Damien Chazelle to jeden z tych młodych twórców, których dorobek filmowy jest jeszcze dość skromny, ale Amerykanin już zdążył wyrobić sobie nazwisko w branży ("Whiplash", "La La Land"). Tym razem
Damien Chazelle to jeden z tych młodych twórców, których dorobek filmowy jest jeszcze dość skromny, ale Amerykanin już zdążył wyrobić sobie nazwisko w branży ("Whiplash", "La La Land"). Tym razem młody reżyser postanowił porzucić muzyczną tematykę i zabrać nas w daleką podróż na Księżyc.
Film opowiada o legendarnej eskapadzie, która miała miejsce w 1969 roku. Pomiędzy Związkiem Radzieckim a, USA trwa kosmiczny wyścig zbrojeń. Rosjanom udaje się wysłać pierwszego człowieka w przestrzeń kosmiczną, dlatego NASA próbuje wysłać pierwszego człowieka na Księżyc. Historia skupia się na legendarnym Neilu Armstrongu, obserwujemy nie tylko jego "kosmiczne" zmagania i setki wyrzeczeń. Reżyser równie dużo uwagi poświęca życiu osobistemu astronauty, tworząc nie tyle kosmiczny spektakl, ile skromy dramat obyczajowy.
Chazelle po raz kolejny opowiada nam o marzycielu. W "Whiplash" mieliśmy młodzieńca ze szkoły muzycznej, który stara się dorównać legendarnym jazzmanom, w "La La Land" Emma Stone wcielała się w kelnerkę, która śni o wielkiej karierze w Fabryce Snów. W swoim najnowszym dziele reżyser pokazuje nam prawdziwą historię człowieka, który jest w stanie zrobić wszystko, aby osiągnąć swój cel. Cierpi na tym jego rodzina, małżeństwo nie układa się najlepiej, a dzieci są zaniedbywane, a wszystko to aby zapisać się na kartach historii.
Neil Armstrong w interpretacji Ryana Goslinga to samotnik, który wciąż nie potrafi uporać się ze stratą dziecka. Jest to jednak szalenie ambitna jednostka, umiejąca doskonale odnaleźć się w nawet najtrudniejszej sytuacji. Równie istotną postacią jest żona tytułowego bohatera – Janet Armstrong. Choć jej zadanie polega głównie na wspieraniu Neila, to bohaterka pokazuje charakter oraz istotną funkcję, jaką pełni w tej opowieści. Wydaje mi się, że nominacja do Oscara dla Claire Foy za kobiecą rolę drugoplanową jest tylko formalnością.
Napięcie w filmie jest bardzo tonowane. Moim zdaniem zbyt dużo uwagi poświęcono tutaj na życie prywatne rodziny Armstrongów, a za mało skupiono się na słynnej wyprawie. Pozostali astronauci stanowią tylko tło dla głównego bohatera. Taka oszczędność być może była spowodowana skromnym budżetem, bo w dzisiejszych czasach za 59 000 000 $ w Hollywood kręci się filmy "niskobudżetowe".
Punktem kulminacyjnym "Pierwszego człowieka" jest naturalnie lot na Księżyc. Twórca "Whiplash" postawił na realizm i ukazanie historii z perspektywy głównego bohatera. Dzięki czemu widz może się poczuć jak pasażer Apollo 11. Cieszy również fakt, że nie postanowiono tutaj na efekciarstwo, lecz realizm, który w połączeniu z fantastyczną ścieżką dźwiękową (u tego twórcy to normalka), doskonałymi zdjęciami i salą IMAX daje niezapomniane przeżycia.
"Pierwszy człowiek" to wyjątkowa pozycja w filmografii Chazelle'a. Pomimo pochlebnych opinii krytyków film podzielił fanów jego dotychczasowych obrazów. W mojej ocenie Amerykanin udowodnił, że nie boi się ryzyka i nie zamyka się tylko na jeden, określony gatunek filmowy. Mam nadzieję, że jeszcze w przyszłości nie raz nas jeszcze zaskoczy.