Striptiz na przedmieściach

Podobnie jak u Leny Dunham komizm Soloway często rodzi się w momentach tragedii. Autorka "Popołudniowej igraszki" nie uchyla się przed pokazywaniem kompromitujących, niewygodnych szczegółów
Reżyserka-debiutantka Jill Soloway już w pierwszych sekundach "Popołudniowej igraszki" ustanawia tonację, w jakiej utrzymany będzie cały film. Scena z trzydziestokilkuletnią kobietą, która na sesji u psychiatry rozważa, czy w świetle kłopotów kobiet z Darfuru wypada w ogóle roztrząsać osobiste problemy, błyskotliwie lawiruje na granicy dobrego smaku. Poprawność polityczna i dobre obyczaje nakazują przecież ukorzyć się przed losem gwałconych w drodze po wodę mieszkanek Trzeciego Świata. Soloway jednak bez skrupułów wkłada kij w mrowisko. Jeśli zaśmialiście się na tej scenie, będziecie śmiać się przez resztę seansu.

Rachel (Kathryn Hahn) to przykładna matka z amerykańskiej klasy średniej. Mąż, dziecko, członkostwo w szkolnym komitecie rodzicielskim, cotygodniowa wizyta u psychiatry, nieudane życie seksualne. Wiadomo. Sfrustrowana bohaterka podejmuje jednak próbę przywrócenia namiętności w nieistniejącym pożyciu małżeńskim. Wizyta w klubie go-go staje się początkiem nieoczekiwanej przyjaźni między nią a pracującą tam McKenną (Juno Temple). Od słowa do słowa Rachel oferuje dziewczynie dach nad głową i zatrudnią ją jako… opiekunkę do dziecka. To oczywiście tylko początek śmieszno-przykrych perypetii bohaterki.

Podobnie jak u Leny Dunham komizm Soloway często rodzi się w momentach tragedii. Autorka "Popołudniowej igraszki" nie uchyla się przed pokazywaniem kompromitujących, niewygodnych szczegółów zwyczajnego życia. Dunham bierze jednak na celownik pokolenie zblazowanych i bezrobotnych dwudziestokilkulatków, Soloway tymczasem kieruje swoją uwagę ku życiowo ustawionym lokatorom przedmieść. Grająca główną rolę Kathryn Hahn to już zresztą niemal stereotypowa "kura domowa" drugiego planu (ostatnio widzieliśmy ją choćby w "Millerach"). Tutaj idzie jednak krok dalej, pokazując tę stronę, której nie miała szansy ujawnić w epizodycznych występach. Paraduje w obciachowych rajstopach, pijana kompromituje się przy koleżankach, podejmuje nieporadne próby zainicjowania seksu z mężem. Odwaga aktorki ujawnia się właśnie w gotowości do bycia… zwyczajną.

Rozpięty między skrajnościami humor Soloway rymuje się z jej próbą przerzucenia pomostu między sprzecznościami, w jakie wpędza kobiety społeczeństwo. Rozdarta między rolami matki i kochanki bohaterka próbuje desperacko znaleźć przestrzeń, w której te dwa wcielenia mogą współistnieć. Wyciągnięcie ręki w stronę McKenny jest z jej strony aktem desperacji. To taka urodzona z seksualnej frustracji fantazja o dzikim dziecku, fascynacja kimś mniej "uspołecznionym", więc – teoretycznie – bardziej wolnym. Mianująca się "pracownicą seksualną" dziewczyna nie daje się jednak zamknąć w szufladce z etykietką "kobieta upadła".

W dalszych partiach filmu Soloway niestety traci umiejętność lawirowania między dwoma skrajnościami i pada ofiarą schizmy, której usiłowała zapobiec. Walcząc ze spolaryzowanym wizerunkiem kobiety, sama zaczyna uciekać w skrajności: albo dociska pedał dramatycznego gazu, albo bez umiaru lukruje. Z jednej strony mamy roztrzęsioną kamerę i niby-improwizowane sceny upodlania się, a z drugiej – skąpane w słońcu montaże chwil radości. Ale nie przekreśla to faktu, że igraszka Soloway jest naprawdę udana.  
1 10
Moja ocena:
7
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones