Recenzja filmu

Paranormal Activity: Inny wymiar (2015)
Gregory Plotkin
Chris J. Murray
Brit Shaw

Z kamerą wśród duchów

Uczucie towarzyszące oglądaniu "Innego wymiaru" to niestety nie strach, ale nuda. Dlatego najciekawszy jest tu surrealistyczny finał, w którym przez chwilę wydaje się, że wydarzyć się może
Jest coś absurdalnego w tym, że do oglądania filmu z serii "Paranormal Activity" dostajemy okulary 3D. Esencją cyklu jest przecież iluzja "dokumentalności". Kolejne części udają prawdziwe materiały nagrane domowymi kamerkami przez ludzi, którzy mieli pecha doświadczyć tytułowej "nadprzyrodzonej aktywności". Tak więc wszelkie brudy montażowe, trzęsąca się kamera czy nieostre kadry są tu nie tylko zamierzone, ale i niezbędne. Twórcy wykorzystują prosty skrót myślowy: "niedoskonały" równa się "prawdziwy". Zgrzebna forma i nieprzezroczysty język narracji filmowej mają potęgować wrażenie podglądania rzeczywistości. A co za tym idzie – wzmagać strach. Dlatego tak razi zwrot autorów "Innego wymiaru" ku high-endowej kinowej technologii. Gdzie home video, a gdzie 3D; gdzie Rzym, a gdzie Krym.



Co prawda technologiczne gadżety-straszaki to w przypadku "Paranormal Activity" żadna nowość. W czwartej odsłonie cyklu twórcy pokazywali przecież, że ciarki można wywoływać nawet przy pomocy Kinecta. Tym razem idą jednak o krok za daleko. Jakby mało było samego 3D, dostajemy jeszcze motyw… superkamery. Nasi nowi bohaterowie – członkowie kolejnej zwyczajnej amerykańskiej rodziny – znajdują gadżet, który na pierwszy rzut oka wydaje się reliktem z epoki VHS. Sprzęt ma jednak pewną nietypową zaletę: rejestruje przebłyski "tamtego świata". Innymi słowy: pozwala widzieć duchy. Tu jednak zaczynają się problemy, nie tylko bohaterów, ale i samego filmu.

Cały urok "Paranormal Activity" brał się przecież z ograniczeń formy, z pomysłowej inscenizacji, ze straszenia tym, czego nie widać. W najgenialniejszej scenie pierwszej części do zmrożenia krwi w naszych żyłach wystarczył reżyserowi licznik czasu, który ujawniał, że bohaterka upiornie długo stoi nad swoim beztrosko śpiącym chłopakiem. I już. W "Innym wymiarze" natomiast zaczyna się pokazywanie, a wraz z nim wyparowuje napięcie. Zdecydowanie wolałem nerwowo przeszukiwać kadr w poszukiwaniu najdrobniejszych śladów zagrożenia, niż obserwować, jak komputerowy efekt czarnej mazi ostentacyjnie unosi się nad bohaterami. Żeby nie było: możliwość porównania obrazów ze "zwykłej" i "niezwykłej" kamery wprowadza interesującą dynamikę, ale ten efekt szybko się zużywa. Bo co z tego, że na niektórych ujęciach ducha nie widać, skoro za chwilę widać go już w całej (wątpliwej) okazałości? Chwyt z superkamerą niby pozwala zobaczyć Zło, ale zarazem stoi na przeszkodzie tego, byśmy zaczęli się naprawdę bać. Psuje zabawę tak samo jak wspomniane okulary 3D. Bo jeśli w horrorze chodzi o to, by obraz atakował nagie, nieuzbrojone oko widza, to "Inny wymiar" ponosi absolutną klęskę. Okulary przecież owo oko "uzbrajają", stawiając między widzem a ekranem ścianę. Można się za nimi schować, i po strachu.



Nie przekonuje też próba pogłębienia mitologii serii. "Inny wymiar" nawleka poprzednie odsłony na jedną fabularną nitkę i usiłuje spiąć wszystko w całość. Razi jednak nagłe podbicie stawki. Z filmu o tym, że "kiedy w domu jest ciemno, to w domu jest strasznie", w okamgnieniu przeskakujemy do filmu o tajemniczej sekcie wyczekującej powtórnego przyjścia jednego z Siedmiu Książąt Piekła. I kiedy bohaterowie z dnia na dzień zmieniają się ze sceptycznych rodziców małej dziewczynki w ostatnich obrońców ludzkości idącej na wojnę z Diabłem, czuć zgrzyt. A kiedy w ruch idzie zwyczajowa filmowa bullshit-matematyka pozwalająca odnaleźć gdzie bądź trzy złowieszcze szóstki, doprawdy trudno się już nie roześmiać. Nie o to chyba chodziło twórcom, nawet jeśli w kilku miejscach pozwalają sobie na autoironię. Przykład? Jeden z bohaterów, obserwując materiały nakręcone przez poprzednich właścicieli superkamery, pyta z głupia frant "czy oni filmowali wszystko?", ewidentnie nieświadom, że sam również – jak na przykładnego bohatera filmu "found footage" przystało – rejestruje, co popadnie. Miło, że reżyser jest świadom ograniczeń formy, z jaką pracuje. Ale nic z tej świadomości nie wynika.     

Inna sprawa, że ten film chyba nie mógł się udać. Sęk bowiem w tym, że efektowny wyjściowy pomysł "Paranormal Activity" szybko się wyczerpuje. Na wysokości szóstego filmu naprawdę nie ma już z czego prząść. Ograniczenie formalne, które w pierwszych dwóch filmach było faktycznie twórcze, tutaj już tylko krępuje. Autorom zostają więc rutynowe triki z arsenału kina grozy: przede wszystkim tak zwane "jump-scares". Ale umówmy się: ile razy coś musi wyskoczyć znienacka, zanim nie zaczniemy z zegarkiem w ręku przewidywać kolejnych wyskoków? Uczucie towarzyszące oglądaniu "Innego wymiaru" to niestety nie strach, ale nuda. Dlatego najciekawszy jest tu surrealistyczny finał, w którym przez chwilę wydaje się, że wydarzyć się może wszystko. Mamy tu rodzaj odświeżającego szaleństwa, jakie płynie z beztroskiego porzucenia okowów sensu i rozumu. Inna sprawa, że wówczas – na pięć minut przed końcem filmu – jest już zdecydowanie za późno na ratunek. Jak to w horrorach bywa.
1 10
Moja ocena:
3
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones