Recenzja filmu

Rok 1612 (2007)
Władimir Chotinienko
Pyotr Kislov
Artur Smolyaninov

1612- Kroniki Polskiej Potęgi.

Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że moja recenzja zdradza znaczną część fabuły, ale to nie fabuła jest w tym filmie najistotniejsza. "1612- Khroniki Smutnogo vremeni" Władimira Chotinienki
Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że moja recenzja zdradza znaczną część fabuły, ale to nie fabuła jest w tym filmie najistotniejsza. "1612- Khroniki Smutnogo vremeni" Władimira Chotinienki miałem okazję obejrzeć zaraz po oficjalnej premierze. Podchodziłem do tej produkcji z mieszanymi uczuciami, choć przyznam, że przeważała w nich cicha, choć wyraźna nadzieja na to, że film mimo przekłamań historycznych pozwoli na obejrzenie choć cząstki dawnej świetności Polski, zarysowanej w spektakularnych scenach zbiorowych (nade wszystko batalistycznych, choć nie tylko); nawet jeśli miałyby być to sceny ostatecznie kończące się naszym niepowodzeniem. Ta nadzieja mnie nie zawiodła. Najbardziej antypolskim motywem był lecący przed filmem zwiastun "Tarasa Bulby", ale to już zagadnienie na osobną dyskusję. Film należy traktować jako produkcję rozrywkową z lekką nutką propagandy, świadczy o tym wszystko od wprowadzenia wątków fantastycznych, przez ahistoryczne przedstawienie zdarzeń i nagromadzenie dobrze znanych motywów i rozwiązań fabularnych, aż po dobór i sposób wykreowania postaci. Chciałbym przy tym zaznaczyć, że nie utożsamiam pojęcia "kino rozrywkowe", z kinem prymitywnym, typowo komercyjnym, takim, jakie w przytłaczającej większości prezentuje kino hollywoodzkie. Dużą zaletą filmu jest wartka akcja. Szybkie i sprawne poprowadzenie fabuły przez reżysera sprawia, że ani na chwilę nie odczuwamy nudy. Oczywiście ktoś mógłby spojrzeć na drugą stronę tego niewątpliwego medalu i dopatrzeć się w tak szybkiej i brawurowej akcji spłycenia przekazu, trywializacji treści etc.. Ja osobiście nie uważam tego za zarzut. Jest to, jak już pisałem wcześniej, kino rozrywkowe i dla takiego kina lepiej konsekwentnie trzymać się swojej konwencji i jeżeli przekazywać jakieś wartości, to bardzo ogólnikowo, niż próbować na siłę "wcisnąć" coś głębokiego. Takie "wciskanie" prowadzi z reguły tylko do śmieszności i psuje obraz całości (vide pseudofilozoficzne wynurzenia w drugiej i trzeciej części "Matrixa" i rozważanie, czy my jesteśmy uzależnieni od maszyn, czy odwrotnie, prodemokratyczny bełkot w "Zemście Sithów" etc.). Co prawda zdarzały się filmy z bardzo głęboką treścią i przesłaniem, a jednocześnie posiadające wartką akcję, bardzo szybką narrację etc. (vide "Siedmiu Samurajów), ale nie każdy może być Akirą Kurosawą. No i nie bycie Kurosawą nie czyni nikogo ipso facto słabym reżyserem. Z tego samego powodu nie czyniłbym zarzutu z poruszenia w filmie zbyt wielu wątków na raz. Skoro głównym zadaniem filmu jest zapewnienie rozrywki, to umieszczenie tylu wątków należy oceniać w kontekście tego zadania (i tu sprawdza się to świetnie). Gdyby głównym zadaniem filmu było skłonienie do przemyśleń, przekazanie prawdy historycznej, czy jakiś istotnych treści, to sam byłbym pierwszym, który z takiego zabiegu uczynił by zarzut. Kolejną niewątpliwą zaletą filmu są kreacje aktorskie. Najlepszą w całym filmie i moim zdaniem najlepszą w dotychczasowej karierze tego aktora, jest kreacja Michała Żebrowskiego, za którym dotychczas nie przepadałem. Spotkałem się z informacjami, jakoby grana przez Żebrowskiego postać miałaby być karykaturą Hetmana Wielkiego Koronnego Jana Karola Chodkiewicza. Ja w tej postaci nic karykaturalnego nie spostrzegłem. Jest ona niezwykle wiarygodna, wzbudza żywe emocje i nie pozwala pozostać obojętnym wobec fikcyjnego "Jaśnie Pana Hetmana". Oczywiście emocje te mogą być skrajnie różne, w zależności od punktu odniesienia. Dla Rosjan, szczególnie tych z nizin społecznych, będzie to z pewnością uczucie głębokiej i szczerej nienawiści ("z nizin" to nie jakaś wycieczka polityczna, czy złośliwość, ale konsekwencja faktu, że "Hetman" wypomina wielokrotnie głównemu bohaterowi, że jest mużykiem i mówi o tym fakcie z wyraźną pogardą). Dla mnie jest to sympatia dla odważnego i barwnego bohatera, walczącego za Wielką Polskę, choć nie wolnego od wad i namiętności. Z zachowaniem pewnych zastrzeżeń natury moralnej można się z tą postacią utożsamić, zżyć. Sprawia wrażenie surowego wobec wroga, ale odważnego i lojalnego, wyśmienitego towarzysza broni i dowódcę dla swoich podwładnych. Największą zaletą gry Żebrowskiego jest to, że jej nie widać. Nie widać, tego, że postać jest grana. Ona po prostu jest na ekranie, niczym bohater z krwi i kości. Właściwie odnoszę wrażenie, że ma coś w sobie i z Polaka i z Rosjanina. Przypomina to jednego z braci Karamazow, o którym jego kochanka wypowiada zdanie, że jest, jak Rosja- silny, namiętny, nieprzewidywalny (nie mam tekstu przed sobą, więc jest to jedynie cytat z pamięci mogący coś przekręcać, ale myślę, że oddający dość wiernie sens). Uwagę zwracają także kreacje innych, nierosyjskich aktorów: Ramona Langi, jako walczącego po stronie Polaków hiszpańskiego kawalera- szlachcica, jednocześnie awanturnika i hazardzisty Alvaro Borcha, oraz Gabriele Ferzettiego, który wcielił się w rolę bezimiennego Kardynała. Podczas gdy postać tego ostatniego jest właściwie epizodyczna, to Ramon Langa zagrał najbarwniejszą i po "Hetmanie" najbardziej intrygującą postać w całym filmie. Wielka szkoda, że postać ta dość szybko ginie, ginie nim w pełni zdoła rozwinąć swoje skrzydła. Ale gdyby nie ten fakt, to główny rosyjski bohater nie byłby tak atrakcyjny. Sam wątek hiszpańskiego awanturnika walczącego po stronie Polski przeciw Rosji nadawałby się na osobny film, lub nawet serial, a pewnie i nie jedną powieść można by w oparciu o ten wątek napisać. Jedyną znaczącą żeńską postacią w filmie była Ksenia Godunowa grana przez Wiolettę Dawidowską. Postać zagrana rewelacyjnie, z wdziękiem pokazująca piękno prawdziwej słowiańskiej urody zarówno w wydaniu skromnym, jak i nieco bardziej wyzywającym, choć bez taniej erotyki. Miałem jednak poczucie, że w niektórych scenach była jakby "nieobecna", ale to chyba wnikało raczej z charakteru granej przez nią postaci, niż z braku umiejętności aktorskich. Carjewna była zawsze bardziej przedmiotem niż podmiotem i motorem napędowym akcji. Przedmiotem pożądania ze strony "Jaśnie Pana Hetmana" i "Hiszpańca", przedmiotem nienawiści i pogardy ze strony prostego ludu rosyjskiego, przedmiotem współczucia ze strony "Pustelnika". Z roli tak pojmowanego "przedmiotu" wywiązała się Dawidowa znakomicie, a do tego była niewątpliwym ornamentem całego filmu, tym bardziej, że większość kobiet, jakie w różnych mniej lub bardziej epizodycznych rolach w nim występowały, mówiąc najdelikatniej, urodą zazwyczaj nie grzeszyło (wyjątkiem jest króciutka, retrospektywna scena kąpieli). Kreacja głównego rosyjskiego bohatera filmu- "Hiszpańca" vel Andriejki nie przemówiła do mnie specjalnie. Nie chodzi o to, że dostrzegłem, jakieś większe błędy w jego grze aktorskiej. Nie. Od strony czysto "technicznej"; zagrał bardzo dobrze. Po prostu nie przemówiła do mnie ani stworzona przez scenarzystę i reżysera postać, ani sposób i maniera jej zagrania. Stało się to, czego się obawiałem już po pierwszym obejrzeniu trailera- Andriejka to rosyjski odpowiednik granego prze Deepa pirata z Karaibów. Postać stworzona specjalnie pod gusta komercyjnej widowni, być może nawet z myślą o tej zachodniej. I właśnie dlatego tak szybko ginie Hiszpan- po to, żeby jego stroje i tożsamość mógł sobie przywłaszczyć Andrejka, zwany później przez większość filmu "Hiszpańcem". Ciekawie wypadł też adiutant "Jaśnie Pana Hetmana". Cała strona techniczna przedstawia się bez zarzutu. Muzyka stanowi dobre tło dla wydarzeń rozgrywających się na ekranie i przyjemnie się jej słucha, choć nie ma tam fragmentu, który pozostawał by na dłużej w pamięci i który można by uznać za wybitny. Efekty gore stoją tu na bardzo wysokim poziomie. Wszystkie zwłoki, wnętrzności, okaleczenia, zmasakrowania, poszatkowania etc. zostały przedstawione tu z medyczno- sądową dokładnością, rzec by można wręcz z "chirurgiczną". Nie ma tu przy tym nadmiernego epatowania "krwią i flakami", a jedynie realistyczne oddanie warunków pola bitwy (choć same bitwy już tak realistyczne nie były, przynajmniej od strony historycznej, ale o tym później). Zawsze w tego typu produkcjach drażniło mnie unikanie za wszelką cenę pokazywania krwawych scen. Ktoś padał, coś wybuchało, ale nie było widać tego z bliska. Widzieliśmy eksplozje (z reguły zupełnie nienaturalną i nieprzystającą do tego, co miała imitować- skutek używania podobnych materiałów do różnych eksplozji) i później jej efekty- spalona ziemia, zgliszcza, ciała z reguły odwrócone twarzami do gleby, aby nic nie było widać. Były to efekty skąpstwa, nieudolności i leniwości twórców, które oni tłumaczyli najczęściej troską o młodszych widzów i zapobieganiem nadmiernej agresji i przemocy u tychże. Moim skromnym zdaniem mogło to co najwyżej mieć skutek odwrotny do zmierzonego. Łatwiej jest się zdecydować na przemoc jeśli nie widzi się jej skutków (poszarpanych zwłok, oderwanych kończyn etc.), a jedynie latające tandetne manekiny pokropione keczupem. Ale mniejsza o to. I tak już za bardzo zboczyłem z głównego tematu. Największym atutem obrazu Chotinienki są sceny zbiorowe, głównie batalistyczne, choć nie tylko. Jedna z początkowych scen jest tego najlepszym przykładem. Rok Pański 1610. Patriarcha ogłasza polskiego królewicza Władysława nowym carem Wszechrusi. Jeden z bojarów krzyczy "Sława Gosudaru Władysławu!!". Z gardeł nieprzebranego zdawałoby się tłumu wyrywa się to piękne starosłowiańskie pozdrowienie: "Sława, sława!!!", wszystko przy akompaniamencie werbli i ogłuszającym huku salw z niezliczonych armat, a całe zgromadzenie oskrzydlone jest kordonem husarii. Im dalej tym lepiej. Polska artyleria ostrzeliwująca mury miejskie robi wrażenie zarówno przy ostrzale rozproszonym, jak i skoncentrowanym ("Wsie puszki na worota!"). I nie przeszkadza nawet fakt, że w rzeczywistości to my byliśmy stroną obleganą, a nie oblegającą. Nie przeszkadza, że ostatecznie się wycofujemy (co nawet po nieudanym szturmie na miasto, zważywszy na miażdżącą przewagę w artylerii byłoby absurdem). A nie przeszkadza dlatego, że ten odwrót jest spektakularny i majestatyczny, dumny szur husarskich chorągwi odjeżdża, a ich białe pióra pięknie kontrastują z czerwienią płonących budynków podgrodzia. Ostatnia scena batalistyczna, choć jest całkowitym historycznym (taka bitwa nigdy nie miała miejsca, a husaria nie brała udziału w klęsce 1612) i militarnym (najlepsza kawaleria ówczesnego świata pokonana przez jakąś dziwaczną zbieraninę na koniach) absurdem, wymysłem scenarzysty Arifa Alijewa; to robi piorunujące wrażenie. Ta scena (szkoda, że taka krótka!) po prostu miażdży swoją monumentalnością, spektakularnością i precyzją wykonania. Ekranizacja "Ogniem i Mieczem" może się schować i to bardzo głęboko- to nie ta liga i nie warto tego nawet porównywać. Szarża husarii na długo zapada w pamięć. Szarżujący ocean skrzydlatej furii. To po prostu trzeba zobaczyć, wstrzymać na chwilę oddech i zachwycić się pięknem najlepszej jazdy wszechczasów. No i przymknąć oko na jej późniejszą rzekomą klęskę i potraktować to jako humorystyczny przejaw propagandy. Husaria stanowi najbardziej charakterystyczny i najbardziej "ozdobny" element całego obrazu. Przez cały czas otacza ją zimny, surowy majestat, nimb tajemniczości, jakaś ledwie dostrzegalna poświata nieziemskości, nadprzyrodzoności. Te cechy sprawiają, że wielu zachodnich widzów może zainteresować się tą formacją, a co za tym idzie naszą historią, tradycją, kulturą. Jedynym błędem technicznym są zbyt krótkie husarskie kopie, ale należy żywić nadzieję, że Mel Gibson postara się przy "Victorii" o lepsze ;-) . Z innych, niespektakularnych scen, szczególnie spodobały mi się dwie. Jedna z retrospekcji, gdy wojska polskie wkraczają do posiadłości rodziny Godunowów i młody syn nieżyjącego już wówczas cara Borysa Godunowa krzyczy, żeby go zostawić i, że jest carem: "ja car", a Żebrowski podchodzi do niego, sprowadza go do parteru, kładzie bucior na jego szyi i miażdży krtań (to chyba miał przedstawiać dziwny i gwałtowny ruch buciora- w każdym razie zabija go) po czym stwierdza: "był car". Inna scena to ta ze zwiastuna filmowego: "Mama, anioły! Anioły, anioły!", po czym, jak nie trudno się domyślić, okazuje się, że nie takie znowu anioły z nich ;-) No chyba, że biblijne anioły śmierci. Jak już wspomniałem wcześniej, nie mamy do czynienia z Kurosawą, więc nie obędzie się i bez dziegciu. Na minus temu filmowi należy zaliczyć cały motyw fantastyczno- baśniowy. Jest tu dosłownie wszystko: jednorożec, gadające ryby, duch zabitego Hiszpana, magiczne kręgi, laleczki a la voodoo, przeklęta dziewczynka, magiczna księga i jasnowidz. Wszystko to się pojawia i znika, nie biorąc w zasadzie żadnego udziału w akcji (no może poza duchem Hiszpana). Wszystkie te wątki sprawiają wrażenie dodanych na siłę, dla uatrakcyjnienia filmu, szczególnie w oczach młodszych widzów. Największą rolę odgrywają oczywiście jednorożec i "Pustelnik"- jasnowidz. Starzec, (zapewne nie przypadkowo), przypomina Gandalfa z "Władcy Pierścieni" i pewnie sam nie może się zdecydować, czy jest prawosławnym mnichem czy pogańskim magiem. Jednorożec występuje co chwile i jak ktoś napisał "symbolizuje wszystko". Mamy tu do czynienia nie tylko z samym jednorożcem, ale też ze snami o nim, z jego "świątynią", jego rogiem (prawdziwym posiadanym najpierw przez cara Dymitra, później przez hiszpańskiego awanturnika, a na końcu przez "Hiszpańca"), drewnianym, jaki Ksenia Godunowa ofiaruje młodemu Andrejce, jego rzeźbami w posiadłości Godunowów, jego wyobrażeniami przedstawionymi na zbroi Hiszpana etc.. Nie jestem zagorzałym przeciwnikiem dodawania jakichkolwiek wątków fantastycznych do tego typu filmów. Po prostu uważam, że w tym przypadku się nie udało. Fantastyka nie komponuje się tu z całością obrazu, a sprowadza się w głównej mierze do roli "przerywników". Można było pójść na całość i dodać mityczne stwory biorące bezpośrednio udział w akcji, może nawet walczące w bitwach, albo najlepiej zminimalizować ich występowanie i ograniczyć do sfery snów, mających znaczenie symboliczne. Tu widać, że reżyser i scenarzysta nie mogli się zdecydować. Można też było zaryzykować i pójść w stronę horroru, może thrillera w stylu Davida Lyncha. Rozwinąć wątek przeklętej laleczki i dziewczynki, wątek snów, retrospekcji, przebłysków, ale to już tylko moje prywatne dywagacje. Skoro wspomnieliśmy o symbolice, to trzeba powiedzieć, że jest jej w filmie dużo więcej i nie ogranicza się ona bynajmniej do strefy fantastycznej. Po scenie z trailera ze słynnym okrzykiem "Scheisse!" następuje potężna eksplozja i jej skutki (przedstawione, ze wspomnianą wyżej chirurgiczną precyzją). Na końcu tej sceny widać pędzącego w siną dal husarza z płonącymi skrzydłami na tle murów obleganego miasta, nad którego bramą widać ikonę. Na samym początku, gdy car Dymitr urządza zabawę główną jej atrakcją czyni czerwony wóz który strzela salwami armatnimi oraz zionie ogniem z ustylizowanych na diabelskie łby otworów. Także ciągnięcie statku zdaje się być symbolicznym nawiązaniem do obrazu Ili Jefimowicza Repnina "Burłacy na Wołdze". Do minusów należy także zaliczyć zbytnie nagromadzenie wyeksploatowanych już nieco rozwiązań fabularnych. Bohaterowie, którzy się wcześniej spotkali- Andrzejka był synem ludzi posługujących u Godunowów i tam, jeszcze jako dziecko zakochał się w starszej od niego Kseni. Później ciągnął łódź, którą płynął "Hetman" wraz z carjewną. Osoby niezadowolone z wyboru nowego cara w 1610, spotykają się ponownie podczas obrony miasta, w międzyczasie poznają Andriejke, choć myślą, że jest on hiszpańskim najemnikiem, ale później walczą u jego boku. Motyw pokonanego, ale oszczędzonego bohatera, który później powraca, żeby zwyciężyć (Żebrowski kilkukrotnie daruje życie Andrejce). Jak będziemy robić następnym razem taką wyprawę, to powinniśmy pamiętać, aby nikomu nie przepuścić ;-) . Zresztą motyw ten przedstawiony jest w najbardziej sztampowej formie, jaką można sobie wyobrazić, bo (pomijając wcześniejsze darowanie życia), Żebrowski pokonuje "Hiszpańca" w pojedynku i znów daruje mu życie. Później Andriejka ćwiczy pod czujnym okiem ducha zabitego hiszpańskiego kawalera i w końcu pokoje "Jaśnie Pana Hetmana". Jak zwykle w tego typu produkcjach bohaterom sprzyja nieprawdopodobne szczęście wykraczające daleko poza granice reguł prawdopodobieństwa, czy choćby zwykłego zdrowego rozsądku. Najbardziej absurdalnym jest tu motyw z działem, jakie bohaterowie rosyjscy budują nie posiadając żadnej wiedzy, tylko na podstawie oględzin dział w polskim obozie. I to jak budują! Nawet nie pofatygowali się, żeby przetopić dzwony- zrobili działo z rzemieni skórzanych, zawierające tylko kilka elementów żelaznych. Samo działo już za pierwszym wystrzałem trafia w magazyn amunicji, czym powoduje ogromne straty (słynna scena z "Scheisse!"). Później następuje scena w której "Hiszpaniec" nakierowuje działo na szarżują na otwarte wrota husarię. W rzeczywistości nie ustałby w tej bramie dłużej niż 3 sekundy- husarzy mieli pistolety, a przy tym zawsze przy tego typu szturmach towarzyszyli im strzelcy konni, a wszyscy oni zdawaliby sobie zapewne sprawę, że facet stojący na środku bramy, na wprost szarżującej ciężkiej jazdy nie stoi tam po to, żeby zatrzymać ją gołymi rękami, ale dlatego, że coś kombinuje. Poza tym nawet po zniszczeniu pierwszych husarzy, za nimi byli przecież następni, a w filmie natarcie nagle zamarło. Oczywiście nie mogło też zabraknąć wątku trójkąta miłosnego. W carjewnie kochają się zarówno "Hetman", ale tego Ksenia nie chce, bo jest zły ("Bóg mnie pokarał twoją miłością"- mówi po polsku) i Andrejka, ale z tym nie może, nawet jakby chciała, bo jest murzykiem. Trzeba jednak przyznać, iż dzięki temu, że miłość ta jest nieszczęśliwa udało się uniknąć zbytniego trywializmu, taniej pseudoromantyczności, a nade wszystko zaśmiecającej wiele nawet dobrych filmów niepotrzebnej pornografii. Jedyna scena w jakiej widać nagość, to retrospekcja z kąpieli Kseni z czasów, gdy szczęśliwie pędziła dni w posiadłości rodzinnej. Zabawnie też prezentuje się niekonsekwencja w operowaniu językami obcymi. Puszkarze mówią między sobą po polsku i wbrew pojawiającym się informacją aż tak nie przeklinają (pojawia się co prawda "ku**a", co w warunkach polowych jest normalne, ale znacznie częściej pojawiają się zwykłe komendy "Ognia!", "Szybciej!" etc.). Żebrowski rozmawia z Ksenią raz po polsku, raz po rosyjsku, natomiast rozmawiając z Polakami, Hiszpanami, czy Niemcami zawsze mówi po rosyjsku. Nie mógłbym tez pominąć wątku o którym jest najgłośniej i o którym pisze się najwięcej. Propaganda, bo o niej mowa, skupiła na sobie właściwie całą uwagę poświęconą filmowi w mediach, przynajmniej tych polsko i angielskojęzycznych. Nie mam zamiaru się jednak rozpisywać o poszczególnych przekłamaniach historycznych, zajmą się tym "znający się na wszystkim" dziennikarze, którzy na co dzień nawołują do tego, aby nie patrzeć w przeszłość, bo ta się nie liczy, liczy się tylko to, co będzie, aby "nie rozdrapywać starych ran" etc....Poza tym wspominałem o niektórych z nich przy okazji omawiania innych aspektów filmu, po wtóre informacje na ten temat znaleźć najłatwiej i nie ma co się powtarzać. Portale internetowe i gazety powtarzają te same zarzuty, cytują często tych samych "ekspertów", czasem używają nawet tych samych, lub przynajmniej łudząco podobnych sformułowań. Wniosek- przypisują od siebie, co mnie wcale nie dziwi i co potwierdza moje niskie mniemanie o dziennikarzach w ogóle (choć zdarzają się rzecz jasna wyjątki). Faktem jest wsparcie finansowe Kremla i oligarchy Wekselberga. Faktem jest też, że takie wsparcie nie jest bezinteresowne. Ale przepraszam bardzo, jakie wsparcie jest bezinteresowne??? Czy fakt, że właściwie cały przemysł filmowy w USA jest w rękach jednej nacji nie ma wpływu na to, w jaki sposób ta nacja jest przedstawiana w filmach, a w jaki sposób przedstawiani są jej aktualni wrogowie, bądź nacje, które były z nimi w konflikcie w okresie, w którym umieszczona jest fabuła??? A różne instytucje brukselskiej biurokracji, gdy dają pieniądze na wsparcie europejskiej kinematografii, to wspierają filmy promujące tradycyjne wartości, takie jak rodzina, patriotyzm, Wiara, czy też takie które promują aborcję, eutanazję, dewiacje i inne przejawy "tolerancji"??? Wiadomo, że bardziej spektakularne jest pokonanie wroga w otwartym polu, niż wymordowanie załogi, której zabrakło amunicji i żywności. Stąd też biorą się te wszystkie przekłamania, które powinny nas raczej śmieszyć, niż denerwować. Ja żal mam głównie o to, że pokazano rzekomą klęskę husarii, mimo, że ta formacja nie przegrała ani jednej bitwy w okresie od AD 1500 (kiedy powstała) do AD 1625. Ale przynajmniej można było sobie obejrzeć kilka majestatycznych scen z jej udziałem. Tak, więc dostaliśmy coś w zamian za te przekłamania. Natomiast nie przypominam sobie, żebyśmy "dostali coś w zamian" przy okazji kłamliwych antypolskich produkcji w stylu "Enigma", "Lista Schindlera", czy innych pokazujących nas jako pomagierów Hitlera, brudnych, ciemnych pijaczków. A takie filmy produkują nasi, pożal się Boże, "sojusznicy" z Zachodu, a nie "wrogowie" ze Wschodu. Podejrzenia powinien też wzbudzić tak solidarny atak na film i obrona dobrego imienia Polski, przez media, które zawsze apelowały o otwartość, tolerancję, wolność artystyczną, nie ocenianie wszystkiego z "zaściankowej" polskiej perspektywy. Tym bardziej, że przytłaczająca większość tych mediów znajduje się w obcych rękach. Propaganda, ma też w tym filmie inny wymiar, nie tak nagłaśniany i rzadziej dostrzegany, ale za to w mojej ocenie bardziej niebezpieczny. Mianowicie delikatne, ale wyraźne "zbolszewizowanie" przekazu. Otóż najwyraźniej to widać w swoistym "uludowieniu". Nie jest to "uludowienie" mające na celu pokazanie korzeni, tradycji i solidarności różnych klas społecznych, ale właśnie bolszewicką walkę klas, antagonizmy społeczne. Widać to choćby na przykładzie spolaryzowaniu przedstawicieli różnych klas duchowieństwa- zły patriarcha i dobry pustelnik, a także, choć mniej wyraźnie, zły kardynał spiskujący jak podbić i nawrócić Rosję przy pomocy Polaków ("Ad maiorem Dei gloriam", jak sam mówi), oraz jezuitę, który co prawda początkowo popiera polskich "interwentów", ale pod wpływem spotkania z pustelnikiem doznaje "olśnienia" i na pieszo idzie do Rzymu, aby tam głosić swoje przesłanie pokoju i miłości. Przywódcami i głównymi bohaterami "powstania" antypolskiego nie są kniaź Dymitr Pożarski (postać w filmie dość bezbarwna, choć zagrana bez zarzutu) i kupiec Kuźma Minin, ale wymyślony przez scenarzystę chłop pańszczyźniany- Andriejka. To prosty lud jest bardziej świadom zagrożeń ze strony obcych żywiołów, oraz powinności, jakie na nim ciążą, niż bojarzy. Rada bojarska przedstawiona jest karykaturalnie- omal nie wybiera carem murzyka Andriejki, po tym jak ten przedstawia spreparowany dokument, z którego wynika, że wśród jego potomków byli między innymi Czingis- Chan i Ruryk. Jeden z bojarów pyta nawet, czy nie było tam czasem Aleksandra Macedońskiego. Przejawem bolszewickich sentymentów są też podobieństwa do i zapożyczenia z "Aleksandra Newskiego" Eisensteina. Dotyczy to zarówno pewnych założeń ogólnych, jak i drobnych, ale znaczących szczegółów- ad exemplum postać kobiety- wojowniczki. Są też pewne wyraźne różnice między "Newskim" a "1612". W tym pierwszym całkowicie pominięto wątek religijny (oczywiście tylko po stronie "dobrych", bo wątek religijności najeźdźców był bardzo wyraźny, wręcz ostentacyjny, a przy tym karykaturalny), w szczególności nie pokazano, że w rzeczywistości Rusini szli na bitwę niosąc przed sobą ikonę Matki Boskiej Nowogrodzkiej. Cerkiew pojawia się jedynie jako tło i to bodaj w jednej scenie. W tym ostatnim zaś pokazano go wyraźnie, ad exemplum w ostatniej bitwie widać przez dłuższą chwilę sztandar z prawosławnym krzyżem. Innym przejawem bolszewizmu jest pokazanie "braterstwa" ludów zjednoczonych w jednym państwie. Wątek "dobrego" Tatara jest szczególnie groźny w kontekście dzisiejszej sytuacji etnicznej i demograficznej Rosji i całego świata, gdzie Biali stają się powoli mniejszością we własnych państwach. Jest też całkowitym absurdem w kontekście tego, że Tatarzy byli odwiecznymi wrogami Rusi, dopiero Iwan Groźny zdobywając Kazań zadał im klęskę tak druzgoczącą, że się już z niej nie podnieśli i nie stanowili więcej realnego zagrożenia dla Rusi, później Rosji, nadal pozostając jednak znienawidzonymi i pogardzanymi wrogami. Wielosetletniego jarzma tatarskiego, w okrucieństwie nieporównywalnego w żadnym stopniu z jakimkolwiek polskim najazdem nie zapomnieli Rosjanie do dziś, a co dopiero mówić o 1612 roku. Szkoda, że nie kręci się teraz filmów w Rosji o Dymitrze Dońskim i innych bohaterach walki z tymi dzikusami, zamiast kręcenia filmów o tematyce, która może wprowadzać podziały między Słowianami. Podsumowując- film nie jest arcydziełem. To kino rozrywkowe w dobrym znaczeniu tego słowa. Zawiera ono sporo przeinaczeń, po części wynikających z rozrywkowego charakteru produkcji, po części z chęci "pokrzepienia serc" i krzewienia patriotyzmu wśród Rosjan. Nareszcie mamy film pokazujący nas, jako potężnych najeźdźców, bo od kolejnych filmów pokazujących nas jako wieczne ofiary zbiera mi się na wymioty. Nie jest to film antypolski. Okrucieństwo polskich "interwentów" nie odbiega od standardów stosowanych wówczas przez armie świata, jest nawet znacznie niższe. Dwie próby gwałtu- jedna przerwana przez Andriejkę, druga przez samego "Hetmana", zabicie w ferworze stawiających opór mieszkańców podgrodzia (a nie wioski, bo pojawiły się w internecie wysnute ze zwiastuna filmowego zarzuty, że husaria pacyfikuje wioskę, co rzeczywiście byłoby absurdem). To wszystko nie odbiega od standardów przedstawiania wroga w filmie, ani, o czym wspominałem wyżej, od standardów zachowania wojsk w ówczesnym świecie. Takie wypadki rzeczywiście mogły mieć miejsce podczas wojny polsko- rosyjskiej. Jest wiele produkcji pokazujących wrogów w znacznie gorszym świetle i wiele filmów zawierających znacznie więcej nieprzychylnych Polakom wątków. Film jest zresztą bardziej alegorią dzisiejszej Rosji i zagrożeń na nią czyhających, niż projekcją antypolskich resentymentów, tym bardziej, że większość rosyjskiego społeczeństwa nie kojarzy daty 1612 i nie wie, po co to święto zostało ustanowione, a Polska nie stanowi dziś realnego zagrożenia dla Rosji i w najbliższej przyszłości raczej stanowić nie będzie (choć kto wie, w 1612 też nikt nie spodziewał się, że Rosja może kiedyś stanowić zagrożenie dla Polski). Nie ma się co podniecać, tym, że "nawet sami rosyjscy intelektualiści protestują przeciwko jego antypolskiej wymowie, więc co dopiero my sami".... Są oni takimi samymi "rosyjskimi" "intelektualistami", jak Geremek, Michnik i reszta bandy są "polskimi" "intelektualistami". Im nie zależy na przyjaźni polsko- rosyjskiej, ale na tym, żeby zarówno Polska, jak i Rosja znalazły się pod panowaniem międzynarodowej finansjery i wiadomego lobby. Jeżeli do filmu podejdziemy z przymrużeniem oka, to możemy delektować się pięknymi scenami batalistycznymi, czuć dumę, z tego że kiedyś byliśmy jedną z głównych potęg światowych, a w tym czasie w Ameryce Północnej Indianie polowali na bizony. Odczujemy też zapewne smutek spowodowany faktem, iż te czasy minęły i, że unia Polski- Litwy i Rosji nie okazała się trwała. Gdyby było inaczej doszłoby do stworzenia największego Imperium w historii ludzkości, zjednoczenia wszystkich Słowian pod jednym berłem, a dziś to do nas przyjeżdżano by za pracą, starano się o wizy etc., a nie odwrotnie. P.S. Film obejrzałem w oryginale tzn. po rosyjsku i włosku (nie licząc rzadkich wstawek po polsku, niemiecku i hiszpańsku), więc mogłem pewnych rzeczy nie dostrzec, a inne opatrzenie zrozumieć, ale to raczej odnosi się do szczegółów, niż do całości.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Rok 1612" wchodzi do naszych kin z piętnem antypolskości. I rzeczywiście, jeśli patrzeć na to, jak... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones