta powie nam bowiem o psychologicznym skomplikowaniu więcej, niż niejeden późniejszy dialog. Pomiędzy cięciem szczypioru a smażeniem halibuta widz dostrzeże drobne odpryski relacji władzy, ale i różnice pomiędzy bohaterami: zmysłową delikatność kucharki Eugenie i pewną siebie precyzję ordynacji Dodina. Ich romans wypuszcza soki w dusznej kuchni, przepełnionej idealnym zrozumieniem, niewymówionym, intuicyjnym podziałem obowiązków i subtelnym dopełnieniem się indywidualnych smaków. Co jednak najważniejsze; odnalezieniem romantycznej miłości we współdzielonej pasji, pociągającej za sobą niewiarygodne duchowe dopasowanie także poza terytorium rządów garnków i patelni. Gotowanie w optyce Trana staje się wielopoziomową metaforą; zarówno wspomnianym odbiciem psychologii relacji, wzajemnej troski o zaspokojenie wysmakowanych gustów, dzielenia się własnym dobrem, ale i erotycznego żaru czy samego stosunku per se. Z gotowaniem jest trochę jak z seksem – sensualna fizyczna przyjemność dawania i brania są dwoma stronami tej samej monety. "Le passion de Dodin Bouffant" rozgrywa to sprzężenie zresztą doskonale. Czułe faszerowanie kurczaka Bouffanta jest tu jasnym reżyserskim sygnałem, tak samo jak łagodne humorystyczne przejście montażowe z gruszki ociekającej syropem do nagiej sylwetki Eugenie na aksamitnym prześcieradle. Miłosna namiętność łączy się z delikatnością perwersji jedzenia. 

Mimo, zdawałoby się, doskonałego połączenia bohaterów, najbardziej różni ich wzajemna intencja. Bouffant zmęczony wkradaniem się w tajemnicy do przeważnie otwartej sypialni Eugenie (zmęczony także fizycznie, bo pokonując po drodze całą posiadłość, do pokoju kucharki zawsze wchodzi zasapany i przepocony), regularnie proponuje jej małżeństwo. Dla smakosza lubującego się w odczytywaniu wszystkich składowych potraw i rozkładaniu ich kubkami smakowymi na części pierwsze, nie jest to tylko instytucjonalna fanaberia. Zafascynowany złożonością emocjonalnego smaku Eugenie, ma przekonanie, że kucharka, nawet po 20 latach wspólnej pracy, dalej jest dla niego zagadką. Ta z kolei nie widzi w ślubie konieczności; sformalizowany związek jawi się jako rezygnacja z komfortowo wypracowanej podmiotowości. On chce stworzyć wspólne związkowe danie, ona woli pozostać na dwóch osobnych talerzach. Matrymonialne zaloty intensyfikuje u Bouffanta choroba Eugenie. Oboje znajdują się już w pięknej jesieni życia, ale regularne omdlenia kucharki wykraczają poza niegroźne dolegliwości starzenia. Gdy kobieta zasłabnie po raz kolejny, gourmet postanowi zmienić taktykę – po raz pierwszy to on ugotuje coś dla niej. Zastałe role w końcu się odwrócą, a pietystycznie przygotowywane menu stanie się w pewnym sensie wyznaniem nowoczesnej miłości; emancypującej, partnerskiej i radykalnej w swojej sile wywracania społecznych porządków. Eugenie stanie się na czas uczty milcząco oczekującą szlachcianką, Bouffant z kolei wywróci rękawy fraku na nieznaną dotąd, ale jakże romantycznie satysfakcjonującą stronę uniżonego podwładnego. 

Zachwycająca uczta ustanowi obietnicę mezaliansu z gatunku "długo i szczęśliwie". A właściwie "szczęśliwie i pysznie", bo w kontekście gotowania miłości "Le passion de Dodin Bouffant" nie może sobie pozwolić na wyłączenie odmierzającego czas timera. W życiu, jak w kuchni, wszystko musi przecież trwać dokładnie tyle, ile powinno. Tran w obrębie swojego najnowszego filmu zamieni się w łagodnego zegarmistrza, skupionego zarówno na niemal rzeczywistej medytacji czasu smażenia konkretnych dań, co i szerzej, afirmując upływ kolejnych pór roku. W jednej z niewielu scen rozgrywających się poza kuchnią Eugenie zacznie monolog na temat prymatu lata nad każdym innym okresem roku. Bouffant na tę uwagę wyda się niemal urażony. "Przecież każda pora roku oznacza zmianę, nowe potrawy, warzywa, smaki…". Za nami już wiosna i lato. Ale to nie powód, żeby smucić się jesienią i zimą.

W pewnym sensie "Le passion de Dodin Bouffant" jest trochę jak program Roberta Makłowicza wyreżyserowany przez Erica Rohmera. Ciepły urok polskiego kucharza i zachęcająca miłość do jedzenia spotykają u Trana emocjonalną złożoność oraz seksualne napięcie kina francuskiego nowofalowca. Jednocześnie reżyser nie traci wcale spokoju azjatyckiej narracji "Zapachu zielonej papai", tworząc niezwykle zachęcające wietnamsko-francuskie fusion, w którym naprawdę nie sposób się nie rozpłynąć. Bon appetit!
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones