Recenzja filmu

Szybko i wściekle (2009)
Justin Lin
Vin Diesel
Paul Walker

Pędzą konie po betonie w szarej smudze spalin

Co można powiedzieć o filmie, w którym fabuła jest potrzebna tak jak pachnące drzewko przy lusterku w samochodzie? Zapewne niewiele dobrego. Krytycy żyjący z wiecznego narzekania powoływaliby się
Co można powiedzieć o filmie, w którym fabuła jest potrzebna tak jak pachnące drzewko przy lusterku w samochodzie? Zapewne niewiele dobrego. Krytycy żyjący z wiecznego narzekania powoływaliby się na prymitywne dialogi, żałosne aktorstwo (?) i ogólnie pojęty kretynizm. Niewątpliwie mieliby i rację, ale głupotą byłoby nastawiać się na doznania moralno-filozoficzne podczas seansu "Szybko i wściekle". Kluczem do nie zwariowania jest bowiem poddanie się tej wysokooktanowej bajce i udawanie, że to, co widzimy, jest całkiem realne. Plusem jest już to, że reżyser poszedł po rozum do głowy i po kompletnie nieudanym "Tokio Drift" zatrudnił na nowo prawie wszystkich bohaterów z pierwszej i jak dotąd najlepszej części. I w dużej mierze to właśnie oni sprawiają, że "czwórkę" da się obejrzeć bez większych zgrzytów. Jazdę bez trzymanki zaczynamy na bajecznych Karaibach, gdzie Dominic (Vin Diesel) dowiaduje się o śmierci swojej ukochanej Letty (Michelle Rodriguez), która została zamordowana na zlecenie bossa narkotykowego Bragi. Toretto, chcąc pomścić śmierć ukochanej, wyrusza w ślad za nim. W Los Angeles dołącza do niego Brian ( Paul Walker ) i tak oto rozpoczyna się 1,5-godzinna podróż, podczas której wszystko jest możliwe. Dosłownie. Pełno jest tu sytuacji [z osławioną cysterną na czele], które zawstydzą niejednego racjonalistę, a dużego dzieciaka przyprawią o szybsze bicie serca. Np.auta, wbrew pozorom nie są tu po to, żeby nimi jeździć, ale żeby je rozbijać, choćby  w podziemnym tunelu, w którym bohaterowie jeżdżą jak po autostradzie. No dobrze, może i reżyser porusza się w swoim fachu jak słoń w składzie porcelany, ale nie można mu odmówić dobrych chęci, bo (o zgrozo!) tym razem próbuje psychologicznych sztuczek, które niestety wychodzą mu marnie. Może i Vin Diesel pasuje jak ulał do dodge'a z plakatu, ale w wersji "płaczący Dominic" przekonuje jak obietnice polityków ze spotów wyborczych. Justin Lin stara się i stara, żeby jego film nie okazał się z czasem tylko przebitą oponą, ale udaje się mu to tylko połowicznie. O ile świetnie dopasowana, pulsująca muzyka i znakomite jak zawsze "cztery kółka" zasługują na uwagę, o tyle reszta rozczarowuje. Pierwsza część była czymś nowym, dlatego zrobiła sporą furorę, a ponadto była okraszona szczyptą humoru. Natomiast "czwórka" sprawia wrażenie szybko nakręconego teledysku, i tylko czekać, aż zza rogu wyjdzie X-zibit. "Szybko i wściekle" nie oferuje nam niczego nowego. Nadal widzimy identyczne auta, sytuacje, pościgi. A reżyser zamiast stworzyć nam coś nowego i dowcipnego, idzie w kompletnie innym kierunku, serwując sceny rodem z "Transformersów". Pozostaje więc zadać sobie pytanie, ile jeszcze razy Vin Diesel będzie musiał przejechać twórcom przed nosem swoimi podrasowanymi autami, zanim zorientują się, że to nie tędy droga? Bo patrząc na "czwórkę", ma się wrażenie, że zostaliśmy zapędzeni w ciemną uliczkę. Producentom jest tam całkiem miło, bo ludzie nie widzą przekrętów, a w dodatku za to płacą, płacą, płacą... Niewątpliwie ta część może rozczarowywać. Niektórzy nastawiając się na dobrą zabawę, mogą tylko po części zostać usatysfakcjonowani. Za "Szybko i wściekle" snuje się bowiem spora smuga spalin, która czasami kuje nas mocno w oczy, odbierając nam dużą część zabawy. Obyśmy tylko przy okazji premiery kolejnej części nie musieli "szybko i wściekle" wychodzić z kina.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones