Co byście zrobili, gdybyście musieli w ciągu tygodnia zebrać 500.000 funtów, a nie mielibyście zielonego pojęcia, jak tego dokonać? No cóż, najprościej byłoby napaść na kogoś, kto tyle kasy ma, a
Co byście zrobili, gdybyście musieli w ciągu tygodnia zebrać 500.000 funtów, a nie mielibyście zielonego pojęcia, jak tego dokonać? No cóż, najprościej byłoby napaść na kogoś, kto tyle kasy ma, a gdyby tak napaść na tych, którzy napadają na tych, co mają kasę? Zamotane? To dopiero początek. Ten film jest jak fabularny labirynt. Eddie to młody chłopak, który jest wręcz geniuszem, jeżeli chodzi o grę w karty. Jak twierdzi sam lektor, "grał w nie od momentu, kiedy dał radę je podnieść". Razem z kolegami (Beconem, Tomem i Mydłem) uzbierali 100.000 funtów potrzebnych, aby zagrać u Harry'ego - strasznego gościa, którego co prawda boi się połowa miasta, ale który ma tyle kasy, że Eddie chce koniecznie u niego zagrać. Co właśnie robi. Problem polega na tym, że Harry wie, że Eddie jest mistrzem gry, dlatego pojedynek między nimi nie jest do końca fair, przez co Eddie nie dość, że nie wygrywa, to jeszcze zaciąga kredyt w wysokości 500.000 funtów, które ma spłacić w ciągu tygodnia. Za każdy dzień zwłoki on i jego koledzy zostaną pozbawieni palca, a gdy nie będzie już czego obcinać, to bar ojca Eddiego, JD-ego zostanie im odebrany. Historia, którą przedstawiłem być może jest podobna do wielu, jakie już mieliście okazję zobaczyć. Ale to jest tylko jeden wątek. A wątków w filmie jest... dużo. Oprócz naszych młodych chłopców, mamy jeszcze do czynienia z Harrym, jego "asystentem", który zleca robotę dwóm czubkom z północy, Rory Breakerem - drugą grubą rybą i jego hodowcami trawki, Big Chrisem, pracującym dla Harry'ego jako gość, który zbiera haracze, czy Nickiem, który załatwia różne trefne towary Tomowi i na odwrót. Jednym słowem, tyle ile jest postaci, tyle i wątków. Ale najlepsze jest to, że one wszystkie razem zbiegają się w jedną całość za sprawą kasy i trawki oraz zabytkowym strzelbom. Scenarzyście i zarazem reżyserowi Guyowi Ritchie'emu należy się medal za tę kreację, za ten klimat i za tą fabułę. Przede wszystkim to, co się da zauważyć na pierwszy rzut oka, to jakość filmu. Mamy do czynienia z brudną, szarą, wręcz czarno-białą Anglią. To sprawia, że film łapie klimat odpowiedni do filmu kryminalnego. Bo jakby nie było, cała akcja toczy się wokół kasy, strzelania, zabijania. Tylko panienek brakuje, choć są w filmie dwie. Jedna wiecznie naćpana, a drugą podziwiamy w sumie tylko z tej dolnej, tylnej strony, ale tylko przez moment. Niech jednak Ci, którzy nie znoszą takich filmów, nie będą rozczarowani, bo dialogi prowadzone przez głównych bohaterów są genialne. Choćby scena, w której dwóch czubków z północy siedząc w samochodzie, kłóci się o to, kto ma iść i powstrzymać bezwzględnego Big Chrisa. Przyznać też muszę, że w dialogach jest sporo mięsa, ale to nie przeszkadza, właśnie to jest zabawne i z tego należy się śmiać. Aha, zapomniałem wspomnieć o scenie, w której Winston wraz z kumplami (ten co hoduje trawkę) strzela z wiatrówki do gościa, który stoi z małym, ręcznym działkiem, które w dwie sekundy jest w stanie z przyzwoitego domu zrobić ser szwajcarski. Zgodzę się z tym, że jest to czarna komedia, bo gdy jednemu z bohaterów zostają z premedytacją odstrzelone wszystkie palce, widz ma uśmiech na twarzy. Czy coś mi się w tym filmie nie podoba? Nie. Nie ma takiej rzeczy. Obejrzałem go 1,5 raza i jestem pod wielkim wrażeniem. Zresztą nie tylko ja. W Wielkiej Brytanii "Porachunki" stały się jedną z najbardziej kasowych komedii lat 90., a na całym globie zarobiły 50 mln dolarów. Bo diabeł tkwi w szczegółach. Widz lubi być dopieszczony, przez dialogi, fabułę i ciekawe, wyraziste postacie oraz nieprzewidywalne zakończenie. No i scena z melodią z westernu Sergio Leone. Palce lizać. A aktorzy? No cóż, większość nie jest znana szaremu pożeraczowi popcornu. Ale to działa tylko na korzyść filmu, bo skupiamy się na postaciach, a nie na znanych aktorach. W głowie nie przypominają nam się sceny z innych filmów z danym odtwórcą roli. Jak by nie było takich postaci jest sztuk dwie. Pierwsza to Jason Statham, mi osobiście znany z "Transportera", zresztą ten film to była jego furtka do sukcesu. Po "Porachunkach" grał w 13 filmach, z czego 3 wychodzą w następnym roku. Drugą znaną każdemu postacią jest... muzyk, niejaki Sting. Gra w filmie ojca Eddiego. No cóż, nie jest to rola pierwszoplanowa, nie jest nawet drugoplanowa. Ale miły akcent. Film polecam każdemu, ale nie wiem, czy każdemu się spodoba. To specyficzny film, nie każdy takie lubi, ale robi wrażenie. Naprawdę polecam zobaczyć i wpisać na listę najlepszych filmów, bo "Porachunki" z cała pewnością na to zasługują.