Recenzja filmu

Matki równoległe (2021)
Pedro Almodóvar
Penélope Cruz
Milena Smit

Wszystko dla naszych córek

Przygotujcie się na melodramat, który ogląda się jak najlepszy dreszczowiec, a także na rozdzierającą opowieść o matczynej miłości, dziedziczeniu traum oraz sztuce jako nośniku pamięci. Mówiąc
Wszystko dla naszych córek
Organizatorzy festiwalu w Wenecji musieli czekać ponad trzy dekady, aby Pedro Almodóvar ponownie zawitał do nich z pełnometrażowym filmem. Przypomnijmy: gdy w 1988 roku Hiszpan pojawił się na Lido po raz pierwszy w towarzystwie "Kobiet na skraju załamania nerwowego", w oczach krytyków wciąż był jeszcze chuliganem z kamerą. Rozmiłowanym w perwersjach prowokatorem, który z lubością grał na nerwach konserwatywnej publice. Od tamtej pory twórca "Prawa pożądania" zamienił underground na mainstream, wypełnił regały stosikiem prestiżowych wyróżnień i dziś witany jest we Włoszech jako szacowny klasyk. Mistrzowski status niesie ze sobą przywileje, ale równocześnie ciąży artyście niczym kamień u szyi. Almodóvar od lat zmaga się przecież z zarzutami, że złożył drapieżność na ołtarzu komercyjnego sukcesu i stopniowo stał się własnym epigonem. Jego najnowsze dzieło, walczące o Złotego Lwa "Matki równoległe", wytrąca jednak oręż z ręki krytyków. Choć stworzono je z dobrze znanych fanom reżysera składników, nawet przez moment nie odnosi się wrażenia, że to film nakręcony na autopilocie. Przygotujcie się na melodramat, który ogląda się jak najlepszy dreszczowiec, a także na rozdzierającą opowieść o matczynej miłości, dziedziczeniu traum oraz sztuce jako nośniku pamięci. Mówiąc krótko, dobry almotowar.

"Matki równoległe" to jeden z tych filmów, o których warto wiedzieć jak najmniej przed  seansem. Almodóvar – twórca rozmiłowany w kinie Billy'ego Wildera i Alfreda Hitchcocka – rozpoczyna swoją opowieść w konwencji przyjemnej obyczajowej historii z życia dobrze sytuowanej klasy średniej, by w pewnym momencie wykonać niespodziewaną woltę. Tytułowe bohaterki to dwie kobiety, które dzielą ze sobą salę na porodówce. Obydwie zaszły w nieplanowaną ciążę i teraz mierzą się z perspektywą samotnego rodzicielstwa. Pierwsza (Penelope Cruz) ma na imię Janis i jest cenioną fotografką, która narodziny dziecka traktuje jako uśmiech losu. Druga, Ana (Milena Smit), nie skończyła jeszcze szkoły średniej, żyje na garnuszku rozwiedzionych rodziców i za nic nie potrafi odnaleźć w sobie instynktu macierzyńskiego. Tuż przed opuszczeniem szpitala Janis i Ana wymieniają się numerami telefonów na wypadek, gdyby któraś z nich potrzebowała w przyszłości pomocy bądź słów otuchy. Nie przypuszczają jednak, jak bardzo to przypadkowe i nieznaczące na pierwszy rzut oka spotkanie zaważy na ich dalszej egzystencji.

W "Matkach równoległych" telenowela miesza się z grecką tragedią, zaś pastelowe, będące landrynką dla oczu zdjęcia José Luisa Alcaine'a kontrapunktowane są groźnie brzmiącymi kompozycjami muzycznymi Alberta Iglesiasa rodem z kina noir. Dysharmonia obrazu z dźwiękiem wywołuje poczucie nieustannego niepokoju. Film zadaje m.in. pytania o to, czy da się zbudować osobistą idyllę na cudzym cierpieniu i czy samorealizacja wyklucza poświęcenie się dla najbliższych. Powyższe wątpliwości wybrzmiewają z pełną mocą nawet w drugoplanowym wątku matki Any, Teresy (Aitana Sánchez-Gijón), która po dekadach grania ogonów dostaje wreszcie główną rolę w adaptacji słynnej sztuki teatralnej. Pech chce, że upragniony zawodowy sukces (a wraz  z nim konieczność wyjazdu w długie tournée po kraju) zbiega się z przyjściem na świat wnuczki aktorki. Almodóvar nie upaja się męczarniami swoich bohaterek. Gorycz zawsze idzie u niego pod rękę z czułością, rozpacz zostaje złagodzona humorem, zaś czas uśmierza ból po ciosach zadanych przez los.

W jednej ze scen Janis nieprzypadkowo ma na sobie T-shirt z napisem "Wszyscy powinniśmy być feministkami". "Matki równoległe" to jeszcze jeden almodóvarowski hymn na cześć silnych kobiet, które zostały zmuszone przez okoliczności do radzenia sobie z kłopotami bez pomocy mężczyzn. W hiszpańskim filmie panowie są albo nieobecni, albo – tak jak ojciec dziecka Janis – przewijają się na drugim planie. Bohaterki Almodóvara nie są anielicami, ale w kluczowych momentach potrafią się zjednoczyć i stworzyć sprawnie funkcjonującą grupę wsparcia. Reżyser tradycyjnie sporo czasu poświęca na sceny wspólnego przyrządzania posiłków, które na ekranie stają się czułym rytuałem będącym okazją do zacieśnienia więzi. Dzięki fantastycznej aktorskiej chemii między Cruz a Smit nawet obieranie ziemniaków i krojenie marchewek jawi się jako subtelna miłosna gra.

W "Matkach równoległych" reżyser wpisuje intymną narrację w szerszy polityczny kontekst. Fabularną klamrę filmu stanowi bowiem wątek ekshumacji ofiar frankistowskiej Falangi z okresu tzw. białego terroru. Splatając ze sobą przeszłość i teraźniejszość, osobisty dramat oraz narodową traumę, Almodóvar pokazuje, jak kłamstwa, zaniechania i mur milczenia tworzą śniegową kulę, która miażdży wszystkich dookoła. Reżyser dowodzi, że jedynym sposobem na jej zniszczenie jest szczerość. Prawda bywa niekiedy potwornie bolesna, ale ostatecznie przynosi katharsis. Zarówno bohaterkom, jak i widzom.
1 10
Moja ocena:
8
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones