Punkt wyjścia jest prosty. Seryjny morderca ściga uciekającą przed nim kobietę. Tylko, że ta historia jak każda ma swój początek i koniec, które sprawią, że nie wszystko już będzie takie proste.
„Strange Darling” – film niespodziewany. Film w reżyserii J.T. Mollnera, który swoją premierę miał rok temu na festiwalu filmowym w Austin i który miał pójść tylko i wyłącznie do dystrybucji cyfrowej. Jednak za sprawą bardzo pozytywnych ocen decyzję zmieniono i tak o to rok później film trafił także do polskiej dystrybucji kinowej.
Jest to thriller akcji czerpiący garściami z produkcji z przełomu XX i XXI wieku. Nie mówimy tu tylko o klasycznym nagrywaniu na taśmie 35 mm zamiast użycia kamery cyfrowej, ale także m.in. o ogólnym stylu. Struktura opowieści opiera się na podziale na 6 rozdziałów plus epilog oraz na nielinearności narracji (startujemy od rozdziału trzeciego a następnie skaczemy niechronologicznie po następnych). Słysząc to, od razu może nam przyjść na myśl Quentin Tarantino ze swoim „Pulp Fiction” i będzie to myśl w punkt, bo nie tylko struktura jest stamtąd zaczerpnięta (oczywiście Tarantino nie ma jej na własność), ale także sam styl narracji czy połączenie powagi z groteską przypomina nam klasycznego Tarantino. Wracając do mieszania chronologią, to tu z kolei może się nasunąć „Memento” od Christophera Nolana. Wspominam o nim ponieważ, tak jak u Nolana, tak samu tutaj cały suspens opiera się na niecodziennej chronologii opowiadania. Opiera się także na naszym wyobrażeniu. Oglądamy jedną część i w naszej głowie tworzy się pogląd na to co obejrzeliśmy, a następnie ten pogląd jest zderzany z kolejnym fragmentem opowieści, po którym mamy inną wiedzę i tworzymy sobie kolejne wyobrażenie na jakiś temat. Warto dodać, że sam Mollner umiejętnie buduje napięcie. Wpuszcza nas w przysłowiowe maliny mniej lub bardziej subtelnie, podbudowując tym samym w nas jakiś przeświadczenie, które nie do końca musi być prawdziwe. Bawi się z widzami, oczywiście to nie jest poziom powiedzmy „Podejrzanych”, lecz nadal świetna zabawa z obu stron ekranu.
Skokowa narracja jest poprowadzona wzorowo. Każdy rozdział to tak naprawdę jedna całość, którą zamykają konkretne klamry, dzięki temu nie czujemy, że coś jest wyrwane z kontekstu. Wręcz łatwo potrafimy połączyć kolejne fragmenty ze sobą, płyniemy na nich. Nie mamy poczucia, że narracja jest szarpana i wybija nas z rytmu oglądania.
Za zdjęcia do filmu odpowiada debiutant, były aktor - Giovanni Ribisi, który jest najwyraźniej człowiekiem wielu talentów. Film stoi bardzo dobrymi ujęciami , które odwołują się do klasycznych filmów. Statyczne ujęcia przy scenach powolnych, które skupiają się na detalach, czy też te dynamiczne, które wiedzą kiedy się zatrzymać, aby utrzymać widza w napięciu. Też świetną rolę odgrywa kolorystyka w kadrach. Niebieski, spokojny kolor przy romantycznej randce a potem zmiana koloru i jego nasycenia na mocną czerwień przy scenach łóżkowych, pikantnych i krwawych. Budują w nas emocje. A na końcu, kiedy akcja jest w pełni mamy jasne naturalne kolory, gdzieniegdzie przebijają się jaskrawe. Podkreślają nam dynamiczny charakter filmu, dodają energii. To nie są ciężkie szare kolory tylko kolory dnia.
Aktorstwo jest kameralne. Oparte na dwójce głównych aktorów: Willi Fitzgerald jako Dama i Kyle Gallner jako Demon. Ich postacie są bardzo dobrze napisane. Jako, że cała historia rozgrywa się w około 24h, to nie są oni w stanie przejść przemiany o 180 stopni i na szczęście nie przechodzą. To ciągle te same postacie, tylko nasze spojrzenie na nie się zmienia. I ważna rzecz, bohaterowie filmu potrafią myśleć, a to nie zawsze się zdarza w tego typu filmach. Wracając do aktorów, to pani Fitzgerald jest świetna, to jak różnorodny wachlarz emocji prezentuje przez cały film i jednocześnie jest przy tym za każdym razem przekonywująca i prawdziwa. Sprawia, że podążamy za nią wzrokiem i nie mamy ochoty tego wzroku oderwać. Kyle Gallner jest za to świetnym dopełnieniem, nieważne czy myślimy o nim jako roli podrywacza czy jako roli ścigającego, czy może kogoś jeszcze. On we wszystkich się odnajduje. Główni aktorzy także ukazują komentarz filmu do relacji damsko-męskich, momentami na poważniej momentami ironizując. Jest to komentarz o rolach kobiet i mężczyzn w relacjach. Też o spojrzeniu społeczeństwa na nie. Sami bohaterowie mają pewne cechy archetypów w tym temacie. Są one uwypuklone, aby to nakreślić. Role drugoplanowe w tym filmie są tak naprawdę tylko urozmaiceniem, miłym dodatkiem do opowieści. Jak np. występ Steven Michael Quezada znanego z roli policjanta Gomeza w „Breaking Bad”.
Na końcu jestem zmuszony dodać trochę dziegciu do beczki miodu, a mianowicie udźwiękowienie. Żeby nie było melodyjnie jest dobrze, piosenki są w punkt, wpasowując się w klimat czy wieńcząc całą historię. Natomiast dźwięki momentami są przesadzanie głośne, wręcz chamskie. Niektóre ujęcia są otwierane w akompaniamencie głośnego dźwięku wykrzykującego nam „PATRZ TERAZ!”. Tylko, że my jako widzowie nie potrzebujemy tej komendy, bo doskonale mamy świadomość co oglądamy i czego możemy się spodziewać. Zamiast czegoś co podbudowuje klimat i napięcie dostajemy coś co nas odrywa od seansu i budzi irytację. Podsumowując „Strange Darling” tak naprawdę nie jest niczym nowym, jednak jest tak jakościowe w wykonaniu i na tyle odświeżające w swojej formie, że przez 90 min seansu dostarcza nam czystej, świetnej rozrywki z możliwością interpretacji obejrzanego dzieła. Dawno nie obejrzałem także thrillera tak dynamicznego i energicznego, którego można nazwać thrillerem akcji.