Przyznam, że nieco się natrudziłem, aby zdobyć obraz belgijskiego twórcy Johana Vandewoestijne. Na dodatek jedyna chyba dostępna wersja filmu bynajmniej nie zachwyca swoją jakością - stara
Przyznam, że nieco się natrudziłem, aby zdobyć obraz belgijskiego twórcy Johana Vandewoestijne. Na dodatek jedyna chyba dostępna wersja filmu bynajmniej nie zachwyca swoją jakością - stara VHS-ka, na której obraz jest niewyraźny i rozmyty. Ma to swój urok - przez cały seans nie ma szansy, aby zapomnieć, iż obcuje się z kinem undergroundowym, całkowicie niezależnym. Z drugiej jednak strony te niedogodności przy odbiorze mogą być dla niektórych nazbyt drażniące. Przejdźmy jednakże do samego filmu i pozostawmy na boku dostępne jego kopie, gdyż w końcu jest to kwestia drugorzędna. Fabuła do odkrywczych czy też nazbyt skomplikowanych nie należy. John Lucker to seryjny morderca, który przed laty po zabiciu kilku dziewczyn został schwytany i osadzony w szpitalu psychiatrycznym. Po nieudanej próbie samobójczej trafia do prywatnej kliniki, skąd udaje mu się zbiec. Bohater rzecz jasna znaczy swą drogę kolejnymi ofiarami, ale w prawdziwy szał wpada dopiero, kiedy dowiaduje się, że jedna z jego ofiar sprzed lat przeżyła i ma się całkiem dobrze. Lucker postanawia za wszelką cenę dokończyć swe dzieło! Tym, co mnie skłoniło do sięgnięcia po obraz Belga, były liczne opinie, opisujące go jako pozycję szokującą, która na dodatek zainspirowała Jörga Buttgereita do nakręcenia kultowego "Nekromantika". Jako wielbiciel tego ostatniego dzieła nie mogłem przepuścić okazji zobaczenia "Luckera". O niemieckim reżyserze i jego sztandarowej produkcji wspomina się tu oczywiście w kontekście wątków nekrofilskich. Bohater filmu Vandewoestijne'a jest bowiem miłośnikiem obcowania ze swymi ofiarami po uprzednim uśmierceniu ich. Zawarte tu zostały dwie tego typu sceny, z czego jedna niewarta jest wspomnienia, gdyż w zasadzie kompletnie nic nie pokazuje, a druga? No właśnie - przyznam, że jak na tamte czasy niewątpliwie musiała ona szokować, nic podobnego nie ukazało się wcześniej oczom widzów ekstremalnego kina grozy. Lucker specjalnie czeka, aż zwłoki prostytutki odpowiednio stracą świeżość i przegniją, po czym przystępuje do "konsumpcji". Scena niewątpliwie obrzydliwa, tyle, że raczej nie dla kogoś, kto właśnie ma już dawno za sobą seans obu części "Nekromantika". W porównaniu z tym, co Buttgereit pokazał u siebie, "Necrophagous" nie ma nic do zaoferowania. Może być co najwyżej potraktowany jako ciekawostka. A tak się niestety składa, że omawiana scena to tak naprawdę wszystko, co jest tu godne uwagi. Nie trzeba chyba nadmieniać, że aktorstwo jest jak najbardziej amatorskie i pozostawia wiele do życzenia, brak w tym napięcia czy jakiegokolwiek klimatu grozy. Na dodatek to, co mogłoby tą skrajnie nisko budżetową pozycję choć w części uratować, a mianowicie sceny gore, praktycznie w ogóle tu nie występuje. Sceny zabójstw, choć liczne, są pozbawione inwencji, zrealizowane według jednego schematu i w pewnym momencie mocno już nużące. Podobnie zresztą jak sama akcja - reżyser kopiuje motywy podpatrzone w zachodnich obrazach o seryjnych zabójcach i w różnego rodzaju kryminalnych historyjkach. W ciągu ponad godziny trwania widz może znaleźć się w zdecydowanie sennym nastroju. Gdybym miał krótko podsumować dzieło Vandewoestijne'a, musiałbym przyznać, że mocno się zawiodłem. Spodziewałem się czegoś znacznie mocniejszego i ciekawszego, a otrzymałem w gruncie rzeczy mocno nieudolną produkcję zrealizowaną przez grupkę zapaleńców, która pozbawiona jest większych atutów. Nie żałuję co prawda, że udało mi się odszukać tą rzadką pozycję, gdyż i tak warto znać rzekomego protoplastę filmów Buttgereita. Mimo tego jednak, "Lucker The Necrophagous" nie jest warty swej dość wyjątkowej pozycji - moim zdaniem to typowy średniak, o którym nikt by już dziś nie pamiętał, gdyby nie omawiana w trakcie tej recenzji scena.