Recenzja wyd. DVD filmu

Orgia śmierci (1965)
Stephen C. Apostolof
Criswell

Torture! Torture!

Ed Wood nie wyreżyserował tego filmu, tylko napisał scenariusz, ale i tak czuć tu jego rękę. Scenariusz podobno oparto o powieść Wooda. Naprawdę chciałbym ją przeczytać, bo scenariusz zajął
Ed Wood nie wyreżyserował tego filmu, tylko napisał scenariusz, ale i tak czuć tu jego rękę. Scenariusz podobno oparto o powieść Wooda. Naprawdę chciałbym ją przeczytać, bo scenariusz zajął pewnie tylko jedną stronę.

Młoda para ma wypadek samochodowy i w poszukiwaniu pomocy przypadkiem trafia na cmentarz, na którym odbywa się tytułowa "orgy of the dead". A tak naprawdę - sąd nad duszami. Wywoływani są kolejni umarli, dowiadujemy się, jak zginęli i jaki będzie ich los w zaświatach. Co ciekawe: mnie się to od razu skojarzyło z "Dziadami" Mickiewicza, choć Wood raczej wieszcza nie czytał.

Władcą dusz jest dobrze znany fanom Eda Wooda Criswell. Nie byłby sobą, gdyby na początku filmu nie wyszedł z trumny i nie zaczął swojej kwestii czytać z promptera, co jest aż rozkosznie widoczne. Woodowych nawiązań jest tu zresztą więcej: Criswell wspomina o "night with the ghouls" i paraduje w pelerynie Lugosiego niczym Dracula. Nawet zakrywa sobie połowę twarzy peleryną, jak "aktor", który zastąpił Lugosiego na planie "Planu 9".

Potępione dusze, nad którymi odbywa się sąd, to po prostu tancerki topless... Każda z nich wykonuje taniec ku radości Criswella. O ile przy pierwszym tańcu to jeszcze bawi, to gdy okazuje się, że w filmie nic nie będzie poza tymi tańcami, to robi się niedobrze. Młoda para zostaje schwytana podczas podpatrywania tańców, przywiązana i zmuszona do wzięcia udziału w ceremonii. I widz czuje się podobnie jak ci bohaterowie. Przywiązany i zmuszony do oglądania kolejnych nudnych tańców spowitych we mgle. Każda kolejna minuta staje się torturą i chyba tylko Criswella to bawi ("Torture! Torture! It pleasures me!").

Warto wspomnieć o sługach przywódcy. U boku ma Ghoulitę, mocno podobną do Vampiry z "Planu 9 z kosmosu". Jej rola ogranicza się do prezentowania kolejnych tancerek i błagania Criswella o możliwość zabicia przywiązanej kobiety. Jako dwóch pomocników  władca dusz ma... Mumię i Wilkołaka. Nie wiem, czy universalowskie potwory miały być hołdem dla starego kina, czy po prostu reżyser znalazł gdzieś ich kostiumy i postanowił je wykorzystać. Para ta w zamierzeniu miała śmieszyć i rozładować grozę, ale tu nic nie jest takie, jakie być powinno. Straszne nie straszy, śmieszne nie śmieszy, erotyczne nie podnieca.

O aktorstwie nie ma co się rozwodzić. Wszyscy są obowiązkowo drewniani (najbardziej para głównych bohaterów). W filmie, w którym maczał palce Ed Wood, nie mogło być zresztą inaczej. Też prawda, że przy tak tragicznych dialogach nawet dobry aktor wypadłby kiepsko. Chciałby człowiek znaleźć jakiś pozytywny aspekt tego filmu, ale nie idzie. Tu wszystko jest tak bardzo złe.

Filmy reżyserowane przez Wooda są drastycznie złe, ale jednak lubię do nich wracać, bo są niesamowicie zabawne i są rewelacyjną rozrywką. "Orgy of the dead" jest już tylko torturą i kompletnym nieporozumieniem. Poza tym film jest zdecydowanie za długi, 90 minut ciągnie się wręcz w potworny sposób, bo ileż można oglądać podobne do siebie tańce. Rzecz raczej dla zdeklarowanych masochistów.
1 10
Moja ocena:
1
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones