Pozycja dziecka

Reżyserka zostawia Swinton ogromne pole do popisu, lecz znana z ekscentrycznego wizerunku Brytyjka rozważnie stawia na minimalizm i stonowaną ekspresję. Finalnie ich wspólne dzieło potwierdza
Zza gęstej, śnieżnobiałej mgły wyłania się wąska, leśna droga. W mgnieniu oka dostrzegamy też taksówkę, która wiezie Julie i jej matkę Rosalind do ogromnej, neogotyckiej rezydencji zamienionej na hotel. Po przyjeździe okazuje się, że recepcjonistka nie wie o specjalnych prośbach, które bohaterki składały przy rezerwacji, w restauracji nie wydają już posiłków, a wi-fi jest dostępne tylko na ostatnim piętrze. Na domiar złego, Julie słyszy w nocy osobliwy, drażniący dźwięk, które nie pozwala jej zasnąć i podjąć o poranku prac nad nowym scenariuszem. Pobyt w przepastnym, opustoszałym pensjonacie nie przebiega po myśli protagonistki, która chce zagwarantować matce pełen komfort. Dla schorowanej i świadomej zbliżającej się śmierci staruszki przyjazd tam ma bowiem szczególny wymiar – miejsce było niegdyś jej domem rodzinnym. Przekroczenie znajomych progów obudzi w Rosalind długo skrywane wspomnienia, a Julie pozna sekrety rodzicielki i zredefiniuje własną, nieoczywistą relację z nią.

Sam zarys historii, którą Joanna Hogg rozwija w "The Eternal Daughter", nie mówi o jej filmie wszystkiego. Brytyjska reżyserka niby znów sięga po autobiograficzne tropy i rzeźbi główną bohaterkę na wzór własnej osoby, ale śmielej niż zwykle wykracza poza realizm, kreując atmosferę egzystencjalnej grozy. Niepokój i wiszącą w powietrzu tajemnicę daje się tu wyczuć od pierwszych minut, a motywy nawiedzonego domostwa i obcowania z duchami wypływają wprost z inspiracji powieścią gotycką. Choć Hogg biegle żongluje gatunkowymi chwytami, bez trudu zamieniając skrzypienie drzwi i szum wiatru w demoniczną symfonię, nie mamy tu do czynienia z klasycznym horrorem. Film zagęszcza napięcie i potęguje stan chronicznej niepewności, by skuteczniej zaszczepić w nas lęki związane z przemijaniem, utratą wspomnień i wymazywaniem bliskich z naszej świadomości. Te obawy towarzyszą zajmującej się reżyserią Julie, która nagrywa telefonem głos stojącej nad grobem matki, wypytuje ją o przeszłość i planuje nakręcić kolejny film o osobistej więzi z Rosalind. W "The Eternal Daughter" pojawia się wręcz sugestia, że ekranowe wydarzenia mogą stanowić projekcję dzieła bohaterki. Jeśli przyjmiemy taką interpretację, okaże się, że kino ponownie staje się u Hogg narzędziem terapeutycznym, pozwalającym przepracowywać najboleśniejsze emocje i traumy.

Podglądanie wspólnych chwil, które Julie i Rosalind spędzają w hotelu, służy zaś powolnemu odsłanianiu ich niejednoznacznej relacji. Z początku wydaje się, że kobiety żyją w idealnej symbiozie. Zatroskana córka wzorcowo wypełnia swoje obowiązki względem matki, a ta odwdzięcza się dobrym słowem i uśmiechem. Reżyserka nie byłaby jednak sobą, gdyby nie wskazała rys i zabrudzeń na tym pięknym obrazku. Pierwszym, co rzuca się w oczy, jest graniczący z przesadą szacunek, jakim Julie darzy rodzicielkę. Bohaterka potrafi przepraszać Rosalind za każde, najdrobniejsze niedopatrzenie i zachowywać się niczym pokorna służka. Choć wiemy, że kobieta spełnia się w roli filmowca i zdobyła finansową niezależność, w interakcjach z matką dalej zajmuje pozycję dziecka. Zwraca się do niej wręcz "mamusiu", odbierając sobie należną powagę. Tymczasem dystyngowana Rosalind zwierza się pracownikowi hotelu, że życzyłaby sobie, aby Julie poświęcała jej więcej czasu. Wyraża też żal, iż córka nie ma własnych potomków. Dopiero jednak błyskotliwie zainscenizowana i niepozbawiona humoru sekwencja urodzinowej kolacji odkrywa, jak niewiarygodnie silna jest zależność między bohaterkami. Problem, który w kunsztownym dyptyku "Pamiątka" została zaledwie zasygnalizowany, w "The Eternal Daughter" wychodzi na plan pierwszy. Iluzja idealnej, rodzinnej symbiozy przykrywa niewygodną prawdę o ciągłej pogoni dziecka za spełnianiem oczekiwań rodzica. Wyjście z ograniczającego i toksycznego układu wymagająca matka-posłuszna córka to proces trwający latami – zapewnia Hogg na podstawie swoich przeżyć i obserwacji. Jej godne podziwu rozliczenie z własną, wychowaną w innej epoce rodzicielką nie ma w sobie przy tym nic z gniewnej tyrady. Jest raczej świadectwem niezaprzeczalnej, emocjonalnej dojrzałości i mistrzowskiego opanowania sztuki autorefleksji. 

Zamknięcie w labiryntowej, nieprzyjaznej przestrzeni hotelu z Julie i Rosalind pozornie nie wydaje się ekscytujące, ale gdy wciela się w nie niezrównana Tilda Swinton, podążamy za nimi w ciemno. Gwiazda odgrywała już po kilka postaci w jednym filmie (wspomnijcie "Suspirię" i "Okję"), więc sportretowanie dwóch, spokrewnionych kobiet nie wyznacza żadnej cezury w jej imponującej karierze. Od czasu krótkometrażowego "Kaprysu" nie wystąpiła jednak u Hogg w głównej roli, a ich wieloletnia znajomość i niesłabnąca chęć współpracy musiały w końcu do tego doprowadzić. W "The Eternal Daughter" Swinton po raz enty dowodzi, że gra we własnej, aktorskiej lidze. Jako Julie przekształca się w neurotyczną, wiecznie spiętą i rozbitą wewnętrznie jednostkę, na twarzy której odbija się permanentna melancholia. Jej przygaszony wzrok i nagłe załamania nastroju kontrastują z pogodną naturą i spokojem Rosalind. Kiedy artystka wciela się w matkę głównej bohaterki potrafi z kolei oddać jej fizyczne wyczerpanie i gasnący zapał oraz wrodzoną, arystokratyczną elegancję. Reżyserka zostawia Swinton ogromne pole do popisu, lecz znana z ekscentrycznego wizerunku Brytyjka rozważnie stawia na minimalizm i stonowaną ekspresję. Finalnie ich wspólne dzieło potwierdza dwie teorie: nie ma ekranowego wyzwania, któremu wybitna aktorka by nie podołała i nie ma we współczesnym kinie europejskim ciekawszej autorki niż Hogg. Kto wie, czy obie nie opuszczą weneckiego festiwalu ze Złotym Lwem.                    
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones