Recenzja wyd. DVD filmu

The Traveler (2010)
Michael Oblowitz
Val Kilmer

Quo vadis?

Poniższą recenzję piszę z ciężkim sercem, jak to często ma miejsce w przypadkach, gdy osoba przez nas szanowana i podziwiana stacza się na naszych oczach na dno. Nic nie poradzę, że zawsze miałem
Poniższą recenzję piszę z ciężkim sercem, jak to często ma miejsce w przypadkach, gdy osoba przez nas szanowana i podziwiana stacza się na naszych oczach na dno. Nic nie poradzę, że zawsze miałem słabość do Vala Kilmera. Czasy największych jego sukcesów przypadły na lata 90. Wtedy to zagrał takie niezapomniane role jak Doc Holliday z "Tombstone" czy Jim Morrison w "The Doors" (willę z basenem i tuzinem króliczków Playboya temu, kto wskaże mi lepszą kandydaturę do tej roli). Niestety, jak to nieodmiennie ma w zwyczaju się dziać, dobra passa się skończyła, a pan Kilmer od paru ładnych lat grywa same ogony w produkcjach klasy B. Film Michaela Oblowitza (osobnik mający na swoim koncie m.in. "Cudzoziemca" z Seagalem - sami wywnioskujcie, co to oznacza) doskonale obrazuje fakt, że Hollywood niegdysiejszego gwiazdora spisało na straty - w tego typu badziewiu gra się tylko dla kasy.

Fabularny punkt wyjścia jest następujący: w Wigilię Bożego Narodzenia na położonym na odludziu posterunku policji zjawia się mężczyzna (Kilmer). Dyżurnemu oświadcza, że przyszedł przyznać się do morderstwa. Urzędujący tej nocy funkcjonariusze niespecjalnie wiedzą, co począć w takiej sytuacji, postanawiają na wszelki wypadek zamknąć przybysza w celi. W trakcie przesłuchania tajemniczy osobnik bynajmniej nie sprawia wrażenia chętnego do "współpracy", posługuje się enigmatycznymi ogólnikami, nie chce ujawnić swojej prawdziwej tożsamości. Wkrótce stanie się jednak aż nadto jasne, że pojawienie się "podejrzanego" ma związek z mrocznym sekretem z przeszłości będącym udziałem wszystkich przebywających tej nocy na komisariacie...

No właśnie: staje się aż nadto jasne. Tak się składa, że rozwiązanie podstawowej zagadki w obrazie Oblowitza, czyli: kim jest ów "niespodziewany gość", staje się jasne dla widza jeszcze na długo przed upłynięciem pierwszej połowy. Podejmujący go policjanci główkują znacznie wolniej i dochodzenie do strasznej prawdy zajmuje im większość półtoragodzinnego seansu. W tym czasie odbiorca może oddawać się wierceniu w fotelu, oglądaniu własnych paznokci, tudzież ziewaniu. Początek jest jeszcze w miarę obiecujący, ale to, co mogło zaowocować psychologiczną rozgrywką pomiędzy racjonalnie rozumującymi stróżami prawa, a uosabiającym ich sumienia obcym, prędko przeistacza się w  bezmyślną, pozbawiona polotu jatkę. Z minuty na minutę twórcy coraz bardziej pogrążają się w bagnie schematów i kompletnie chybionych zwrotów akcji. Kulminacyjna rozgrywka zaś przypieczętowuje ostatecznie status tej produkcji jako beznadziejnego przypadku filmowego gniota. Z ręką na sercu: dawno nie widziałem czegoś tak kwaśnego jak finał "Travelera".

Aktorsko najbliżej filmowi Oblowitza do opery mydlanej w stylu "Mody na sukces". Podczas, gdy poszczególni odtwórcy wylewają z siebie siódme poty, starając się pokazać "na co ich stać", skupiający na sobie najwięcej uwagi Kilmer bawi się swoja rolą. Tyle, że bawi się w sposób pokraczny, nieumiejętnie prowadzony przez trzecioligowego reżysera popada w przesadę i z postaci w zamierzeniu budzącej lęk robi groteskowe straszydło. Gabarytami zbliżający się do późnego Brando, w długich włosach, ten niegdyś jeden z najlepiej zapowiadających się amerykańskich aktorów przeradza się tutaj we własną karykaturę. Twórcy demonizują odtwarzanego przez niego bohatera jak się tylko da: każą mu odwoływać się do Biblii (to jest zawsze efektowne, co nie?), gwizdać "Lacrimosę" Mozarta (bez komentarza) i posyłać przeciągłe spojrzenia w stronę kamery. Co by jednak nie mówić, to nawet totalnie przerysowany i roztyty, pan Kilmer i tak pozostaje jedynym pozytywnym aspektem tego ponurego dzieła.

Niewykluczone, że po paru kosmetycznych poprawkach i zmianie reżysera na kogoś z odrobiną talentu, "The Traveler" mógłby być całkiem udanym produktem o charakterze rozrywkowym. Nie ma jednak co gdybać, w końcu jak się sprawy mają, widzi każdy: otrzymaliśmy drętwe i wymęczone popłuczyny, których jedynym przeznaczeniem jest skazanie na zapomnienie. Zapomniałbym pewnie błyskawicznie, gdyby nie powracające jak bumerang pytanie: Quo vadis, panie Kilmer?
1 10
Moja ocena:
3
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones