Recenzja filmu

Sztuka życia (1933)
Ernst Lubitsch
Fredric March
Gary Cooper

Dżentelmeńska umowa

Wysmakowana komedia mistrza gatunku. Takich filmów dzisiaj brakuje.
Dramatopisarz Tom Chambers (Fredric March) i malarz George Curtis (Gary Cooper) są przyjaciółmi. Wszystko robią razem: mieszkają, podróżują, a nawet zakochują się w tej samej dziewczynie. Niestety, urocza Gilda (Miriam Hopkins) nie wie, którego z panów wybrać (szczerze to sama miałabym z tym problem...), więc cała trójka zawiera "dżentelmeńską umowę": ich relacje nie wykroczą poza zwykłą przyjaźń. Panowie wykorzystają każdą sytuację, aby wymigać się od warunków porozumienia...

Humor, dwuznaczności, podteksty, ostra satyra i wyrafinowanie – te wszystkie elementy twórczościErnst Lubitscha, ojca sukcesu takich dzieł jak "Być albo nie być", "Sklep na rogu" czy "Ninoczka", znajdziemy i w "Sztuce życia".

Odnoszę wrażenie, że to jeden z najbardziej niedocenionych filmów w dorobku Lubitscha. I zastanawiam się dlaczego. Przecież mamy tu aż trzy wielkie gwiazdy, świetny scenariusz i doskonałe aktorstwo. Mimo to, "Sztuka życia" wydaje się być dziełem bardziej zapomnianym niż nieme filmyLubitschazPola Negrijako gwiazdą.


Miriam Hopkins, gwiazda rok wcześniejszego obrazu "Złote sidła", idealnie wciela się tu w Gildę, może mniej uwodzicielską niż jej imienniczka z 13 lat późniejszego filmu, ale za to z głową na karku. Panna Farrell w wykonaniu Hopkins jest uroczą, rozsądną blondynką, która nie może zdecydować się, którego z panów wybrać, więc proponuje wyżej wspomnianą umowę. Mimo całej mojej sympatii dla panów, uważam, że to Hopkins wypada tu najbardziej naturalnie. To ona jest najbardziej myślącą osobą w tym towarzystwie. Gary Cooper, który uLubitschazagrał jeszcze w 1938 roku w dziele "Ósma żona Sinobrodego", tworzy zabawną kreację jako krewki i nieokrzesany malarz, George, który każdą sprawę najchętniej załatwiłby bójką. Nic dziwnego, że najlepszy przyjaciel artysty nazywa go "nieucywilizowanym". Fredric Marchw swojej jedynej roli uLubitschawciela się w eleganckiego, grzecznego i ułożonego dramaturga, Toma. I robi to naprawdę świetnie, nie odstając od kolegów z planu (choć chyba lepiej byłoby powiedzieć, że koledzy nie ostają od niego, wszak March to najlepszy aktor z całego tria). Uwaźam, że cała trójka tworzy tu jedne z najlepszych komediowych kreacji w karierach.


Na pochwałę zasługują niewątpliwie świetny scenariusz Bena Hechtai zgrabna reżyseria, chociaż są to niewątpliwie cechy wszystkich filmówLubitscha. A pierwsza scena to po prostu mistrzostwo świata! Podobają mi się też kostiumy i wystrój wnętrz, szczególnie kawalerka panów urządzona w "artystycznym stylu".

Dziwi mnie brak uznania Akademii dlaLubitscha. W całej swej karierze otrzymał tylko 3 nominacje do Oscara i statuetkę honorową. Niestety, również żaden aktor nie otrzymał tej nagrody za rolę w filmie mistrza ostrego dowcipu, a i nominacje otrzymali jedynie Lewis Stone("PatriotaParada miłości (1929)"), Maurice ChevalierBen Hechtw "Paradzie miłości" i boska GarboLewis Stone jako "Ninoczka".


Ten film jest czymś naprawdę wspaniałym w świecie, w którym by wywołać śmiech u widowni wystarczy wulgaryzm wypowiedziany w odpowiednim momencie. To film dla tych, którzy mają dość współczesnych komedii i chcą obejrzeć naprawdę inteligentną i wyrafinowaną farsę.
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones