Recenzja filmu

Najgorszy człowiek na świecie (2021)
Joachim Trier
Renate Reinsve
Anders Danielsen Lie

Wybór Julii

Trier raz po raz odpala fajerwerki (...). Gdy jednak przychodzi co do czego, interesują go twarze i emocje, a każde drgnięcie powieki staje się filmowym tworzywem.
Wybór Julii
Julie (Renate Reinsve) ma dwadzieścia kilka lat i chce zostać lekarką – medycynę wybrała, bo lubi najwyższe progi. Ale mięso, krew i kości ją nudzą, przecież anatomia jest jak matematyka, a w życiu chodzi o poszukiwanie ulotnego, o emocje i otchłań. Julia chce zatem zostać psycholożką – niewiele tu zer i jedynek, wszystko rozgrywa się gdzieś pomiędzy  liczbami, w królestwie ducha. A tak w głębii serca najbardziej interesuje ją fotografia. Mogłaby też zostać pisarką. Kimkolwiek. "Młodzi mają dziś inaczej" – słyszy z ust ustawionych, dzieciatych czterdziestolatków. Inaczej, to jest – gorzej? 

Joachim Trier zbliża się wprawdzie to pięćdziesiątki, lecz dopiero teraz rzeczywistość za oknem dogoniła jego słodko-gorzkie diagnozy (i zarazem pozwoliła spojrzeć na weltschmerz bogatych dzieciaków bez protekcjonalnej ironii). Cechująca jego bohaterów bezdecyzyjność oraz język, którym komunikują swoje potrzeby, wymagania, lęki oraz nadzieje, nie są jakąś społeczną aberracją, o której trzeba robić zaangażowane filmy, tylko cywilizacyjną normą, o której wypadałoby opowiadać bez większej spiny. Otwierająca "Najgorszego człowieka na świecie" sekwencja "odkrywania własnej drogi" przez Julię jest za sprawą sarkastycznego narratora nieco przesterowana – tak jakby Trier brał nas pod włos, pytając, czy na pewno chcemy śmiać się z tego rodzaju egzystencjalnej gehenny? To mądre pytanie, biorąc pod uwagę, że poszukiwanie tożsamości bywa poważną sprawą. Bez względu na to, czy szuka jej boomer, zoomer czy millennials. 

Takich zasłon dymnych jest więcej – na przykład złożona w progu obietnica kina podzielonego na dwanaście rozdziałów, z prologiem i epilogiem. Konstrukcyjnie wszystko się zgadza, lecz tonalnie to rodzaj ironicznej gry: niektóre z epizodów – jak cudowny fragment o fellatio w czasach #metoo – mają formę kilkuminutowego skeczu, inne są obyczajową miniaturą, jeszcze inne – zaskakującym, gatunkowym kontrapunktem. Podążając za przestymulowaną percepcją Julii, Trier raz po raz odpala fajerwerki – scenę miłosnego strzału w serce podaje w formie biegu bohaterki przez zamrożone w czasie miasto, zaś przygodę z grzybkami halucynogennymi puentuje surrealistycznym pojedynkiem z patriarchą, w którym za oręż służy zużyty tampon. Gdy jednak przychodzi co do czego, interesują go twarze i emocje, a każde drgnięcie powieki staje się filmowym tworzywem. Na Julię spogląda z niesłabnącą czułością, w obliczu Reinsve natomiast po raz kolejny odkrywa fascynującą mieszankę wrażliwości, determinacji oraz obojętności graniczącej z apatią. 

Miłosne przepychanki z Akselem (Anders Denielsen Lie) wypełniają znaczną część filmu, choć – podobnie jak w "Reprise" i "Oslo, 31 sierpnia" – trudno oprzeć się wrażeniu, że norweski aktor został zatrudniony w charakterze porte parole reżysera. Aksel jest rysownikiem komiksów, a jego flagowy bohater – ćpający, pijący i kopulujący na potęgę Bobcat  – wywołuje oczywiste skojarzenia z legendą undergroundu, Kotem Fritzem. U Triera Bobcat oraz jego wyretuszowany na potrzeby familijnej, kinowej adaptacji "kultowy odbyt" są uniwersalnym symbolem artystycznej niezależności. A ponieważ Julia szuka miłości i drogi w świecie umierającej komedii oraz kultury obrażonych, co rusz dochodzi do klinczu starej i nowej obyczajowości. W filmie Triera nie ma posypywania głowy popiołem, ani starczego utyskiwania na zaistniały stan rzeczy (które znajdziecie chociażby w rywalizującym o Złotą Palmę "Annette" Caraxa). Jest natomiast bezpośrednia konfrontacja – w kapitalnej scenie wywiadu, zaszczuty przez agresywne rozmówczynie Aksel musi dać za wygraną, a opowieść o sztuce, której istotą jest transgresja, zostawić dla siebie. Zaskakująco szczerze brzmi też opowieść o kulturze pozbawionej totemów – swojej fizycznej reprezentacji w postaci filmów w pudełkach, książek, płyt winylowych. Melancholijna konkluzja, iż "istniały przede wszystkim po to, byśmy mogli wśród nich żyć", to naturalna opozycja do dziadowskiego pohukiwania na rzeczywistość zapisaną w chmurze.  

Gdyby Trierowski narrator recenzował film, pewnie śmiałby się z banalnej konstatacji, że "młodzi mają dziś inaczej". Ale przecież fakt, że coś nie nadaje się na akademicką analizę, nie czyni problemu mniej istotnym, a sytuacji – mniej dramatyczną. Julie zarzuca Akslowi ciągłą translację emocji na słowa. Aksel wypomina Julii, że "podążając za emocjami", internalizuje kulturowy przykaz. "Najgorszy człowiek na świecie" to opowieść o wąskiej ścieżce pomiędzy. Nawet, jeśli chwilę to zajmie, warto jej poszukać.  
1 10
Moja ocena:
8
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones