Recenzja filmu

Pod jednym dachem (1999)
Jan Hřebejk
Michael Beran
Kristýna Nováková

Nostalgiczna podróż w bolesny czas

Oglądając ten film, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że byłoby bardzo dobrze, gdyby powstał on w Polsce. Nie chodzi mi tylko o mające już wielką tradycję utyskiwanie na to, że tacy Czesi umieją
Oglądając ten film, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że byłoby bardzo dobrze, gdyby powstał on w Polsce. Nie chodzi mi tylko o mające już wielką tradycję utyskiwanie na to, że tacy Czesi umieją robić świetne kino bez większego wysiłku, a nam wychodzi to tylko od czasu do czasu. Chodzi raczej o to, że "Pod jednym dachem" pokazuje jak, pomimo antagonizmów wyniesionych z przeszłości, mimo poważnych sporów politycznych i osobistych urazów, można dojść do prostego, międzyludzkiego porozumienia. Bardzo by się to przydało w naszej nasrożonej, podejrzliwej i rozdartej podziałami rzeczywistości. Początkowo mamy tu do czynienia z typowo czeskim filmem: specyficzny humor, codzienne problemy i niczym nie wyróżniający się bohaterowie. Sprzyja temu osadzenie akcji w latach 60., czyli w czasach, gdy kinematografia za naszą południową granicą przeżywała lata swojej świetności. Realia zostały odtworzone wprost perfekcyjnie i to w nich kryła się spora doza komizmu całego obrazu. Namierzyłem np. album Zdenka Buriana z wizerunkami dinozaurów oraz radzieckie kadzidełka z dzwoneczkami (strasznie cuchnące), które przetrwały u nas po ostatnie lata PRL-u i które nadal dobrze pamiętam... W tej smętnej szarzyźnie i wśród codziennych problemów i sporów kształtuje się specyficzna, filmowa idylla. Jednakże zegar cyka i coraz prędzej zbliża się rok 1968 oraz najbardziej dramatyczne wydarzenia w dziejach powojennej Czechosłowacji. Z nimi nadciągnie katastrofa mikroświata dwóch poznawanych przez nas rodzin, żyjących w piętrowym praskim domu: rozczarowania, emigracja, strach... Nie zmienia to jednak faktu, że wcześniej nastąpiła prawdziwa, choć jak się okazało nietrwała konsolidacja, przypieczętowana niemal symbolicznym weselem. To właśnie wobec niej rodzi się w odbiorcach filmu poczucie nostalgii. Nastrój "Pod jednym dachem" wydawał mi się zbliżony do filmów Radosława Piwowarskiego - pełnych szarzyzny i beznadziei, ale przecież na swój sposób poetyckich i pięknych. Realia 1968 r. i końcowa dedykacja kojarzy obraz Jana Hřebejka przede wszystkim z "Marcowymi migdałami". Tylko że "Pod jednym dachem" jest lepsze pod względem filmowym, a nie brak mu także niezbędnej w takich przedsięwzięciach autentyczności i żarliwości. Z tym że Hřebejk wypowiada się o pokoleniu swoich rodziców, a Piwowarski o swoim własnym - i może ten dystans wyszedł czeskiemu reżyserowi na dobre. Nie sposób na koniec nie wspomnieć o wspaniałej grze zespołu aktorskiego, która jest niebagatelnym atutem filmu. Na wysokości zadania stanęli odtwórcy ról wchodzących w dorosłość młodych ludzi, którzy zapewnili całemu obrazowi ciągłość fabularną. Szczególnie podobała mi się Kristýna Nováková w niejednoznacznej roli nieszczęśliwej córki i nastoletniej femme fatal z praskiego przedmieścia. Bardzo trudne zadanie aktorskie miał Jiří Kodet w roli cholerycznego weterana wojennego. Od sceny jego wybuchu przy obiedzie nastrój całego filmu zaczął przełamywać się z pogodnej komedyjki w gorzki dramat. Zła energia emanowała z niego wprost na widzów w sposób odczuwalny niemal fizycznie, jednocześnie jednak niemożliwe było potępienie tego starego, niespełnionego człowieka. To prawdziwie wielka kreacja, która zresztą nie odbiera niczego pozostałym, już o wiele bardziej sympatycznym rolom. "Pod jednym dachem" jest więc filmem udanym i ważnym. Dodam, że dawno nie byłem świadkiem tak rewelacyjnego odbioru na sali kinowej. Czy muszę wobec tego jeszcze polecać?
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
<a href="http://pod.jednym.dachem.filmweb.pl/" class="n"><b>"Pod jednym dachem"</b></a> przypomina tytuł... czytaj więcej
Dominika Wernikowska

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones