Recenzja filmu

Pozdrowienia z raju (2012)
Brillante Mendoza
Isabelle Huppert
Katherine Mulville

Porywacze i porwani

Reżyserowi "Kinatay" oprócz portretowania grupy uprowadzonych obcokrajowców udało się pokazać "perwersję wojny".
Tegoroczny konkurs główny na 62. Festiwalu Filmowym w Berlinie od początku miał swoich faworytów. Na pewno jednym z najbardziej oczekiwanych obrazów konkursowych był najnowszy film Brillante Mendozy, filipińskiego reżysera nagrodzonego za reżyserię w Cannes.

"Captive" jest rodzajem dziennika uprowadzenia grupy zakładników przez filipiński oddział partyzancki. Jeńcy zostają porwani pod osłoną nocy. Brutalni żołnierze najpierw ich okradają, następnie siłą transportują na statek. Każda z zatrzymanych osób ma na sobie jedynie odzież i buty. Porywacze wychwalają Allaha i odwołują się do Koranu. Pochodzą z radykalnego ugrupowania islamskiego Abu Sayyafa. Nazywają siebie "Ruchem Islamskim" i walczą o stworzenie niezależnej i niepodległej prowincji na terenie Filipin. Porwanie jest jednym ze sposobów szybkiego zarobienia pieniędzy. Jednocześnie "wojownicy", przetrzymując obcokrajowców, zwracają na siebie uwagę Zachodu. Tym razem atak jest wymierzony w urzędników banku. Niestety, potencjalne ofiary wcześniej opuściły wyspę. Zamiast nich wśród uprowadzonych są turyści i katoliccy pracownicy socjalni.

Porwani pochodzący z różnych krajów są zmuszani do nadawania komunikatów o swoim uprowadzeniu, które mają przyśpieszyć przekazanie okupu. Wśród nich znajduje się francuska pracownica społeczna, żarliwa chrześcijanka Thérèse (Isabelle Huppert). Przez kilkaset dni Mendoza praktycznie "śledzi" jeńców. Ciągłe ataki wojskowe, w trakcie których nikt nie dba o życie porwanych, dla terrorystów wydają się codziennością. Spokój odnajdują jedynie w dżungli. Wykupują sobie opiekę miejscowej ludności, stąd wizyty w szpitalach i szkołach. W miarę upływu czasu partyzancki przywódca ogłasza kodeks porwanego. Jeśli jesteś jeńcem Abu Sayyafa, możesz umrzeć, przejść na Islam albo wykupić swój spokój.

Przy "Captive" rzeczywiście można przyjąć, że Mendoza zrobił film będący rodzajem manifestu o podłożu politycznym, w którym liczy się przede wszystkim odpowiedzialność twórcy za otaczającą rzeczywistość. Można również potraktować "Captive" jako klasyczny film "o porwaniu", w którym punkt po punkcie ofiary przechodzą etapy upokorzeń, aby w końcu odnaleźć ukojenie. W obu przypadkach "przeszkadza" forma. Mendoza obserwuje zwierzęta w dżungli, uwalnia wyobraźnię, aby zwizualizować halucynację jeńców i co jakiś czas rozbija pompatyczne deklaracje swoich bohaterów za pomocą pojedynczych obrazów, które doprowadzają relację porwanych i porywających do absurdu. Reżyserowi "Kinatay" oprócz portretowania grupy uprowadzonych obcokrajowców udało się pokazać "perwersję wojny". W przypadku Mendozy (wbrew oczekiwaniom wielu) nie polega ona na ciągłym atakowaniu widza gigantycznymi dawkami przemocy. Chodzi przede wszystkim o odegranie spektaklu, który ma bardzo określony podział ról, kluczowe momenty, schematy, których oczekują nie tylko widzowie, ale przede wszystkim porwani. W tym wszystkim tkwi "biała" kobieta, Thérèse, pieczołowicie wczuwająca się w rolę porwanej, w której nadal pozostały resztki kolonialnych stereotypów podsycane dodatkowo żarliwą wiarą w niezwyciężonego Chrystusa. W końcu w atmosferze zagrożenia życia wszyscy nagle zaczynają liczyć jedynie na Wszechmogącego.

Dogadywanie kwestii okupu to w filmie Mendozy rozmowa przez telefon przy porannej kawie. Podobnie nagrywanie taśm, na których ofiary proszą o pomoc. Wszystko ma swoje miejsce i swój czas. Podobnie jak każdy jeniec ma określoną cenę, która trzeba zapłacić, żeby wrócić do swojej "zachodniej" rzeczywistości.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones