Recenzja filmu

Porachunki (1998)
Guy Ritchie
Jason Flemyng
Nick Moran

Napaść złodzieja

Co byście zrobili, gdybyście musieli w ciągu tygodnia zebrać 500.000 funtów, a nie mielibyście zielonego pojęcia, jak tego dokonać? No cóż, najprościej byłoby napaść na kogoś, kto tyle kasy ma, a
Co byście zrobili, gdybyście musieli w ciągu tygodnia zebrać 500.000 funtów, a nie mielibyście zielonego pojęcia, jak tego dokonać? No cóż, najprościej byłoby napaść na kogoś, kto tyle kasy ma, a gdyby tak napaść na tych, którzy napadają na tych, co mają kasę? Zamotane? To dopiero początek. Ten film jest jak fabularny labirynt. Eddie to młody chłopak, który jest wręcz geniuszem, jeżeli chodzi o grę w karty. Jak twierdzi sam lektor, "grał w nie od momentu, kiedy dał radę je podnieść". Razem z kolegami (Beconem, Tomem i Mydłem) uzbierali 100.000 funtów potrzebnych, aby zagrać u Harry'ego - strasznego gościa, którego co prawda boi się połowa miasta, ale który ma tyle kasy, że Eddie chce koniecznie u niego zagrać. Co właśnie robi. Problem polega na tym, że Harry wie, że Eddie jest mistrzem gry, dlatego pojedynek między nimi nie jest do końca fair, przez co Eddie nie dość, że nie wygrywa, to jeszcze zaciąga kredyt w wysokości 500.000 funtów, które ma spłacić w ciągu tygodnia. Za każdy dzień zwłoki on i jego koledzy zostaną pozbawieni palca, a gdy nie będzie już czego obcinać, to bar ojca Eddiego, JD-ego zostanie im odebrany. Historia, którą przedstawiłem być może jest podobna do wielu, jakie już mieliście okazję zobaczyć. Ale to jest tylko jeden wątek. A wątków w filmie jest... dużo. Oprócz naszych młodych chłopców, mamy jeszcze do czynienia z Harrym, jego "asystentem", który zleca robotę dwóm czubkom z północy, Rory Breakerem - drugą grubą rybą i jego hodowcami trawki, Big Chrisem, pracującym dla Harry'ego jako gość, który zbiera haracze, czy Nickiem, który załatwia różne trefne towary Tomowi i na odwrót. Jednym słowem, tyle ile jest postaci, tyle i wątków. Ale najlepsze jest to, że one wszystkie razem zbiegają się w jedną całość za sprawą kasy i trawki oraz zabytkowym strzelbom. Scenarzyście i zarazem reżyserowi Guyowi Ritchie'emu należy się medal za tę kreację, za ten klimat i za tą fabułę. Przede wszystkim to, co się da zauważyć na pierwszy rzut oka, to jakość filmu. Mamy do czynienia z brudną, szarą, wręcz czarno-białą Anglią. To sprawia, że film łapie klimat odpowiedni do filmu kryminalnego. Bo jakby nie było, cała akcja toczy się wokół kasy, strzelania, zabijania. Tylko panienek brakuje, choć są w filmie dwie. Jedna wiecznie naćpana, a drugą podziwiamy w sumie tylko z tej dolnej, tylnej strony, ale tylko przez moment. Niech jednak Ci, którzy nie znoszą takich filmów, nie będą rozczarowani, bo dialogi prowadzone przez głównych bohaterów są genialne. Choćby scena, w której dwóch czubków z północy siedząc w samochodzie, kłóci się o to, kto ma iść i powstrzymać bezwzględnego Big Chrisa. Przyznać też muszę, że w dialogach jest sporo mięsa, ale to nie przeszkadza, właśnie to jest zabawne i z tego należy się śmiać. Aha, zapomniałem wspomnieć o scenie, w której Winston wraz z kumplami (ten co hoduje trawkę) strzela z wiatrówki do gościa, który stoi z małym, ręcznym działkiem, które w dwie sekundy jest w stanie z przyzwoitego domu zrobić ser szwajcarski. Zgodzę się z tym, że jest to czarna komedia, bo gdy jednemu z bohaterów zostają z premedytacją odstrzelone wszystkie palce, widz ma uśmiech na twarzy. Czy coś mi się w tym filmie nie podoba? Nie. Nie ma takiej rzeczy. Obejrzałem go 1,5 raza i jestem pod wielkim wrażeniem. Zresztą nie tylko ja. W Wielkiej Brytanii "Porachunki" stały się jedną z najbardziej kasowych komedii lat 90., a na całym globie zarobiły 50 mln dolarów. Bo diabeł tkwi w szczegółach. Widz lubi być dopieszczony, przez dialogi, fabułę i ciekawe, wyraziste postacie oraz nieprzewidywalne zakończenie. No i scena z melodią z westernu Sergio Leone. Palce lizać. A aktorzy? No cóż, większość nie jest znana szaremu pożeraczowi popcornu. Ale to działa tylko na korzyść filmu, bo skupiamy się na postaciach, a nie na znanych aktorach. W głowie nie przypominają nam się sceny z innych filmów z danym odtwórcą roli. Jak by nie było takich postaci jest sztuk dwie. Pierwsza to Jason Statham, mi osobiście znany z "Transportera", zresztą ten film to była jego furtka do sukcesu. Po "Porachunkach" grał w 13 filmach, z czego 3 wychodzą w następnym roku. Drugą znaną każdemu postacią jest... muzyk, niejaki Sting. Gra w filmie ojca Eddiego. No cóż, nie jest to rola pierwszoplanowa, nie jest nawet drugoplanowa. Ale miły akcent. Film polecam każdemu, ale nie wiem, czy każdemu się spodoba. To specyficzny film, nie każdy takie lubi, ale robi wrażenie. Naprawdę polecam zobaczyć i wpisać na listę najlepszych filmów, bo "Porachunki" z cała pewnością na to zasługują.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Review(title=O tym, jak narodził się angielski mistrz kina gangsterskiego..., teaser=null, content=Kto jest uznawany za mistrza tego typu filmów? Wielu będzie stało murem za [person=153]Coppolą[/person], nic dziwnego, w końcu trylogia "[film=1089]Ojca chrzestnego[/film]" jest czymś perfekcyjnym, o czym świadczy choćby ścisła czołówka w rankingu na najlepsze filmy Filmwebu. Jednak nie o takie kino mi chodzi. Myślę o [person=111]Quentinie Tarantino[/person]. Przedstawia historie kryminalistów niezwykle wymownie, opowiada bez przekraczania granicy dobrego smaku, jego filmy mają niepowtarzalny urok. Jednak od premiery "[film=747]Porachunków[/film]" wiadomo, że przybył mu niezwykle groźny konkurent, rodem z Anglii. A nazywa się [person=11763]Guy Ritchie[/person]. Eddy ([person=6551]Nick Moran[/person]) po mistrzowsku gra w pokera, dlatego wraz z trójką przyjaciół: Baconem ([person=6552]Jason Statham[/person]), Tomem ([person=3613]Jason Flemyng[/person]) i Soapem ([person=6550]Dexter Fletcher[/person], ostatnio widywany na planie "[film=264522]Hotelu Babylon[/film]") zbierają sto tysięcy dolarów by Eddy mógł zagrać u Harry'ego "Hatcheta" ([person=6557]P.H. Moriarty[/person]) o naprawdę dużą kasę. Przegrywa. I wraz z kumplami mają tydzień na zdobycie pół miliona zielonych... jednocześnie Harry chce zdobyć, oczywiście bez zbędnych kosztów, dwa bardzo cenne muszkiety. Wynajmuje rękoma Barry'ego the Baptista ([person=6556]Lenny McLean[/person]) dwójkę złodziei by okradli właściciela strzelb... Sąsiedzi Eddy'ego postanowili obrobić kilku studentów hodujących trawkę. Nie wiedzą, że stoi za nimi miejscowy czarnoskóry mafioso... Wszystkie, z pozoru niezbyt powiązane ze sobą historie, powoli zaczynają się coraz bardziej zazębiać  i łączyć się w jedną, niezapomnianą historię... I niech mi ktoś zaprzeczy - czy "[film=747]Porachunki[/film]" nie przypominają "[film=1039]Pulp Fiction[/film]" [person=111]Tarantino[/person]? Bardzo podobne przedstawienie postaci i akcji, tylko zamiast plansz z napisami zapowiadającymi akcję [person=11763]Ritchie[/person] wykorzystał narratora opisującego postacie i akcję. Narratora miejscami bardzo sarkastycznego i nie oszczędzającego kilku kpin i uwag skierowanych pod adresem bohaterów. W obu filmach schemat akcji jest podobny - kilka luźno powiązanych historii, swobodnie opowiedzianych, bez nacisku na ciągłą akcję i niemalejące napięcie, bez niesamowitej powagi a z lekkim mrugnięciem oka puszczonym do widza. Ale czy to oznacza, że Anglik kopiuje warsztat kina Amerykanina? Nie. "[film=747]Porachunki[/film]" wbrew pozorom nie są filmem dialogów jak większość dzieł [person=111]Tarantino[/person]. Oczywiście, cały czas rozmowy postaci odgrywają ważną rolę, lecz [person=11763]Guy Ritchie[/person] zdecydowanie większy nacisk położył na to, co widzimy. To, co słyszymy, schodzi na drugi plan, niezbędny, lecz nie najważniejszy. Bardzo często zobaczymy na tyle wymowne kadry, że bez najmniejszego komentarza jesteśmy pewni o co w tym wszystkim chodzi. W tych momentach widać najlepiej największą zaletę filmu - zdjęcia i montaż. Zachwyca. Tu nie ma sugestywnych scen. Tu każdy kadr, każda sekunda, każde ujęcie posiada w sobie coś, czym jest w stanie zahipnotyzować widza. Nie wierzycie, chcecie przykładów? Mistrzowskie przedstawienie emocji i niepewności na twarzy Eddy'ego podczas gry. Świetnie poprowadzone zabawa z perspektywą, jak choćby w scenie z wyciągniętym palcem. [person=11763]Ritchie[/person] wyraźnie daje nam znać, że jest jednym z niewielu obecnych we współczesnym kinie wizjonerów, którzy wiedzą co i w jaki sposób chcą nakręcić... Ale kimże byłby nawet najlepszy wizjoner bez aktorów umożliwiających mu ekspresję i urzeczywistnienie swoich marzeń? Kolejna zaleta Anglika. Nie myli się przy doborze obsady, często złożonej nie tylko z gwiazd światowego formatu, ale również aktorów rozpoczynających swoją drogę na szczyt, jak debiutujący na dużym ekranie [person=6552]Jason Statham[/person]. I tak mamy Eddy'ego, granego przez [person=6551]Nicka Morana[/person], również dopiero na początku drogi po najwyższe uznanie, pewnego siebie cwaniaka, któremu niespodziewanie się powinęła noga, mamy nikogo innego jak gwiazdę światowego formatu, co prawda nie filmową, lecz przemysłu muzycznego, [person=6555]Stinga[/person], w epizodycznej roli ojca Eddy'ego, właściciela baru, który ma gdzieś problemy syna, mamy pozostałą trójkę kumpli, wymienionego [person=6552]Stathama[/person] jako drobnego handlarza niezbyt legalnym towarem, Grubego Toma - [person=3613]Jason Flemyng[/person] - który wcale gruby nie jest, ale bardzo go to przezwisko irytuje i jedynego zarabiającego w uczciwy sposób, stąd jego "czysta" ksywa Soapa ([person=6550]Dexter Fletcher[/person]). Jest Harry ([person=6557]P.H. Moriarty[/person]) i jego dwóch pracowników, Barry ([person=6556]Lenny McLean[/person]) i Duży Chris (również debiutujący i również bardzo znany dziś [person=6554]Vinnie Jones[/person]) wraz z synkiem, Małym Chrisem ([person=6560]Peter McNicholl[/person]), dwóch złodziei, czterech studentów, ich bossa... Wszyscy, bez wyjątku, nawet jeśli pojawiają się na ekranie na chwilę, zapadają w pamięć i dokładają swoją cegiełkę do misternego pałacu zbudowanego przez [person=11763]Ritchiego[/person]. Jednocześnie wyłania się największy (jedyny...?) grzech filmu. Postaci jest dużo. Bardzo dużo. Bardzo różnych. Na początku ciężko zorientować się, kto jest kim, całe szczęście z biegiem czasu wszystko się upraszcza i widz może w pełni zaangażować się w film, nie rozmyślając nad powiązaniami między bohaterami. "[film=747]Porachunki[/film]" są pięknym inicjałem postawionym na początku kariery angielskiego reżysera i scenarzysty. Pierwsza część swoistej gangsterskiej trylogii (z kontynuacjami, utrzymanymi w podobnej konwencji, lecz niezwiązanymi scenariuszowo z pierwszą częścią, w postaci "[film=1326]Przekrętu[/film]" i "[film=441997]Rock'N'Rolli[/film]") jest filmem świetnym, wyraźnie zapowiadającym narodziny jednego z największych współczesnych reżyserów. Z perspektywy czasu jestem gotów zaryzykować stwierdzenie, że [person=11763]Guy Ritchie[/person] stworzył tylko jeden film lepszy od "[film=747]Porachunków[/film]", wspomniany "[film=1326]Przekręt[/film]"...  , filmId=747, trustedReviewer=false, seasonNumber=null, reviewUserNick=Kruczysko, author=null, date=null, authorId=null, user=null, reviewRating=null, film=, season=null)
Kto jest uznawany za mistrza tego typu filmów? Wielu będzie stało murem za Coppolą, nic dziwnego, w końcu... czytaj więcej