Recenzja filmu

Wrooklyn Zoo (2024)
Krzysztof Skonieczny
Mateusz Okuła
Natalia Szmidt

Kiedy jakiś skejter postanawia być Romeem, i oprócz Julii spod kebsa spotyka postaci rodem z filmów Vegi

Lata 80. (90., a może jednak rok 2024 lub jakaś alternatywna rzeczywistość). Nastoletni buntownik spędza ostatnie wakacje przed maturą, które na zawsze zmienią jego życie.  Stanie przed szansą
Lata 80. (90., a może jednak rok 2024 lub jakaś alternatywna rzeczywistość). Nastoletni buntownik spędza ostatnie wakacje przed maturą, które na zawsze zmienią jego życie.  Stanie przed szansą wygrania biletu do Los Angeles, w jakimś amatorskim turnieju (tak można stwierdzić patrząc, że bije się o to miejsce z aż jednym przeciwnikiem). Jednak poznanie pewnej tajemniczej Romki pod wege kebabem z neonowym szyldem rodem z Netflixa zburzy jego wydawałoby się poukładane życie i pozwoli poznać prawdę o swojej rodzinie i sobie samym. W międzyczasie znajdzie się w epicentrum Wrocławskiej walki subkulturowych gangów, a nie obejdzie się także bez zjawisk nadprzyrodzonych.

Oglądając ten film, ma się wrażenie, że reżyser nie zrezygnował z żadnej inspiracji z tumblra (albo bardziej old-schoolowo patrząc z listy napisanej na ścianie w nastoletnim pokoju). Nie wiadomo za bardzo, czym ten film chce być (czarną komedią? parodią? ala komiksowym filmem młodzieżowym?) i do czego zmierza. Wszystko na ekranie pisane jest grubaśną kreską, tworząc karykaturę postaci i wydarzeń. Bohaterzy mają po dwie cechy, a ich relacje są płytkie i nieangażujące. Gratulacje dla każdego, komu udało się zauważyć jakiekolwiek uczucie między głównymi bohaterami, co wynika pewnie po części z poziomu ich gry aktorskiej, rodem z przedstawień wystawianych przez aspirujących do bycia aktorami licealistów, a po części ze scenariusza, który nie daje nam powodów do zaangażowania w wydarzenia pokazywane na ekranie. 
Miało być (przynajmniej oceniając po zwiastunie) gęsto, świeżo, romantycznie (?) i magicznie, a wyszło teatralnie (w złym znaczeniu tego słowa) i cringowo.
Czy tylko we mnie sceny śmierci wywoływały śmiech, zamiast jakiegokolwiek wzruszenia? Ps. Nawet widokówkowe ujęcia (prawie jak wyjęte ze spotu promocyjnego) Wrocławia i okolic gryzły w oczy. Być może nie wyczułem jednoznacznie, że reżyser celowo stworzył kino klasy B, ale mając budżet (a tak by się wydawało po "efektach specjalnych") chyba trochę szkoda potencjału.
Ale dla fanów filmów Vegi polecam, bo dla mnie jest do kina właśnie tej kategorii.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Wrooklyn Zoo
Mam nadzieję, że nikt nie kształtuje swoich wyobrażeń o młodzieży na podstawie polskich filmów.... czytaj więcej