Recenzja filmu

Q (2011)
Laurent Bouhnik

Q....ski film!

Seks do kina przedostawał się całkiem szybko. Poszczególne etapy przekraczania granic w tematyce filmowej płynęły bardzo sprawnie. Pewnego dnia wtargnął z wielką siłą, legitymując się literkami
Seks do kina przedostawał się całkiem szybko. Poszczególne etapy przekraczania granic w tematyce filmowej płynęły bardzo sprawnie. Pewnego dnia wtargnął z wielką siłą, legitymując się literkami "xxx" i ludzie jakoś do tego przywykli. Do fuzji hardcore'u z kinem mainstreamowym nie doszło, ale społeczność była gotowa na to, by seks stał się formą narracji na dużym ekranie. Pojawił się sztywny podział na erotykę i pornografię, by raz na zawsze odróżnić seks symulowany od tego, który miał miejsce na serio przed kamerami. Spowodowało to zapotrzebowanie na wzmożoną erotykę, której z rozkoszą sprostać chciała obecna śmietanka Hollywoodu ("Nagi instynkt", "9 i pół tygodnia").

Z czasem jednak, kiedy już echa post-hipisowskiej młodzieży ucichły, a lata 80. pełne golizny, zaczęły z powrotem zakładać ciuszki w latach 90., rozpoczęła się nowa moda w kinie na ścieranie się symulowanego seksu z tym prawdziwym. Po roku 2000. jesteśmy świadkami coraz to bardziej odważniejszych filmów, prym co prawda wiodą tutaj grzeszni Francuzi, ale powolutku fellatio czy inne praktyki seksualne, zyskują sobie aprobatę w kinie powszechnym, a co za tym idzie i nasze genitalia powoli dostają się pod objęcia najnowszych technologii. "Q" jest tylko jednym z przykładów, całej gołej prawdy, niestety równie tajemniczy tytuł filmu kroczy wspólną ścieżką z równie enigmatyczną fabułą.

Film otwiera festiwal rozmawiających ze sobą, wilgotnych wagin (no dobrze kobiet... ale twarzy to my tam nie zobaczymy), a za główny temat dyskusji rzecz jasna robią relacje seksualne z mężczyznami. Niedługo później mamy ten sam dialog tym razem w nieco mniej jazgotliwym, kameralnym, męskim gronie. W zasadzie nie dzieje się nic. Losy kilku postaci ścierają się ze sobą, a celem tych relacji jest jedynie.... zrobienie sobie dobrze. Cel jakby nie patrzeć jest szczytny, bowiem jedną z postaci jest mężatka, która boi się zbliżenia z ukochanym mężem oraz wychowywane pod kloszem dziewczę, nie potrafiące przyznać się do tego, że marzy o stracie dziewictwa ze swym oddanym (a jakże!) chłopakiem, na co dzień pracującym jako mechanik. Tymże sfrustrowanym bohaterom z pomocą przybywa dobra wróżka, seksualne zwierzę o kasztanowych włosach o imieniu Cecile. Cecile gdyby mogła uzdrowiłaby seksualnie całą Francję, ale jako, że w zamian chce twardego i ostrego seksu, musi zadowolić się wyłącznie zbliżeniem z chłopakiem (status ich związku: to skomplikowane), który nie pali się do tego, by poczynić nie małe spustoszenie w jej ogródku rozkoszy.

Niestety dzisiaj kino mainstreamowe szokować już nie może. Jeśli już chce, najczęściej jest to desperacko wysublimowana, niestety prostacka w swoim efekcie końcowym przemoc, nierzadko o podłożu seksualnym. Przesłanie "Q" jest szczytne, bowiem nikt tu się nie poddaje seksualnej przemocy, a cały arsenał praktyk łóżkowych jest miły dla oka. Niestety, zarówno ekipa aktorów, jak i fabuła na zasadzie "ni przypiął, ni przyłatał" stacza ten film na dno. Wszystko, co ma tutaj miejsce w zasadzie nie ma żadnego, większego sensu. Doczepianie tutaj ideologii mija się z celem. Film Laurenta Bouhnika to multum postaci, które miotają się to tu to tam, a każdy ma jakiś problem w relacji kobieta - mężczyzna. Nie ma tutaj nadziei, na związek nie oparty wyłącznie na chorobliwej obsesji konsumpcji. O ile seks uznaję za fundamentalną wartość każdego związku, o tyle przesłanie "Q" co najwyżej brzmi: pielęgnuj swoje życie seksualne, aby zaludnić umierającą matkę ziemię, bowiem nikt tu nie zabawia się z prezerwatywą, czy nie łyka co 10 sekund pigułki antykoncepcyjnej. "Q" to pornografia (współczesna) pełną gębą, gdyż przypomina fabularnie co trzeci film gatunku, w którym oprócz regularnego porno coś się dzieje obok, ale większego znaczenia dla filmu nie ma.

Niestety nawet jeśli "Q" nazwiemy regularnym porno, to otrzymamy szkaradny z gatunku "xxx" film,  w którym co chwilę wszyscy trzymają żądzę w gotowości, ale powstrzymuje ich fabuła siląca się na jakąś ambicję. W międzyczasie możemy się nawet uśmiechnąć. Zawsze to lepsze niż zaśnięcie z nudów. Więc w zasadzie "Q" nie jest ani wysublimowaną erotyką, ani tym bardziej interesującym porno.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones