Recenzja filmu

Sojusznicy (2025)
Ilya Naishuller

Kiedy polityczna satyra zamienia się w autoparodię

„Sojusznicy” to film, który miał szansę stać się błyskotliwą satyrą na współczesną politykę i kino akcji, a ostatecznie ugrzązł gdzieś między autoparodystyczną komedią a typowym hollywoodzkim
Sojusznicy” to film, który miał szansę stać się błyskotliwą satyrą na współczesną politykę i kino akcji, a ostatecznie ugrzązł gdzieś między autoparodystyczną komedią a typowym hollywoodzkim blockbusterem. Amazon Prime Video zainwestował w nazwiska, akcję i rozmach, ale efekt końcowy wypada raczej przeciętnie.

Fabuła jest prosta jak konstrukcja cepa: brytyjski premier (Idris Elba) i amerykański prezydent (John Cena) – rywale, którzy na co dzień nie mogą na siebie patrzeć – zostają zmuszeni do współpracy, by ocalić świat przed globalnym spiskiem. Brzmi znajomo? Nic dziwnego, bo ten schemat przerabialiśmy już setki razy. Tutaj podano go w sosie komedii akcji, która miała bawić żartami, a w praktyce serwuje humor tak suchy, że momentami aż niezręczny. To żarty w stylu „głośno i prosto”, bez odrobiny finezji.

Na ekranie pojawia się także Warszawa, która mogła być ciekawym elementem fabuły. Niestety, stolica została pokazana w sposób dość ponury – brudne ulice, ściany wymalowane graffiti, atmosfera bardziej z thrillera niż widowiska akcji. Zamiast energii miasta dostaliśmy obraz obskurnego tła, które ma podkreślać niebezpieczeństwo, a w praktyce odbiera całej sekwencji jakikolwiek urok. Polscy widzowie mogą poczuć, że ich miasto zostało potraktowane nie jak bohater, a raczej jak dekoracja z katalogu stereotypów.

Idris Elba, jak zwykle, daje radę. Jego charyzma i ekranowa powaga sprawiają, że nawet w mniej udanych scenach trzyma całość w ryzach. John Cena to już inna historia – jako gwiazda wrestlingu działa świetnie, ale jako aktor dramatyczno-komediowy balansuje na granicy autoparodii. W „Sojusznikach” raz jest zabawny, raz kompletnie nieprzekonujący. Chemia między nim a Elbą istnieje, ale daleko jej do poziomu, który mógłby nieść cały film.

Reżyser Ilya Naishuller (znany z „Hardcore Henry” i „Nikt”) stawia na sprawną akcję, lecz zabrakło mu odwagi, by zrobić z tej historii prawdziwą satyrę. Zamiast tego dostajemy miks wybuchów, gagów i politycznych banałów. Krytycy i widzowie zgodnie oceniają film średnio – i trudno się dziwić. To typowy przykład kina, które miało być „duże”, a wyszło „poprawne i łatwo zapominane”.

Sojusznicy” to pozycja dla tych, którzy chcą wieczorem odpalić coś głośnego i efektownego, ale bez większych oczekiwań. Świata ten film nie zmienia, humoru nie wnosi wiele, a Warszawę pokazuje w krzywym zwierciadle. W tej mieszance najciekawsza okazuje się nie fabuła, ale pytanie: czy to jeszcze satyra, czy już niezamierzona autoparodia?
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Sojusznicy
Reżyser Ilya Naishuller opanował do perfekcji sztukę balansowania na celuloidowej linie: nakręcił film... czytaj więcej